Pierwsze wrażenie może być nieco odstręczające, przynajmniej dla widzów, którzy oglądali Trans-Atlantyk krakowskiego reżysera. Oto grupa aktorów przystaje w wędrówce, opierając się na swoim bagażu, a Marcin Kalisz (grający w inscenizacji Gombrowicza główną postać) przejmuje na siebie partie narracyjne. Deja vu? Całe szczęście w dalszym przebiegu spektakl zaczyna nabierać unikalnego charakteru i widz jest uratowany – nie będziemy skazani na słuchanie po raz kolejny tej samej melodii, tyle że z innym tekstem.

Wspomniana pierwsza scena sporo mówi o nadrzędnej zasadzie, która spaja spektakl. Cała rzecz wspiera się bowiem właśnie na wędrówce, to ona jest tutaj dominantą oraz najistotniejszym aspektem, który z tekstu epopei wydobywa Grabowski. Scenę zaludnia dość różnorodny, a przez to zupełnie względem siebie nieprzystający, korowód postaci, co zostało uwydatnione już na poziomie kostiumów. Heterogeniczność czy tandeta? A może jedno i drugie? Istotniejsze jest raczej to, jak sfera wizualna łączy się z opowieścią o podróży, a więc byciem tak naprawdę poza czasem, poza miejscem. Wypadałoby chyba dobitniej: byciem nigdzie. Nasi pielgrzymi uskuteczniają bowiem swoją marszrutę, która nie posiada ani celu, ani też punktu, w którym się rozpoczęła. Czy to jeszcze pielgrzymstwo? Co prawda gdzieś w tle pobrzmiewa mit wiecznego tułactwa, skazania na banicję, ale bohaterowie nie są w stanie nawet określić azymutu swojej podróży. Wszakże nie sposób ustosunkować się jednoznacznie do czegoś tak chybotliwego pod względem ontologicznym jak naród/Naród i ojczyzna/Ojczyzna. Dlatego najlepszym panaceum, po jakie można sięgnąć, jest mit.

Intencją Grabowskiego nie jest przypuszczanie ataku na romantyczny paradygmat, byłoby to raczej wyważanie otwartych uprzednio drzwi.
Nie chodzi też o nachalny dydaktyzm, wypunktowywanie naszych wrodzonych przywar, ganienie zamiłowania do wojny z realnymi lub urojonymi wrogami, a gdy tych drugich również nie staje: przeciw samym sobie. Tego typu rewizji dokonał już celnie w swoim utworze sam Mickiewicz i ewentualny tautologiczny gest ze strony reżysera byłby stratą czasu i przestrzeni scenicznej. Jeżeli twórcy pogrywają sobie z Polską mityczną, to aby podjąć temat naszego istnienia jako część danej wspólnoty, naszych problemów z pamięcią i niepamięcią, naszej kuriozalnej niechęci do samookreślenia się teraz i wobec „teraz”.

Środki, po które sięgnęli twórcy, mogą budzić konsternację. Tradycyjny przebieg dramatyczny (warto zaznaczyć, że tekst Mickiewicza nie został w żaden sposób uwspółcześniony i jedyną modyfikację jest selekcja odpowiednich fragmentów oraz kolejność ich występowania) przerywany jest wyśpiewywaniem niektórych partii tekstu przy akompaniamencie znajdujących się z boku sceny muzyków. Mamy bowiem operetkową wrażliwość, więc i taką Polskę właśnie lubimy. Polskę z piosenek, pełną maków i złotych kłosów, Polskę gościną i bliską, Polskę z opowieści albo po prostu Polskę, która jest opowieścią i powraca tylko w formie legend i gawęd o czasie minionym. Ta trafia w nasz smak, gdyż ma ogromną przewagę nad jakąkolwiek inną: nie istnieje, a więc czujemy się wobec niej bezpiecznie. Już sama sceneria stanowi wyrazistą sugestię – scenografia imituje pomieszczenie, które jest w remoncie, wokół pną się w górę rusztowania, w głębi sceny straszy betoniarka. Przecież my zawsze jesteśmy w budowie, zawsze jesteśmy projektem w toku realizacji, wiecznie wskrzeszamy od nowa coś, co nam rzekomo zabrano. Wyłączony środek: nic poza przeszłością i przyszłością nie zostanie przez nas zagospodarowane.

