Tomasz Charnas: Kiedy, jak i czym Klas Östergren panią uwiódł? Jako czytelniczkę, tłumaczkę?
Anna Topczewska: Najpierw dostałam zlecenie z wydawnictwa – oczywiście wiedziałam sporo o tej książce, ale, przyznam szczerze, nie czytałam jej, zanim miałam ją tłumaczyć. Już pierwszych 20 stron mnie uwiodło, bardzo poważnie i na dość długo, bo tłumaczyłam tę książkę całe intensywne cztery miesiące. Uwiódł mnie chyba najbardziej jego humor – bo u Östergrena bardzo głęboki smutek ukryty jest w pozornie bardzo dowcipnej, a nawet lekkodusznej narracji.
Czy komuś szczególnie zależało na wprowadzeniu do Polski Klasa Östergrena i jego książek?
To pytanie, które powinien pan zadać raczej wydawcy niż mnie. Na pewno zastanawiano się w kręgu przyjaciół, która książka byłaby ciekawa, której brakuje. Östergren to był strzał w dziesiątkę, Gentlemani nie ukazali się w Polsce przez trzydzieści lat od pierwszego wydania, a to jest fantastyczna książka, dla Szwedów przełomowa i kultowa do tej pory. Kiedy padł pomysł, wszyscy: wydawca, tłumacz, pomysłodawca i wszyscy dookoła, łącznie z drukarnią, która dostała szalone zadanie do wykonania – wszyscy się do tego zapalili.
A czym przekonać polskiego czytelnika, że warto było przetłumaczyć Östergrena nawet po tych trzydziestu latach na język polski? A przynajmniej Gentlemanów? Wiemy już, że ukaże się też ich kontynuacja, czyli Gangsterzy, sprzed sześciu lat.
Argumentów można by znaleźć całkiem sporo, choćby ten, że literatura skandynawska pojawia się dziś w Polsce dosyć masowo. Wiele osób czyta kryminały i powieści sensacyjne, szwedzkie i norweskie, ogólnie skandynawskie. Czytelnikom podoba się tło społeczne i polityczne w tych książkach, na przykład u Stiega Larssona – to wielki plus tej prozy, że nie tylko przedstawia aferę kryminalną, ale i przybliża Szwecję jako taką. Wydaje mi się, że powieści Östegrena, Gangsterzy, a przede wszystkim Gentlemani, to książki, które w pozytywny sposób wstrząsnęły szwedzkim czytelnikiem, a polskiemu mogą Szwecję pokazać jeszcze bardziej namacalnie, prawdziwie. Jeśli czytelnik i amator szwedzkich kryminałów chciałby wiedzieć coś więcej o tym kraju, to dostaje tutaj przepyszne ciastko wielowarstwowe – bo w tej powieści jest nie tylko warstewka sensacyjno-kryminalna, ale i cała warstwa opisująca szwedzką tożsamość, przepięknie zarysowana, w sposób niezwykle zabawny i bardzo żywy. Przy tym nie jest to podręcznik na temat Szwecji, tylko powieść, od której trudno się oderwać, a dużo wyjaśnia, zarówno gdy pokazuje mentalność szwedzką, jak i kawał szwedzkiej historii, bo przecież najwcześniejsze fragmenty przytoczone w powieści retrospekcyjnie to lata czterdzieste.
Czy jest więc szansa, że dzięki Gentlemanom i Gangsterom zmieni się postrzeganie literatury szwedzkiej w Polsce, że przestanie być ona kojarzona choćby przede wszystkim z Mankellem, a czytelnik zacznie poszukiwać w niej czegoś innego, nie tylko tych najmodniejszych powieści kryminalnych, sensacyjnych i thrillerów?
Nie wiem, czy do poszukiwań trzeba nakłaniać czytelników, czy może raczej wydawców. Oni przeważnie jeszcze nie mają odwagi, w przeciwieństwie do wydawnictwa Dodo Editor, w którym ukazali się Gentlemani, aby wydawać porządną literaturę szwedzką.
