Pierwsze nuty Partytury śmierci Jana Seghersa (który naprawdę nazywa się Matthias Altenburg) brzmią złowieszczo. We Frankfurcie w roku 1941 mały chłopiec zostaje ocalony przez swoich rodziców przed aresztowaniem przez Gestapo. Ale to tylko strojenie skrzypiec, bo zaraz przenosimy się do współczesnego Paryża, gdzie monsieur Hofmann chciał tego ranka zanieść mademoiselle Blanche trochę suszonej na powietrzu szynki.

Historia rozwija się powoli, dokładnie poznajemy kolejnych bohaterów, ich upodobania kulinarne i powikłane romanse. Zarówno pary sympatycznych emerytów, Georga Hofmanna, byłego właściciela paryskiej rewii, i jego życiowej partnerki Madeleine, jak ambitnej dziennikarki Valerie Rochard. Ich spotkanie rozdrapie nie całkiem zagojone rany, odsłoni skrzętnie zagrzebaną historię i uruchomi cały szereg sensacyjnych wydarzeń z udziałem niemieckich służb specjalnych, serbskiej mafii i przemytników broni.

Nikt nie lubi polityków


Wysłany z nazistowskiego obozu list, który po sześćdziesięciu latach trafia do adresata, posuniętego już w latach syna nadawcy (groźne tony powracają), zawiera, jak się okazuje, nieznaną operetkę Offenbacha. Wzbudzona w ten sposób sensacja skłania młodą dziennikarkę do podróży do Niemiec, gdzie ma ona nadzieję wyjaśnić tajemnicę jej pochodzenia i przy okazji sprzedać odkrycie temu, kto zapłaci najwięcej. Nie wszystko jednak idzie po jej myśli. Poszczególne motywy tej uwertury będą powracać przez całą powieść (a Seghers okaże się sprawnym naśladowcą techniki pisarskiej Tomasza Manna).

Zasadnicza akcja powieści Seghersa toczy się we Frankfurcie, gdzie grupa policjantów próbuje rozwikłać zagadkę brutalnego mordu, w którym zginęło pięć osób, w tym wysoki urzędnik państwowy, jedna została poważnie ranna, a jedna prawdopodobnie porwana. Głównym bohaterem jest Robert Marthaler, detektyw z dużym stażem pracy, zbyt dużym, by mógł myśleć o zmianie zawodu. Razem z nim pracują między innymi ekscentryczna, choć rzetelna szefowa wydziału zabójstw, wyrośnięty superglina, przydzielony do sprawy przez szukającego rozgłosu medialnego ministra, oraz technik policyjny o wisielczym poczuciu humoru.

W Partyturze śmierci (śmierć w niemieckim tytule występuje w liczbie mnogiej, trup wszak ściele się gęsto) postaci są wyraziste.
Niemal każda, nawet drugo- czy trzecioplanowa, ma swoją historię, swoje motywy – i przez to wzbudza choćby cień sympatii. Mamy tu policjanta, który odkrywa swój homoseksualizm i nie chce wrócić do pracy. Mamy tancerkę erotyczną, która tylko z pozoru wydaje się zimna i wyrachowana. Jest też glina, którego rzeczywiste kompetencje ukryte są przez rozbuchaną akcję medialno-polityczną. Detektyw Marthaler jest pośród nich chyba najbardziej poczciwy, ale i on ma swoje gorsze dni: wie, że powinien być bliżej swojej partnerki Terezy, ale śledztwo pochłania go bez reszty. Niejako przy okazji poznajemy jego zwyczajne cechy: że lubi podśpiewywać i że nie odmawia sobie niezobowiązującego flirtu z interesującymi kobietami.

Nawet najgorsze typy nie spotykają się z bezwzględnym potępieniem. Wyjątkiem są – politycy, reprezentowani przez ministra spraw wewnętrznych, o którym krążą niewybredne dowcipy: Wiesz, jaka jest różnica między karmą dla psów a naszym ministrem spraw wewnętrznych? (...) Do karmy dla psów dodają też mózg. W charakteryzowaniu postaci nie idzie jednak o sztuczne wydłużanie książki. Rozmaite wątki, uruchamiane przez każdą z osób, w końcu jakoś się ze sobą łączą. To ich powracanie, nawet w najmniej oczekiwanych sytuacjach, jest zrobione z doskonałą znajomością literackiego rzemiosła.

Policyjna robota


Partytura śmierci to właściwie powieść policyjnych procedur. Pozwala z bliska obserwować metody postępowania i techniki kryminalistyczne. Kiedy Marthaler trafia na miejsce zbrodni, dowiadujemy się, że w takich momentach najważniejsza jest uważna obserwacja i szczegółowe notatki. Pełno tu też policyjnych techników, którzy szczegółowo objaśniają (czasem wychodzi to niezbyt zręcznie) stosowane przez siebie metody, np. obliczania czasu zgonu na podstawie temperatury zwłok: Tę metodę opracował profesor Henssage z Instytutu Medycyny Sądowej w Essen. Drobne, pożyteczne narzędzie, funkcjonuje jak tabela przeliczeń (nie ma tu wymyślania, dla zainteresowanych: C. Henssage, Death time estimation in case work I: the rectal temperature time of death nomogram, „Forensic Science International”, 38, 209, 1988).

