To, co słyszy i przekazuje swoim czytelnikom, to automatycznie dziesięć osobliwych opowieści, bo rozmówcami Drotkiewicz są ludzie (m. in. Dorota Masłowska, Monika Richardson, Roch Sulima, Sylwia Chutnik), których sposób na życie jest, co może oczywiste, dyktowany ich własnym, unikatowym doświadczeniem. Książkę tę czyta się dociekliwie, bo jak i sama autorka, tak chyba każdy z nas liczy na jakąś podpowiedź, na ściągę z życia, i myślę, że w tym kalejdoskopie myśli wszyscy znajdziemy jakąś kompilację refleksji do spisania na sprawdzianie z codzienności.

Przyznam się, że początkowo czytałam wywiady Drotkiewicz wybiórczo, zaczęłam od rozmowy z Sylwią Chutnik i Dorotą Masłowską: każdy ma swoje faworytki, ja też. Ta możliwość czytania przeprowadzonych przez autorkę rozmów w dowolnej kolejności, dana przez samą formę książki, jest bardzo wygodna, jakby pełna empatii względem tytułowego zdania jeszcze dzisiaj nie usiadłam: zbiór ten może wypełnić chwile, zdałoby się, na zawsze stracone. Książkę czytałam, chwiejąc się oparta o automat biletowy w zatłoczonym tramwaju, a nawet czekając w kolejce w osiedlowym supermarkecie – da się.
Jak już wspomniałam, bogactwo rozważań zawarte w tym zbiorze intensyfikuje prawdopodobieństwo urzeczywistnienia reklamowego sloganu „każdy znajdzie tu coś dla siebie”, i, przyznajmy się, zawsze fajnie jest przeczytać coś, co powiedział człowiek znany, a co brzmi dziwnie znajomo, jakby zostało wyjęte z własnej głowy. Tak czułam się, czytając wywiad z Masłowską, która mówi o budowaniu oficjalnej wersji siebie, która cię wygłusza, wygłusza twoją esencję niczym drzwi antywłamaniowe Gerda, i potem nagle okazuje się, że sama do siebie też już nie możesz się włamać. Tak jest, pomyślałam, przybijając telepatycznie piątkę pisarce. Bardzo przyjemną lekturą była dla mnie również rozmowa z tłumaczką i wine writerką Ewą Wieleżyńską, która zapytana, czy to, że Houellebecq będąc z nią na kolacji wybrał argentyńskie wino malbec, definiuje go jakoś w jej oczach, odpowiada: Argentyński malbec to nie jest oczywista decyzja w przypadku Francuza, bo Francuzi piją na ogół wina francuskie. Jest to w pewien sposób wybór à rebours, wymierzony przeciwko kulturze francuskiej, której Houellebecq tak bardzo nie lubi. Ale prawdopodobnie nie było to z jego strony aż tak świadome. Wiadomo, że uprawianiem psychoanalizy bliźnich wszyscy lubimy się parać, dajmy jednak spokój i pozwólmy się facetowi napić tak, jak lubi. Tego typu smaczków jest w Jeszcze dzisiaj nie usiadłam niemało.

Sam tytuł zbioru jest jednak, mam wrażenie, trochę mylący: sądziłam, że wszystkie rozważania w nim zawarte będą podkreślać charakterystyczne, zdawać by się mogło, dla współczesności szybkie tempo życia, wieczną bieganinę, bez której nie da się już funkcjonować i niczego osiągnąć. Tego typu potrzeba, a zarazem konieczność niekończącej się aktywności i poczucia przyspieszonego tętna, pobrzmiewa w paru rozmowach (łącznie z tą, z której tytułowe zdanie zostało zaczerpnięte), ale liczba wypowiedzi hołdujących powolnemu smakowaniu życia, spokojnemu przypatrywaniu mu się czy zatrzymaniu nie jest mniejsza.

Zastanawiam się również, czy pytanie „jak żyć?”, wprost zadawane przez Drotkiewicz  jako ostatnie w większości wywiadów, jest potrzebne. Miałam wrażenie, że jej rozmówcy, którzy wcześniej swobodnie kreślili odpowiedzi na nie, w obliczu tego pytania-zadania odpowiadają dość „poradnikowo”: doskonalić się, żyć szczęśliwie, wyjść za horyzont, otwierać szeroko okno na teraźniejszość... Być może jest to wątpliwość niepotrzebna, może celem tego pytania jest pozwolenie rozmówcom na zebranie myśli w pewną definicję, przepis, poradę, jednak czy takie reasumujące, w zamiarze ogólnie przystępne wskazówki na pewno mają rację bytu?


Agnieszka Drotkiewicz, Jeszcze dzisiaj nie usiadłam
Czarne, 2011


PRZECZYTAJ FRAGMENT KSIĄŻKI