Polem zmagań jest tu głównie seksualność, której język przeciążony jest stereotypami, gwarantującymi pewność osądów. Tymczasem seks i (często zbyt łatwo) wyprowadzana z niego tożsamość podmiotu wcale pewne nie są, a ekscentrycznie usposobiona „ciotka” w swoich zmysłowych pończochach i w kompletnym makijażu może być równocześnie bardzo odpowiedzialnym i pragnącym stałego związku facetem.

Ekscentryczna ciotka to Emil – malarz, posiadacz wyrafinowanego zmysłu estetycznego i gwiazda imprez. Właśnie na jednej z takich imprez, bardzo offowej, Emila zauważa wycofany i sceptycznie do towarzystwa podchodzący Kuba. Sztywny i nudny, jak sam siebie podsumowuje, patrzy na transdiwę z pewnym niesmakiem i litością. Tak, jak patrzy się na dowolną aberrację. Problem w tym, że ta „aberracja” upodobała sobie niepozornego studenta anglistyki i nie zamierza z niego rezygnować.

W nonkonformistycznym artyście Kubę irytuje wszystko: jego wystudiowana, kobieca elegancja, niekonwencjonalny tryb życia (Emil mieszka ze swoją przyjaciółką, którą poznał, gdy ta nakryła go na seksie oralnym z jej mężem; co więcej, Emil opiekuje się dziećmi kobiety), ale bodaj najbardziej to, że gdziekolwiek się zjawi, niezależnie od towarzystwa, wzbudza zachwyty i błyskawicznie zjednuje kobiety i mężczyzn swoją barwną osobowością. Kuba nie ma tej właściwości.
Nie potrafi znaleźć dziewczyny, nie angażuje się w swoje studia i dopiero Emil wprowadza w jego życie jakość, na której brak tak utyskiwał do tej pory.

Mimo swojej niechęci, Kuba spędza coraz więcej czasu z Emilem, poznaje (wraz z czytelnikiem, który w kolejnych rozdziałach wrzucany jest w różne etapy rozwoju opowieści, snutej to przez narratora, to przez samych bohaterów; ich sny i fantazje przy tym naruszają materię realności) jego obfitujące w zaskakujące zwroty wypadków życie i stopniowo identyfikuje się z „Kubusiem”, jak określa go Emil. „Kubuś” to dla samotnego dwudziestopięciolatka tożsamość nowa i obiecująca, dlatego z czasem zaczyna uważać ją za sobie właściwą i nieusuwalną. I tak, jak silny był początkowy opór wobec znajomości z „ciotką”, tak po pierwszym zbliżeniu fizycznym silne staje się przywiązanie i zazdrość. Kuba pragnie wyłączności w pożądaniu Emila, ten jednakże nie chce rezygnować z tej różnorodności, jaką daje płynna tożsamość seksualna. Nie hetero-, ani też nie homo-, lecz biseksualna.

Artysta twierdzi bowiem, że na świecie w ogóle nie ma heteryków. Są tylko źle podrywani biseksualiści. Zakwestionowaniu w powieści Zych ulega jednak nie tylko heteronorma, ale i emancypacyjne tendencje homoseksualistów. Emancypacja nie jest tu jednak (jak choćby w prozie Grzegorza Musiała) skontrastowana z modernistycznym dyskursem niewyrażalnego pożądania, które ocala jednostkowość pragnienia, lecz potraktowana zostaje jako ruch opresywny, bo zawsze wykluczający jakąś grupę:
Solidarność! Dobre sobie. Lesbijki się obrażają, jeśli użyć wobec nich określenia „gej”. (…) Biseksualiści są traktowani jak zdrajcy, wyrzutki i tchórze, transseksualiści to wybryki natury, a o transwestytach lepiej nie wspominać. Nie mają nawet swojej szufladki. Zamiata się ich elegancko pod dywan.

Dlatego Emil nie chodzi na parady. Nie chce udawać, że jest jednym z normalnych, prawdziwych pedałów, tak jak nie chce wmawiać heterykom, że jest jednym z nich, bo zatwardziali geje są tak samo zaślepieni, jak zatwardziali heterycy, tylko jest ich mniej. Głos Emila wymierzony jest przeciwko tyranii pewności i jednoznaczności. Stereotypowość to nie tylko przypadłość porządku heteronormatywnego. Sytuuje się ona również w ramach przestrzeni wykluczonych, z której wyodrębniają się kolejni, zawsze z jakichś powodów piętnowani, bo wciąż podlegający jakimś schematom dyskursywnym.

Schematowi temu uległ także Kuba. Emil porzuca go dla swojej dawnej miłości, Francuza – Marka, z którym wyjeżdża do Francji. Dopiero po dłuższym czasie, gdy Emil jest już po ślubie cywilnym i ma dziecko ze swoim mężem, bohaterowie spotykają się w Polsce. Wówczas Kuba nie może zrozumieć, że jego bezcenna dziwka jest szczęśliwa w statecznym i odpowiedzialnym związku, że taka mała stabilizacja może cieszyć zawsze żądnego zmian i prowokacji Emila. Ten nowy Emil nie może być prawdziwy, bo prawdziwy był chodzącą dwuznacznością, w kusych sukienkach i z bezczelnym uśmiechem na twarzy. Prawdziwy Emil, czyli pojebana ciotka nie mógłby dać się usidlić. Czy to Emil nagle zapragnął czegoś pewnego i stałego, czy może to Kuba właśnie zapragnął utrzymania niezmiennego obrazu ukochanego, nie dopuszczając myśli, że szczęście osiągać można różnymi sposobami?

Nie jest to pewne. I chyba bardzo dobrze, bo dzięki tej niepewności Siedmiu szklanek Magdaleny Zych nie trzeba czytać jedynie jako kolejnego tekstu z linii polskiej prozy homoerotycznej, bo sama ta kategoria mogłaby być (np. w ustach Emila) podana w wątpliwość przez projekt literatury queerowej, która kwestionuje binarne podziały płci i seksualności.

Emil w toku opowieści rozpadał się na wiele różnych tożsamościowych cząsteczek. Tak, jak w motcie książki rozpadał się Pan Kleks. I Kuba, podobnie jak Adaś Niezgódka, zabrał do swojej siódmej, pustej szklanki tylko jedną z tych cząsteczek.

Magdalena Zych, Siedem szklanek
Prószyński i S-ka, 2011