LOVE, LOVE, LOVE – SEN NOCY LETNIEJ 2011 to Szekspira wersja light, przyjemna odskocznia od głównych wydarzeń artystycznych, traktujących kwestie miłości czy uczuć w ogóle na poważnie. W ulicznym performansie przewodzi para młoda na szczudłach, a weselni grajkowie występują w liczbie dwóch, z ubogim akompaniamentem bębna i didgeridoo, zamiast porządnego, wiekowego akordeonu. Cóż zostaje z tak okrojonego tortu, jakim z pewnością jest znakomity tekst sztuki? Nic a nic, ani okruszka.
Aktorzy nawet nie próbują się wcielać w postaci, a jeśli już, to raczej w znanych kabaretowych komików z Ani Mru-Mru czy Łowców.
Przywołując niewykorzystane zdanie ze Snu nocy letniej – „Miłość w swej prostej i nieśmiałej mowie/Powie najwięcej, kiedy najmniej powie” – sugerowałbym może mniej operowego przerysowania słów Szekspira, tak nachalnie powtarzanego we wszystkich wystąpieniach (krótsze fragmenty wydawały mi się – o zgrozo! – do przyswojenia i zapamiętania, ale wymięta kartka papieru okazała się ulubionym rekwizytem aktorów Teatru BOTO) czy mniej spektakularnych improwizacji, nużących po którymś z kolei odczycie. Najlepszym dowodem na podobne odczucia publiczności był entuzjazm, z jakim witano aktorów nieprofesjonalnych, przed chwilą jeszcze widzów, którzy śmiało mogli stanąć w szranki z doświadczonymi recytatorami-prześmiewcami.
Podsumowując, „miłosna nuta” (ciągle te same dźwięki didgeridoo) sączy się w tle, mydlane bańki rozmiarów XXL (ostatnio jedna z najbardziej popularnych form wakacyjnego zarobkowania) i kilka światełek składają się na aurę wieczornego spotkania, kolejne cytaty wpadają w długą ulicę o tej samej nazwie, widzowisko trwa dopóty, dopóki starcza sił przechodniom-aktorom.
LOVE, LOVE, LOVE… to zdecydowanie wypoczynkowa forma sztuki. Nie tylko dlatego, że publiczność posadzono na wygodnych leżakach dookoła bruku sceny (co ukoiło skołatane myśli wielu turystów, chrapiących ciut za głośno), ale również dlatego, że swoją – bądź co bądź alternatywną – formą sztuki za bardzo przypomina karaoke, pocieszycielskie afterparty dla tych, którzy na to właściwe trochę się spóźnili. Mimo wszystko jestem na tak, zwłaszcza kiedy pomyślę, że takich widzowisk mogłoby w następnej edycji festiwalu zabraknąć. Od Szekspira przecież też trzeba czasami odpocząć.
Tekst ukazał się w „Shakespeare Daily” 7.08.2011, nr 9
LOVE, LOVE, LOVE – SEN NOCY LETNIEJ 2011
Fundacja Teatru BOTO