W tym samym rozdziale autor dzieli się z czytelnikami szeregiem znaków zapytania i wątpliwości dotyczących postawy Kościoła również przed ludobójstwem oraz po nim. Tochman pyta, jaką rolę w tych wydarzeniach odegrało faworyzowanie przez obecnych w Rwandzie kapłanów mieszkańców Hutu, a także, jak Kościół ustosunkował się do wydarzeń z 1994 roku i do własnej w nich roli. Ta ostatnia kwestia stanowi według autora Wściekłego psa dla Kościoła największy powód do hańby. Reportażysta oskarża instytucję o to, że ta nie chce zmierzyć się z zachowaniami jej przedstawicieli w trakcie ludobójstwa – poprzez refleksję nad tymi, którzy byli biernymi świadkami morderstw, jak i przez osądzenie i ukaranie tych, którzy w nich uczestniczyli. Sądzę, że dobrze opinię autora oddaje wypowiedź cytowanego w Dzisiaj narysujemy śmierć psychiatry: Katoliccy duchowni w Rwandzie nie zamierzają konfrontować się z niedawną przeszłością. Nie chcą przeanalizować swojego udziału w ludobójstwie. Nie chcą się zmierzyć z klęską swojej stuletniej krucjaty, misji, ewangelizacji. I swoim wielkim grzechem. Wolą propagować magię. Egzorcyzmy.
Doskonałym rozwinięciem powyższych wątków jest rozmowa ks. Adama Bonieckiego (który sam kilkakrotnie był w Rwandzie) z pisarzem. W wywiadzie dochodzi do głosu inny, równie (a może i bardziej) istotny problem poruszany w książce Dzisiaj narysujemy śmierć, pośrednio związany z refleksją o zachowaniach przedstawicieli Kościoła w trakcie ludobójstwa. Tochman podejmuje i wnikliwie bada doświadczenie świadka, stawiając nieoczywiste pytania o jego uwikłanie w cierpienie ofiar, a także o motywacje (gdy dotyczy to tych, którzy chcą poznać i zrozumieć ofiary ludobójstwa z własnej woli, jak autor reportażu i jego czytelnicy) oraz etyczną odpowiedzialność w takiej sytuacji. W rozmowie wyznaje Bonieckiemu: Sądzę, (...) że bierne przyglądanie się złu jest złem. I to jest ten ciężar, który świadek dźwiga. Zarazem jednak Tochman dodaje, że nie można w tym wypadku mówić o winie, że w pewnym sensie również świadek jest ofiarą. Temat ten podjęła w jednym z głosów w dyskusji nad książką Katarzyna Kaniowska, antropolożka kultury. Wskazuje ona na potrzebę weryfikacji pojęcia „ofiara”, które, jej zdaniem, powinno być rozumiane szerzej niźli w sensie prawnym i obejmować także tych, którzy zło jedynie oglądali, a nie doświadczali bezpośrednio. Ofiarą jest w w jakimś sensie każdy, kto ma kontakt z dziejącym się złem – pisze.
Kontrowersje
Polecam lekturę rozmowy Bonieckiego z Tochmanem tym, którzy czytali Dzisiaj narysujemy śmierć, również dlatego, że pozwala ona inaczej spojrzeć na stosunek samego autora do postawy kapłanów w Rwandzie, a zwłaszcza do zachowania księży pallotynów w klasztorze na Gikondo. Próba rekonstrukcji tamtych wydarzeń stanowi główną część wspomnianego rozdziału. W wywiadzie Tochman przekonuje, że nie chciał oceniać zachowania zakonników, a jedynie postawę przedstawicieli Kościoła po ludobójstwie, to znaczy odmowę rozmowy o tych wydarzeniach i jego triumfujący, zadowolony z siebie wizerunek.