Książka Östergrena jest panoramiczna, pokazuje Szwecję i Szwedów na przestrzeni kilku dekad; jednocześnie chyba dobiera się on w niej do skóry wielu osobom, krytykuje sporo zjawisk. Z kim przede wszystkim, poza samym sobą, Klas Östergren się boksuje?
Oczywiście można by identyfikować konkretne wydarzenia i osoby ze szwedzkiego życia publicznego, które stały się przedmiotem ataków bokserskich Klasa Östergrena, ale wydaje mi się, że nie tylko o to chodzi. On tworzy niezwykle ironiczny i nieostry obraz szwedzkości. Wydaje mi się, że trochę się boksuje z taką układnością Szwedów, z tym, że zgadzają się na system. Nikt tam nie piśnie, że coś jest nie tak; nawet jeśli ktoś pomrukuje, że coś mu się nie podoba, to właściwie rzadko dochodzi do jakiegoś działania grupowego, na szerszą skalę. Zdarzają się buntownicy, osoby nieprzystosowane, outsiderzy i tacy też są pokazani w tej książce, ale, jak widać, oni zupełnie nie przystają do społeczeństwa. Chyba Östergren stara się buntować przeciwko stereotypowo pojętej szwedzkości, pod którym to stereotypowym obrazem Szwedzi też się podpisują. Oni sami o sobie mówią, że boją się konfliktów, że unikają starć, jasnego wyrażania swoich opinii, jeśli nie są one zgodne z ogólną atmosferą – a to wszystko bardzo stoi na drodze rozwojowi czy konstruktywnej dyskusji.
Porozmawiajmy o tych chorych indywidualistach. W Gentlemanach mamy Klasa, Henry’ego, Leo. Jan Balbierz sugeruje w posłowiu, że możemy mieć do czynienia z Jekyllem i Hyde’em, rozdwojeniem samego Klasa-pisarza na tych dwóch braci, Henry’ego i Leo. Może znajdujemy w tych powieściowych grach tożsamościowych realizację czy projekcję swoich lęków?
Dziękuję bardzo, że wspomniał pan o tym bardziej uniwersalnym wymiarze powieści. Wydaje mi się, że ten wymiar głęboko ludzki, czy właśnie tożsamościowy jest w niej najważniejszy. „Jak można przegrać swoje życie” – tak streściłabym tę książkę. A książkowy Klas Östergren nie jest wykolejeńcem ani świrem, to jest po prostu początkujący, dosyć zdolny pisarz, który postanawia spisać historię dwóch niesamowitych ancymonków, Henry’ego i Leo, braci o całkowicie przeciwnym usposobieniu: jeden jest hedonistą, bez przerwy w euforii, pełen siły twórczej, niesłychanie uwodzicielski, pełen życia, dowcipny, tryskający poczuciem humoru, podśpiewujący sobie z rana, a drugi to depresyjny poeta, który sporą część życia spędza w szpitalach psychiatrycznych. Przy czym nie jest też tak, że oni są czarno-biali, że jeden jest jasną stroną, drugi ciemną, bo jednak obydwaj mają silną potrzebę autodestrukcji, obydwaj wpadają w depresję. Czy można ich postrzegać jako jedną postać, jako rozdwojonego Klasa? Można, oczywiście.
To jest świetne w tej powieści, że dostarcza pożywki umysłom bardziej analitycznym, czytelnikom, którzy mają ochotę trochę się pobawić, poigrać trochę z formą. Pozadawać kłopotliwe pytania. Na przykład proszę zwrócić uwagę, że narrator Klas Östergren pisze powieść o dwóch braciach, oni są najważniejsi, on sam ma być tylko w tle. No, ale oczywiście jako narcystyczny młody pisarz siebie też tam wpycha, niemalże na pierwszy plan. Jego głos jest głosem dominującym, jego perspektywa jest perspektywą dominującą. Więc staje się ich już trzech. I rzeczywiście powstaje pytanie – czy ci dwaj to jest jedna postać, którą postanowił tak rozpisać? Czy oni w ogóle istnieją, czy to nie są tylko twory fantazji początkującego pisarza? Przecież tak też może być. Cała książka może być tylko powieścią w powieści.
