W spektaklu gra tylko dwójka aktorów, których na początku – jak się wydaje – łatwo rozpoznać jako Prospera i Mirandę. Starszy, schorowany mężczyzna opiekuje się swoją upośledzoną fizycznie córką (ciężko przychodzi jej mówienie, w ogóle nie chodzi i ma problemy z samodzielnym jedzeniem). On się nią opiekuje, ona jest całym jego światem. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, który ukazał się w dniu spektaklu, Koršunovas mówił, że być może Miranda jest duszą Prospera. Z mojego punktu widzenia: i tak, i nie (ale to właśnie wielopłaszczyznowość tej inscenizacji stanowi o jej artyzmie).
Po chwili mężczyzna okaże się jednak niemożliwie gogusiowatym Ferdynandem, któremu kaleka gotowa jest oddać wszystko. Jaki jest drugi człowiek i jak bardzo może się zmienić pod wpływem przeżyć, upływu czasu, choroby czy alkoholu (Prospero dość często zagląda do kieliszka, co odwołuje widza równocześnie do dwóch najbardziej komicznych i niemoralnych postaci Burzy – Stephana i Trinkula)? Uzależnienie od alkoholu jest w twórczości Koršunovasa motywem wykorzystanym nie po raz pierwszy: na zeszłorocznym festiwalu można było oglądać zamglonego alkoholem Hamleta.
Klamrą spektaklu jest motyw łabędzia jako postaci z baletu Czajkowskiego oraz choreografii stworzonej dla Mai Plisieckiej do muzyki Saint-Saënsa, Umierający łabędź. Tuż przed rozpoczęciem właściwej akcji scenicznej, na ekranie starego telewizora widzimy lecące ptaki. To kadr najprawdopodobniej pochodzący z wielokrotnie oglądanego nagrania finału baletu Jezioro łabędzie – moment wyzwolenia księżniczki (w chwili śmierci uwalnia się ze znienawidzonego ciała białego łabędzia). Ciało obezwładnia też Mirandę – przeciągając się po obudzeniu układa ona ręce w geście baletnicy – figurki białego łabędzia stojącej za nią na szafce. Jej ciało jest chore, zabiera wolność i uczucie Ferdynanda, nie przystaje do jej bujnego życia wewnętrznego. W tym przypomina białego łabędzia. Jednak istnieje jeszcze czarny łabędź – dążący do samounicestwienia, rewers tamtej postaci. Drapieżny, tak jak drugie wcielenie Mirandy, Ariel. Duch, przez którego wyzwoli się na samym końcu – tańcząc „śmierć łabędzia” przy zmieniającym się oświetleniu: raz białym, raz czarnym.
Spektakl zrobił na mnie tak duże wrażenie właśnie dlatego, że zawiera w sobie wiele rodzajów napięcia dramatycznego: narracja jest chwilami liryczna, czasem tragiczna, innym razem komiczna (na przykład gdy okazuje się, że mgła, złowieszczy opar, który tak przeraża Mirandę w czasie wywoływania burzy przez Prospera, to dym z przypalonej w kuchni zupy). Mimo tylu „odstępstw” realizacja jest niezwykle wierna duchowi Szekspirowskiej sztuki. Spotkałam się z trafną opinią, że właśnie to jest interpretacja tekstu dramatycznego. Od strony technicznej Miranda jest właściwie doskonała. Wprawdzie aktorzy (zwłaszcza Povilas Budrys) czasem niedbale podchodzą do szczegółów gestów danej postaci (osobowości?), którą akurat przyjęli, ale spektakl niedawno miał swoją premierę, zatem i to z czasem może ulec zmianie. Oprócz tego drobiazgu, gra aktorska jest naprawdę godna wszelkiego uznania.
O Mirandzie trudno napisać wszystko, co by się chciało. Jej wielowymiarowość na to nie pozwala. I tym cechuje się arcydzielność w moim przekonaniu – chciałabym zgłębiać i zgłębiać, chociaż wiem, że zawsze pozostanie jakaś ulotna tajemnica i niedookreślenie: dowód na istnienie sztuki.
Miranda na podstawie Burzy Williama Shakespeare’a
OKT/ Teatr Miejski w Wilnie
reżyseria: Oskaras Koršunovas
scenografia: Dainius Liškevičius
muzyka: Antanas Jasenka
kostiumy: Aleksandras Pogrebnojus
obsada: Povilas Budrys (Prospero), Airida Gintautaitė (Miranda)
premiera światowa: Gyula Shakespeare Festival, Hungary, 17 lipca 2011
premiera polska: Duża Scena Teatru Wybrzeże w Gdańsku, 3 sierpnia 2011
Foto: Dmitrij Matvejevas