W obronie pallotynów wystąpiła na łamach „Tygodnika...” Małgorzata Wosińska. Z wywiadu, który przeprowadził z nią Marcin Żyła, możemy się dowiedzieć, że wyjechawszy do Rwandy pracować z ocalałymi (jako psychotraumatolog), spotkała się również z misjonarzami. Jej zdaniem oni także przeżyli traumę, porównywalną do ocalałych Tutsi, jednak nikt od czasu ludobójstwa nie udzielił im pomocy. Jednocześnie badaczka zarzuca Tochmanowi, że nie dostrzegł złego stanu pallotynów, a swoją książką skrzywdził księży.
Rozmowa z Wosińską wywołała gwałtowne reakcje ze strony reporterów – Magdaleny Grochowskiej i Mariusza Szczygła, oraz antropolożki Joanny Tokarskiej-Bakir, których polemiczne (i miejscami agresywne) wobec badaczki głosy wydrukował „Duży Format”. Twierdzą oni (nie bez podstaw), że rozmowa Żyły z Wosińską kwestionuje zawodową rzetelność Tochmana, jego wrażliwość i etykę (pomijam kwestię niefortunnego sformułowania Wosińskiej, które sugeruje związek między publikacją książki a samobójstwem jednego z księży. Sprawę tę wyjaśniał już „TP”, prostując, że o żadnej tego typu relacji między wydarzeniami nie ma mowy).
Kaniowska na łamach „TP” ubolewa nad tym, że przedmiot tej rozmowy stał się najmniej ważny, najistotniejszą zaś sprawą jest to, iż podważony został jakoby autorytet uznanego dziennikarza. Problem, na jaki wskazuje antropolożka nie jest, jak sądzę, tak błahy – w wątpliwość poddana została nie tylko rzetelność Tochmana, ale także, z pozycji naukowego dyskursu, podważono wiarygodność reportażu jako takiego. W notce pod wywiadem Wosińska została przedstawiona jako „etnolog i psychotraumatolog” i już od pierwszych słów wywiadu – Jestem etnologiem – swoje opinie popiera autorytetem nauki. W rozmowie pojawia się więcej wypowiedzi badaczki, które, sugerując wyższość relacji naukowca nad świadectwem reportera, czynią istotnym elementem dyskusji wokół książki autora Jakbyś kamień jadła zagadnienie tego, jaki rodzaj narracji, naukowa bądź reportażowa, stanowi lepsze narzędzie opisu (i, być może, zrozumienia) traumy, jakiej doświadczyły ofiary ludobójstwa i jego świadkowie.
Wierzytelność relacji
Świadomie bądź nie, rozmówczyni Żyły wykorzystuje do uwierzytelnienia głoszonych przez siebie opinii dwa filary, na których wspiera się autorytet dyskursu naukowego w swojej paradygmatycznej wersji – czyli dyskursu medycznego. Pierwszym z nich jest mit obiektywności, który wiara w niezawodne funkcjonowanie zestawu powszechnie sprawdzalnych procedur, których poznanie i odpowiednie zastosowanie pozwala badaczowi dojść do prawdy. Subiektywność badacza, nawet jeśli ingeruje w wynik badań, może zostać za pomocą odpowiednich praktyk na tyle zniwelowana, że nie będzie brała istotnego udziału w końcowych wnioskach. Na tak zbudowanej podstawie Wosińska formułuje opozycję, w której naprzeciw subiektywnej narracji Tochmana stawia własną, rzekomo obiektywną analizę. Rolą etnologa jest przede wszystkim ustalenie, z jakim problemem zmagają się ludzie na danym terenie, co ich trapi i fascynuje, co oni myślą, a nie tylko – co ja o nich myślę – mówi badaczka. I dodaje: w etnologii ja wyłącznie odtwarzam teren. Nie wymyślam własnej narracji, tylko staram się odtworzyć narrację świadków. Charakterystyczne w tych wypowiedziach jest zwłaszcza to, że Wosińska dowodzi obiektywności swoich sądów na podstawie profesji etnologa, którą wykonuje. Naukowa funkcja ma wystarczyć jako gwarancja bezstronności i profesjonalnego dystansu.