Dla mnie ciekawa jest kwestia autora tej powieści – kto nim jest, kto dyktuje, co się dzieje – ale też pokazana w niej męskość, bardzo istotna dla mnie kategoria. Już sobie nie wyobrażam, aby taka powieść, z taką akcją, mogła powstać o kobietach. Mężczyźni są idealnymi jednostkami autodestrukcyjnymi, nadają się do tego pisania o muzyce, seksie, o zażywaniu żywota.
Na pewno kobieta mogłaby napisać powieść o autodestrukcyjnych kobietach, tylko może by miała ona inną formę, może by poruszała inne tematy, albo w inny sposób. To zabawne, że pan poruszył tę kwestię, bo ja, tłumacząc tę powieść, miałam wrażenie, że się zmieniam – może nie w mężczyznę, ale w chłopaka. Dla mnie to jest taka chłopacka powieść, na wskroś chłopacka w tym tradycyjnym znaczeniu: że chłopcy się popisują przed sobą nawzajem i omawiają swoje dokonania w sposób niezwykle rozdmuchany i zabawny, grają skrajnościami i zmieniają rzeczywistość. Stwarzają sami z siebie albo bohaterów, albo całkowicie przegranych. Proszę zwrócić uwagę, że w tej powieści właściwie nie ma kobiet: wszystkie są peryferyjne, nie mają znaczenia. Wszystko dzieje się w gronie trzech facetów, młodych mężczyzn – choć naprawdę Henry już nie jest taki młody, to nadal pozostał młodym mężczyzną, który ma podbić świat. Dawno powinien mieć rodzinę, stałą posadę i zbierać na willę na przedmieściach Sztokholmu, ale cały czas żyje marzeniami, zamierza stać się wielkim bohaterem, czyli fantastycznym kompozytorem, wielkim muzykiem, wielkim donżuanem, cały czas stara się być. Ta chłopacka i życiowa tożsamość cały czas się zmienia, ale też stanowi błędne koło, bo trudno wyjść z autokreacji. Podobnie młody narrator, który nie potrafi siebie samego postawić z boku, jest kolejnym przykładem tego chłopaka, który koniecznie musi być w centrum i opisywać wszystko z własnej perspektywy, zaznaczyć: ale to ja piszę powieść, ale to ja tutaj jestem świetnym pisarzem.
To dzięki temu też, jak sądzę, ta powieść bawi, jest niejednoznaczna. Ich historie układają się w taki wielogatunkowy ciąg; nie bez powodu powiedziano, że to jest powieść totalna. To jest książka autotematyczna, bardzo kreacyjna, z narracją prowadzoną na wielu różnych poziomach. Ciekawe są te przemiany. Powinniśmy zaznaczyć, że w przypadku Gentlemanów żadne etykiety nie pomogą. Może pozostawić tę księgę otwartą, nie próbować jej nazwać?
Cudowne w tej powieści jest to, że te gry metanarracyjne odbywają się w sposób niemal niezauważalny. To nie jest tak, że Östergren wywija tutaj wielkim sztandarem: „No, to teraz będzie metanarracja!” – ta zmiana głosu dokonuje się niesłychanie płynnie, narracja wcale nie jest szaleńczo trudna czy skomplikowana. To wszystko odbywa się wewnątrz powieści dostępnej niewyrobionemu czytelnikowi, książki, którą równie dobrze można czytać jako świetne czytadło. Natomiast rzeczywiście klasyfikowanie jej nic nie da, bo można by tych metek przyklejać mnóstwo i mnożyć je bez końca, ale po co? Można po prostu powiedzieć, że to jest dobra książka.
