Monika Jagiełło: Ramy czasowe, 1919-1949, które wybrał Pan dla książki "Nie gęsi" to bardzo konkretne cezury w historii Polski.
Piotr Rypson: 1919 to data oczywista w kontekście rozwoju języka wizualnej komunikacji w Polsce, który tak naprawdę dopiero startuje wraz z początkami Polski odrodzonej. Czerpano wówczas z różnych tradycji. Z jednej strony konstruowanie tradycji formy narodowej. Z drugiej strony tradycje importowane, jak rosyjski konstruktywizm, czy francuskie wpływy w plakacie. A z kolei 1949 to moment, w którym język graficzny funkcjonuje przez pierwsze lata po II wojnie na stosunkowo wolnym rynku. To się kończy w 1949 r, gdy przestają działać wydawcy prywatni i zamiera szczątkowa, powojenna reklama.
Dla mnie jednak wojna nie była żadną istotną cezurą. W przeciwieństwie do literatury, w której trauma wojenna odegrała istotną rolę, biologia życia grafika, który przeżył wojenne hekatomby nie ulega w tym wymiarze wielkiej zmianie. Zależało mi, żeby pokazać, jak język komunikacji przeszedł wspomniane okresy zawieruchy wojennej i wkroczył w nową rzeczywistość polską, która nie bardzo dała mu szansę na rozwój albo modyfikowała go w trybie ideologicznym.
Poniekąd 1919 i 1949 łączy wspólna cecha. Wchodzimy w nową Polskę – w tym czasie w fazie głodu. Także głodu książki, głodu literatury.
I głodu języka reklamy, czyli soli projektowania graficznego. Język ten opiera się na dużych zamówieniach, a te płynąć muszą od przemysłu. Pamiętajmy, że Polska była w 1919 roku krajem niezwykle zniszczonym, z szalejącą inflacją. Paradoksalnie jednak był to również moment, gdy wymyślono patent na tanią, wysokonakładową książkę. Taką "kieszonkową literaturę", na jakiej dorobiło się później choćby wydawnictwo Penguin. Książka ta pojawiła się po reformie Grabskiego. Kosztowała 95 groszy w czasach, gdy złotówka ponownie coś znaczyła. Za nieco mniej niż złotówkę można było więc kupić czasem całkiem niezłą literaturę. "95-groszówki" to pierwsze duże wydawnicze zamówienia w międzywojennej Polsce – oprócz zleceń rządowych. Natomiast prawdziwa reklama zaczęła pojawiać się dopiero w drugiej połowie lat 20.
Dewastacja kraju po II wojnie także była uciążliwa, bo dopadł nas choćby zupełny deficyt papieru. A głód książki był ogromny. Kraków był wówczas pewnym wyjątkiem, trzeba jednak pamiętać, że Niemcy systematycznie niszczyli nasze kulturalne zasoby, w tym zbiory polskich bibliotek. Podobnie na swój sposób czynili Rosjanie, choć może nie palili bibliotek miotaczami ognia, tylko dokonywali ideologicznych czystek na półkach.
Wspominał Pan kiedyś, że dużym wsparciem dla pierwszych wydawnictw po '49 roku były zasoby papieru z Ziem Odzyskanych.
Tak, choć wiemy o tym raczej ze wspomnień ludzi, którzy tworzyli te wydawnictwa, niż z posiadanej dokumentacji, bo takiej po prostu nie prowadzono. Myślę jednak, że zarówno w wypadku państwowych, jak i prywatnych wydawnictw była to gospodarka kombinatorsko – szabrowa. Jeśli komuś udało się zagarnąć transport papieru z Jeleniej Góry, to później w nasze ręce trafiała na przykład beznadziejna literatura na papierze wyjątkowej jakości. Z kolei wybitną prozę często wydawano na papierze w zasadzie gazetowym, który dziś się rozpada. To była wolna amerykanka, ale przez to okres lat 40. jest niezmiernie fascynujący.
Zanim zaczęliśmy rozmowę nie bez powodu wspomniałam, że tę książkę dosłownie konsumuje się okiem i wdycha każdą stronę. Bo najczęściej grafikę użytkową odbieramy w pierwszej kolejności na poziomie zmysłowym, estetycznym. Z cienia tego estetycznego zachwytu zdecydował się Pan wydobyć jego autora, czego nie czyni się za często. Dlatego Pana książka to nie tylko zestaw obrazów, ale także bogaty tekst.
Z tekstem musiałem jednak postępować ostrożnie. To, co otrzymał czytelnik jest pewną syntezą. Bardzo zależało mi, żeby przypomnieć nazwiska wybitnych grafików, którzy zostali zapomniani, bo tworzyli rzeczy niższej rangi, jak opakowania czy okładki gazet, które w dużej mierze nie przetrwały próby czasu. Dziś często nie został po nich nawet ślad. Powiem więcej: część projektów, które zostały zilustrowane w książce widziałem tylko raz w życiu, mimo że pierwotnie były wydawane w sporych nakładach.