Drugą z podstaw naukowego paradygmatu, stanowiącą specyficzną cechę dyskursu medycznego (do którego Wosińska jako psychotraumatolog należy), jest znajomość ciała i umiejętność nadawania znaczeń jego reakcjom. Wosińska posługuje się ciałem (Grochowska zauważa, że używa tego słowa w rozmowie aż czternaście razy) jako ostatecznym sprawdzianem autentyczności doświadczenia. Moim zadaniem jest słuchanie – nie tylko głosów, ale również ciał – mówi o sobie, a możemy się z tej wypowiedzi domyślać, że Tochman słuchał tylko głosów i w konfrontacji ze świadectwem Wosińskiej jego reportaż zawsze będzie mniej wiarygodny.
Ale każdy kij ma dwa końce. To właśnie w naukowy dyskurs, stanowiący legitymizację sądów wygłoszonych przez Wosińską w wywiadzie, uderzają (przyznajmy – w momentami niezbyt eleganckiej formie) Joanna Tokarska-Bakir oraz Mariusz Szczygieł, zakładając, że jeżeli uda im się zdyskwalifikować uczestniczkę sporu jako etnologa (naukowca), odbiorą jej opiniom wiarygodność. Polemiści zarzucają rozmówczyni Żyły brak doświadczenia (osoba tuż po magisterium, za to znacznie przed doktoratem, która uprawia swój zawód, sądząc z przyjemnej dla oka fotografii – dosyć krótko) a przede wszystkim brak profesjonalizmu. Szczygieł ironicznie określa Wosińską jako „panią etnolog” czy „panią psychotraumatolog”, Tokarska-Bakir karci etnolożkę z pozycji bardziej doświadczonego przedstwiciela tej samej dyscypliny naukowej (jako profesor etnologii informuję) . Zarzuca jej elementarne braki lekturowe (radzę sięgnąć po Jamesa Clifforda, na warszawskiej etnologii to mniej więcej III rok studiów) i błędy w wykonywaniu zawodu (stwierdza, że Wosińska prezentuje w wywiadzie postawę badawczą wielokrotnie krytykowaną w literaturze przedmiotu, która w dodatku nie ma nic wspólnego z obiektywnością etnologiczną).
Dwie (nie tak różne) narracje
Tym, co, jak sądzę, najbardziej przyczyniło się do polemicznych głosów wobec rozmowy Żyły z Wosińską, nie jest fakt, że etnolożka przedstawiła konkurencyjny wobec reportażu Tochmana punkt widzenia w sprawie postawy księży pallotynów na Gikondo, lecz to, że w wypowiedź badaczki opiera się na założeniu o większej autentyczności jej świadectwa, opartym na trudnym już dziś chyba do utrzymania ostrym przeciwstawieniu relacji naukowej i literackiej. Antynomia ta zbudowana jest na opozycjach obiektywności i subiektywności oraz prawdy i fikcji, które przez ostatnich (przynajmniej) kilkadziesiąt lat były z różnych stron poddawane w wątpliwość.
Tę ostatnią najkonsekwentniej problematyzował chyba Hayden White, dowodząc na przykładzie historiografii, że nauka, dysponująca rzekomo neutralnymi poznawczo narzędziami badawczymi, w istocie obficie korzysta z literackich technik konstruowania przedstawień. Obecność językowej mediatyzacji sprawia, że zamiast o prawdzie w historii możemy mówić co najwyżej o, jak nazywa to Roland Barthes, „efekcie referencji”. Pojęcie narracji, którym posługuje się White, opisując historyczne dzieła, funkcjonuje również w antropologii, gdzie, jak zapewnia Kaniowska, jest jednym z kluczowych wyzwań metodologicznych. Wraz z wkroczeniem tej kategorii, pisze badaczka, skończyła się wiara w możliwość obiektywnego opisu rzeczywistości przez antropologa, pojawiła się zaś konieczność weryfikacji danych połączona ze świadomością tego, że wszelkie zebrane relacje są zinterpretowanymi już doświadczeniami, emocjami, przeżyciami, wyrażonymi w ograniczającym je zawsze języku.