Budzi nieco wątpliwości budowa Pana Tadeusza, który został podzielony na dwie (nie jestem pewien, czy rzeczywiście umotywowane) części. Pierwsza wprowadza w koncept reżyserski, sugeruje kierunek interpretacji, stanowi o wymowie spektaklu. Druga natomiast ma charakter o wiele bardziej rozrywkowy, niemalże farsowy. I o ile nie można odmawiać utworowi Mickiewicza wielu akcentów jednoznacznie humorystycznych, to w tym wypadku zbliżamy się momentami do niebezpiecznie cienkiej granicy między komediowością a tanią rozrywką. Na szczęście zazwyczaj reżyserowi udaje się tę pułapkę zwinnie ominąć. Nie można też zbagatelizować faktu, że to właśnie w tych „wodewilowych” fragmentach dają popis zarówno aktorzy bardziej doświadczeni – polecam wszystkim cholerycznego Krzysztofa Globisza (Sędziego) i Krzysztofa Zawadzkiego (Hrabiego), który śpiewa piosenkę o polskich żabach – jak i juniorzy, choćby Magda Grąziowska jako Zosia (tu: szlachetka o parobczańskich naleciałościach, daleka od bezbarwnej mimozowatości znanej z Mickiewicza). Aktorstwo w Panu Tadeuszu nie stoi jednak tylko pod znakiem buffo-błazenady. Scena spowiedzi i śmierci Robaka pozwala w pełni docenić kunszt Romana Gancarczyka i wyostrza uwagę nawet tych widzów, których ogarnęło rozkojarzenie po trzech godzinach wpatrywania się w postaci.

Podsumowując, nie sposób ominąć tu dość wytartej formułki: Pan Tadeusz czyli Ostatni Zajazd na Litwie w reżyserii Grabowskiego dobrze diagnozuje naszą współczesność za pomocą stęchłego według wielu tekstu. Przy okazji nie popada w tandetną karykaturalizację mitu i afektowane szarganie rzekomych świętości. Nie stanowi też jednak wydarzenia, po którym dochodziłoby się do siebie przez tydzień. Jest po prostu dobrym spektaklem – wspomniana zasada wyłączonego środka go nie dotyczy.


Pan Tadeusz czyli Ostatni Zajazd na Litwie

Adam Mickiewicz

Narodowy Stary Teatr w Krakowie, Teatr Łaźnia Nowa

Reżyseria: Mikołaj Grabowski
adaptacja: Mikołaj Grabowski, Tadeusz Nyczek
scenografia: Jacek Ukleja
muzyka: Zygmunt Konieczny

OBSADA:
SĘDZIA  - Krzysztof Globisz
PODKOMORZY - Zbigniew Kosowski
ROBAK - Roman Gancarczyk
WOJSKI / MACIEK - Jan Peszek
GERWAZY - Tadeusz Huk
PROTAZY - Jerzy Święch
TELIMENA - Katarzyna Krzanowska
ZOSIA - Magda Grąziowska (gościnnie)
TADEUSZ - Krzysztof Wieszczek
HRABIA - Krzysztof Zawadzki
PODKOMORZYNA - Aldona Grochal
WOJSZCZANKA - Monika Jakowczuk
RÓŻA - Paulina Puślednik
JANKIEL - Zbigniew W. Kaleta / Arkadiusz Brykalski
RYKOW / SKOŁUBA - Bogdan Słomiński
PŁUT - Marcin Kalisz
CHRZCICIEL - Juliusz Chrząstowski
KONEWKA - Andrzej Rozmus
SAK - Grzegorz Grabowski
BRZYTEWKA - Wojciech Trela
EKONOM - Łukasz Byczek (gościnnie)
 
reżyseria świateł: Michał Grabowski
kierownictwo muzyczne: Mieczysław Mejza
korepetycje wokalne: Barbara Siklucka
asystent reżysera: Zbigniew S. Kaleta
asystent scenografa: Katarzyna Kowalczyk

Zespół muzyczny w składzie:
Tomasz Góra, Mieczysław Mejza – skrzypce, Jacek Kociuban – wiolonczela, Wacław Mulak – trąbka, Marek Pawlik – puzon, Jacek Wać – perkusja

Fot. materiały organizatora (Tomasz Wiech)