Procedura postępowania policyjnego służy też za podstawowy mechanizm narracyjny. Nagromadzenie postaci bierze się właśnie stąd. Praca Marthalera i jego zespołu polega na stopniowym zawężaniu kręgu podejrzanych, ale zanim znajdzie się ten właściwy, policjanci sprawdzają niemal każdy trop. Mogłoby się wydawać, że po paryskiej uwerturze i tak wszystko, mniej więcej, jest jasne, a czytelnikowi pozostaje obserwowanie przez kilkaset stron, jak powoli przed bohaterami odkrywa się to, co on sam już dawno wie.

W tym wypadku tak nie jest, postępowanie policyjne wciąga na tyle, że przez chwilę można zapomnieć o pierwszych czterdziestu stronach książki. Nawet wątki poboczne i pozornie zbędne są zdynamizowane tak, że łatwo dać się zwieść i uznać, iż wbrew oczekiwaniom trafiliśmy na boczną ścieżkę, która doprowadzi do właściwego celu. Jeśli kryminał polega na oszukiwaniu czytelnika, to Seghers oszukuje wyśmienicie.

Niechciana historia

Przyjęcie perspektywy Marthalera jest też ważne dla zrozumienia społecznego wydźwięku powieści. Kiedy dochodzenie policyjne osiada w martwym punkcie, główny bohater próbuje przyjrzeć się wszystkiemu ze świeżej perspektywy. Chcąc zrozumieć znaczenie pewnych śladów, na które natrafił, musi zmierzyć się z historią Niemiec, o której wolałby zapomnieć. Kiedy w gazecie z okazji jakiejś rocznicy ukazywał się tekst o latach 1939-1945, nie czytał go. Gdy gdzieś odbywał się wykład jednego z ocalonych, zawsze miał inne plany. Nie podawał w wątpliwość niczego, co się wówczas wydarzyło, ale reagował jak większość ludzi: nie chciał wiedzieć za dużo.

Jednak dla dobra śledztwa Marthaler musi się dowiedzieć, i to wiele dowiedzieć. Kluczem do rozwiązania zagadki morderstwa w centrum Frankfurtu jest historia obozu Auschwitz i eksperymentów, które naziści przeprowadzali na ludziach. Pytania o konsekwencje tamtych wydarzeń dla współczesnych Niemiec stają się coraz bardziej natarczywe i nie przynoszą łatwych odpowiedzi. Marthaler, podobnie jak większość jego kolegów, chciałby wierzyć, że historia hitleryzmu została szczelnie zamknięta procesami w Norymberdze, a codzienność pierwszych lat XXI wieku nie ma z tamtymi czasami nic wspólnego. Okazuje się jednak, że demonów przeszłości nie sposób się pozbyć.

Odkopywanie przeszłości służy tu przede wszystkim rozwiązaniu sprawy tajemniczego morderstwa, dlatego powieść Seghersa jest w pierwszej kolejności dobrym kryminałem, a nie – jak czasem bywa – popularnym medium do zajmowania się sprawami poważniejszymi (cóż ważniejszego w kryminale od dobrej intrygi?). Ale ten problem ma swój ogólniejszy wydźwięk. Co współcześni Niemcy wiedzą o przeszłości ich państwa? (Czy Polacy lub Czesi nie wiedzą więcej?) I czy wszystkie zbrodnie wojenne zostały osądzone? Na końcu książki autor dołączył bibliografię dotyczącą nazistowskich obozów. Kryminał, niejako przy okazji, staje się narzędziem bolesnej edukacji. Chyba żaden z nas nie wyszedł z tej sprawy bez szwanku. A te relacje z Auschwitz, które czytałem, wciąż siedzą mi w głowie. Długo nie chciałem mieć z tym nic do czynienia. A teraz to jest i nie mogę się tego pozbyć – mówi Marthaler, a to samo mógłby powiedzieć taki czytelnik, który o trudnej przeszłości próbował zapomnieć.

Obok historii II wojny światowej Partytura śmierci odsłania też inne problemy, z którymi europejskie społeczeństwa nie najlepiej sobie radzą: homoseksualizm, zjawisko imigracji, zmieniający się model rodziny, przekształcanie się sfery politycznej w medialną scenę. Wszystko to jednak jest podporządkowane kwestii fundamentalnej: kto zabił?

Seghersowi udaje się rzadka sztuka. Opowiada zajmującą historię z epickim rozmachem, mnóstwem postaci i wielością wątków, ani przez chwilę nie przynudzając. Partytura śmierci brzmi naprawdę dobrze.

Jan Seghers, Partytura śmierci
przeł. Elżbieta Kalinowska
Czarne, 2010