O subiektywności badacza, ingerującej w opis, nic nie wspomina. Oczywiście, Kaniowska jest profesorem antropologii i ma w kwestiach metodologicznych kompetencje i doświadczenie znacznie przewyższające moje. Istnieją jednak stanowiska, których przedstawiciele inaczej zapatrują się na kwestię obecności antropologa w prowadzonych badaniach i, zwłaszcza, w publikacji ich wyników, jeszcze bardziej podważając mit obiektywności. Jeden z najbardziej znanych szkiców Jamesa Cliffroda opisuje etnograficzną autokreację Bronisława Malinowskiego w jego pracach, dowodząc, że przenika je subiektywność badacza, zaś poza ogromem zgromadzonej w nich wiedzy dzieła autora Argonautów Zachodniego Pacyfiku stanowią „retorycznie udane” narracje. Zaś w swoim komentarzu do rozmowy „TP” Szczygieł udowadnia, że postrzeganie rzeczywistości przez pryzmat osobistych uczuć, które Wosińksa tak krytykowała u Tochmana, nie jest obce również jej opiniom.
Patrząc na problem z drugiej strony, reportaż należy do tych gatunków, które nie negując swojej „literackości”, odnoszą się do kwestii autentyzmu opisywanego doświadczenia, a zakres tego odniesienia obejmuje nie tylko piszącego, ale również tych, których przeżycia opisuje. Ponadto, autora reportażu również obowiązują (może mniej ścisłe niż w przypadku pracownika naukowego) procedury gromadzenia i weryfikacji materiału, do których nauki powołano nawet osobną instytucję (odrębną kwestią jest rozważenie relacji między powstaniem Instytutu Reportażu a społecznym odbiorem i wierzytelnością tego typu literatury). Wystarczy spojrzeć na bibliografię, jaką Tochman zamieszcza na końcu swojej książki bądź zwrócić uwagę na sposób, w jaki zestawia ze sobą rozmaite relacje, by zrekonstruować najbardziej prawdopodobną wersję wydarzeń na Gikondo, by uzmysłowić sobie, że praca reportażysty nie musi wcale znacząco różnić się od tej, jaką wykonuje etnolog.
Kaniowska przekonuje, że narracja naukowa i literacka (reportażowa), mimo posługiwania się odmiennymi metodami, mają wspólny cel poznawczy – rozumienie. Sądzę, że podobieństw między tymi dwoma typami piśmiennictwa jest więcej. Po pierwsze, oba są narracją właśnie, z wszelkimi tego faktu konsekwencjami (to znaczy z koniecznością uwzględnienia ich interpretacyjnego, podmiotowego oraz retorycznego aspektu). Po wtóre, zarówno w dyskursie naukowym, jak i reportażowym, subiektywność autora nieustannie negocjuje (bądź konfrontuje się) z regułami gatunku, określającymi jego powinności, kompetencje i uprzywilejowane sposoby opisu rzeczywistości. Nie chcę przez to powiedzieć, że sposób pracy naukowca i reportażysty oraz poetyki ich tekstów są takie same. Są różne. Chodzi mi tylko o to, że istnieją między nimi również istotne podobieństwa (jak te wymienione przed momentem), które nie pozwalają orzekać o większej bądź mniejszej wiarygodności relacji jedynie na podstawie przynależności do dyskursu naukowego bądź reportażowego – a takie założenie, jak się wydaje, w dużej mierze leżało u podstaw sporu wokół książki Tochmana.
PRZECZYTAJ RECENZJĘ RYSZARDA WOŁOSIUKA Z DZISIAJ NARYSUJEMY ŚMIERĆ
02.09.2011 13:01 | rwołosiuk:
Dziękuję za komentarz i za odesłania. Pozdrawiam