I wciąż brak dla nich odpowiedniego miejsca, choćby w polskich muzeach.
Dlatego też ta książka jest poniekąd autorską rekonstrukcją tamtego świata. Tego typu publikacje można oczywiście znaleźć w polskich bibliotekach. Ale biblioteki raczej nie mają za zadanie zajmować się ekspozycją tego typu przedmiotów, chyba że są to bibliofilskie druki i cymelia.
...które Pan pominął w swojej książce.
Chciałem skupić się na graficznym języku projektowania codzienności. Nawet awangardowe pozycje, które znajdują się w książce, miały zmieniać ówczesny język komunikacji wizualnej. Szlachetny nurt książki bibliofilskiej dla małego grona zupełnie więc mnie nie interesował. Mnie chodziło o "Polaków język codzienny" i temu ta książka jest poświęcona.
Sięgnę teraz trochę wstecz. W wywiadzie z Bogną Świątkowską powiedział Pan kiedyś, że w Polsce "punk to taka niedokończona piosenka". Współtworzył Pan w latach 70. oblicze pierwszej fali polskiego punk rocka – z którego wywodzą się takie grupy, jak Tilt, Kryzys, Deuter, czy Deadlock – do dziś chyba najbardziej artystycznej jego odsłony. Zastanawiał się Pan kiedyś, jak mogłaby wyglądać polska sztuka, grafika, gdyby stan wojenny nie rozrzucił was po świecie?
Nie jestem futurologiem, ale na pewno można powiedzieć, że mimo wszystkich braków w tym kraju przez szereg dekad na polu grafiki udawało się robić rzeczy ciekawe. Druga połowa lat 40., rok '56 przynosi odświeżenie języka tytułowych "nie gęsi", lata 60. także są jeszcze bardzo ciekawe. Natomiast lata 80. to już zapaść, underground. Wszystko, co ciekawe w tamtej dekadzie dzieje się właściwie poza cywilizacją „naziemną” (śmiech). Poza przemysłem, w samizdacie. To dla wielu czas kompletnie zmarnowany. Jedyna rzecz, jaką w zasadzie wyciśnięto z tego w latach 90. to twórczość takich ludzi, jak Piotrek Młodożeniec, Marek Sobczyk i kilku innych osób, które podjęły grę z językiem undergroundu, językiem szablonu. To taka gra z nieudolnością. Bo przeważnie czegoś zawsze brakowało: to papieru, to czcionki, farby...
Wieczny brak?
Tak i dlatego moja książka po angielsku nazywa się "Against All Odds" ("Na przekór wszystkim przeciwnościom"). Czyli pod prąd... A my w tym wszystkim? No cóż, tak nam wypadło... ale najważniejsze jest to, że dziś mamy bardzo interesujące środowisko grafików. To ono ma szansę coś zmienić.
Pytanie tylko, czy może dziś odegrać taką rolę, jak choćby w latach 20., 30., gdy było czynnikiem integrującym, tworzyło tożsamość? Czy dzisiaj to się dzieje?
Dziś to już inne procesy. Mamy kilka różnych wersji kapitalizmu w jednym kraju, w tym najokrutniejszy kapitalizm korporacyjny, uniformizujący wszystko, co się da. Myślę jednak, że te potworne rysy, które pojawiły się na naszym gospodarczym krajobrazie w efekcie obecnego kryzysu ekonomicznego mogą wyzwolić potrzebę wytworzenia takiego integrującego języka. Wydaje mi się, że ta potrzeba ujawni się szybciej i silnej, niż nam się wydaje.
Piotr Rypson – ur. 1956 w Warszawie, krytyk sztuki, historyk sztuki i literatury, publicysta, specjalista w dziedzinie edukacji elektronicznej. Studiował archeologię śródziemnomorską na Uniwersytecie Warszawskim. Redaktor naczelny pisma artystycznego „Obieg” w latach 1990-1994. Główny Kurator Zbiorów i Galerii w Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim (1993-1996). Wykładowca gościnny Rhode Island School of Design w Providence, USA (1993-99). Autor sześciu książek - m. in. Piramidy, słońca, labirynty (2002), Książki i Strony. Polska książka awangardowa i artystyczna w XX wieku (2000) oraz licznych artykułów, esejów i recenzji drukowanych w Polsce i zagranicą. Współpracuje z magazynem „Piktogram”.
zdjęcia: archiwum Piotra Rypsona, Tomasz Żyłko
Piotr Rypson, Nie gęsi. Polskie projektowanie graficzne 1919–1949
Liczba stron: 408
Oprawa: twarda
Wymiary: 220x275
ISBN: 978-83-62376-09-4
Wydawnictwo Karakter
Patronem medialnym książki jest E-SPLOT
Więcej o książce Nie gęsi. Polskie projektowanie graficzne 1919–1949 >>