Tylko że wydawca i dziennikarze, krytycy i krytyczki lubią przypisywanie metek, wręcz mnożenie skojarzeń. Wypisałem sobie ich trochę i aż mnie zadziwiło, jaka to jest rozpiętość: od Raymonda Chandlera, Leopolda Tyrmanda, przez Strindberga, Ibsena, Dostojewskiego, po Jacka Kerouaca, a nawet Leonarda Cohena. Skąd ta wielość nawiązań? Czy po prostu my potrzebujemy, również jako polscy czytelnicy, znaleźć punkt odniesienia, aby oswoić ten szwedzki tekst?
Strinberg jest odwołaniem oczywistym, dlatego że książka, którą młody Klas Östergren, narrator powieści, ma napisać, ma być odwołaniem do Czerwonego pokoju w stulecie jego powstania. Pozostałe skojarzenia – czy wydawców, czy krytyków, czy samych czytelników – są może próbą wskazania strategii interpretacyjnej, ale przede wszystkim oznaczają radość z czytania tej książki, która jest pod tym względem bardzo inspirująca. Myślę, że to są takie radosne fajerwerki skojarzeniowe. Ta książka je pobudza, bo sama jest igraszką i z formą, i z treścią: wyjątkowo, mam wrażenie, beztroską, mimo że jednocześnie potwornie smutną i depresyjną. Żaden z tych tropów nie jest błędny, nie można umieszczać Östergrena w ramach jakiejś jednej tradycji, bo on w nich miesza. Tego typu gra skojarzeń odbywa się w głowie każdego człowieka, który dużo czyta – jak jeden z bohaterów powieści. On nie jest literaturoznawcą, nie chciałby układać swoich lektur w sposób chronologiczny czy tematyczny, czy nurtami. To po prostu jest ktoś, kto czyta z wielką radością i pasją i lubi to. Główną stratą po obrabowaniu jego mieszkania są te fantastyczne książki, które miał na półkach – poza tym posiadał niewiele cennych rzeczy, ale książki połykał, tak jak my połykamy Gentlemanów.
Gentlemani już zaczęli żyć w czytelniczkach i czytelnikach, wiemy też, że w listopadzie wyjdą w Polsce Gangsterzy, czyli kontynuacja Gentlemanów napisana po dwudziestu pięciu latach. Czego się spodziewać po Gangsterach?
Trudne pytanie. Oczywiście nie będę zdradzać treści Gangsterów. Myślę, że efekt będzie najlepszy, jeśli czytelnik nie będzie przygotowany, jeśli po prostu sięgnie po Gangsterów jako kontynuację Gentlemanów i da się nabić w butelkę. Bo Gangsterzy to powieść, w której wszystko zostaje odwrócone do góry nogami. Rzadko się zdarza, żeby jakaś kontynuacja powieści potrafiła tak odebrać czytelnikowi głos. Czytając Gangsterów, zupełnie oniemiałam. To było przyjemne, ale też bardzo irytujące uczucie, bo autor sobie igra z czytelnikiem, jak mu się podoba, wodzi go za nos całkowicie. A jednocześnie demaskuje sam siebie, swoje zagrania, swoje wszystkie sztuczki i triki literackie, czy właśnie metaliterackie. Gangsterzy wszystko pięknie tłumaczą, ale nie w sposób nudny i łopatologiczny, pokazują bardziej rzeczywistą wersję opowieści, o ile temu podejrzanemu Östergrenowi w ogóle można ufać po takiej autodemaskacji, bo może to tylko jakiś kolejny jego figiel. Ogólnie można się spodziewać tego, że wszystkie niedopowiedziane wątki – romansowe, polityczne, sensacyjne – zostaną w Gangestarch wyjaśnione. Zatem – warto przeczytać.
Ale nowe zagrania od autora do czytelników i czytelniczek pewnie będą?
Oczywiście, to, że Östergren demaskuje swoje dawne figle, nie znaczy, że staje się skapcaniałym, zwykłym autorem. Nie, nie, proszę się tego nie obawiać.
Czyli pewnie wdamy się w kolejny romans tekstowy.
Myślę, że jak najbardziej.
Patronem medialnym książki jest E-SPLOT