Agon, czyli między demonem teorii a zdrowym rozsądkiem
Demona teorii uosabia konsekwentnie Roland Barthes, głównie jako twórca koncepcji śmierci autora, którą Compagnon odczytuje w sposób dosłowny i dokonuje reductio ad absurdum, będącego zresztą jego ulubioną strategią erystyczną. Barthes jest synekdochą wszystkiego, co wydarzyło się w teorii literatury od lat sześćdziesiątych, figurą odsuwania się czytelnika od tekstu w imię sztucznych, arbitralnych teoretycznych założeń, instrumentalizujących dzieło i niszczących przyjemność indywidualnej lektury, wobec której teoria jest zawsze wtórna i zewnętrzna.
Zdrowy rozsądek jest dystansem, indywidualnym głosem serca czytelnika, zbiorową intuicją, neutralnością obserwatora, któremu obca jest wszelka stronniczość. Najczęściej utożsamia go Compagnon (choć nie wprost) z Arystotelesem, budząc w czytelniku zdrowe przekonanie, iż właściwie Stagiryta powiedział wszystko, co można było powiedzieć na temat literatury bez osunięcia się w absurd. Autor w wyrafinowany sposób wyprowadza własną zdroworozsądkową postawę na poziom „meta” powiadając: Nie opowiadałem się za żadną wybraną spośród innych teorią ani za zdrowym rozsądkiem, lecz za krytyką wszystkich teorii, również teorii zdrowego rozsądku. Niepewność to jedyna moralność literacka.
To patetyczne zdanie doskonale przedstawia specyficzną dialektykę myśli autora, polegającą na zręcznym ustawianiu opozycji między dwoma skrajnymi stanowiskami: teoretycznym zaślepieniem oraz lekturą zdroworozsądkową (która jest utożsamiana po prostu ze starszymi lub bardziej konserwatywnymi teoriami, takimi jak twardy biografizm), a także na sytuowaniu się między nimi i przedstawianiu w ten sposób rzekomo nowatorskiego i odkrywczego podejścia do literaturoznawstwa. Owa innowacyjna strategia lekturowa okazuje się najczęściej jednak restytucją zdrowego rozsądku, czyli interpretacji zachowawczych, bliższych odczytaniom tradycyjnym czy językowi opartemu na klasycznych, rzekomo nieusuwalnych pojęciach, bez których ani literatura, ani krytyka nie są w stanie funkcjonować.
Pole walki, czyli czym jest literatura
Compagnon próbuje stworzyć jej uniwersalną, ponadhistoryczną i totalną definicję, ustalając jej czynniki pierwsze, czyli takie kategorie, które zawsze i wszędzie organizują odbiór dzieła literackiego i stanowią jego nieredukowalne elementy.
Rozpoczyna od próby określenia istoty literackości, co prowadzi go do – wcale nie tak odkrywczej, jak zdaje się wynikać z retorycznej pompy tekstu – tautologii, brzmiącej: literatura to literatura. Kolejnym analizowanym pojęciem fundamentalnym jest kategoria autora. W rozważaniach na ten temat Compagnon ustanawia opozycję między wulgarnym odczytaniem koncepcji śmierci autora a ideą twardej intencji autorskiej, który to ruch jest możliwy jedynie przez zapoznanie wszystkich teorii związanych ze śladową czy resztkową obecnością autora w dziele. Dla zarysowanego przez siebie sporu przedstawia francuski badacz doskonałą alternatywę: wyprowadzoną od św. Tomasza metodę ustępów paralelnych, połączoną z hermeneutyką, która pozwala na osiągnięcie pożądanego przez każdego interpretatora celu – prawidłowego odczytania.
Rozważania na temat trzeciej kategorii, świata, oscylują wokół zagadnienia relacji między tekstem a zewnętrzną wobec niego rzeczywistością. Teoria bowiem oderwała literaturę od codziennego doświadczenia czytelnika, spychając ja w sferę autoteliczności. Głęboki sprzeciw Compagnona wobec przekonania, jakoby realizm był jedynie konwencją, prowadzi go ku afirmacji Arystotelesowskiej koncepcji mimesis jako poznania.
Dalej zastanawia się autor nad problemem odbiorcy, bądź redukowanego (formalizm, historyzm, strukturalizm), bądź absolutyzowanego (estetyka recepcji, Fish, Eco), udowadniając błyskotliwie, iż większość koncepcji podkreślających rolę czytelnika czyni z niego w zasadzie jedynie figurę autorskiej inwencji, czyli także marginalizuje doświadczenie jednostkowego aktu lektury.
W rozważaniach na temat stylu jest on rozumiany jako coś odrębnego od tekstu; to różnica między treścią a tym, w jaki sposób jest ona wyrażona (czyli, innymi słowy, dualizm inventio i elocutio), generuje pojęcie stylu. Na taką definicję zgodzić się można, acz niekoniecznie trzeba, zaś tym, którzy w nią uwierzyli, proponuje się założenie, że styl (zawsze) jest formalną wariacją na temat treści, jest zbiorem cech charakterystycznych danego utworu i stanowi wybór między wieloma sposobami pisania.
Rozważając kwestię relacji między literaturą a jej historycznym kontekstem, Compagnon próbuje się zmierzyć z dwoistą naturą dzieła literackiego, które jest zarazem uniwersalne i historyczne. Krytyka prób zasypania tej przepaści (Jauss, którego teoria nie pozwala nam oddzielić literatury wartościowej od słabej, Barthes, którego koncepcja historii literatury jako dziejów instytucji jest w istocie kapitulacją) znów prowadzi ku zdroworozsądkowym i trudnym do sprecyzowania rozwiązaniom intuicyjnym i pośrednim.
Ostatnia jakość omawiana przez autora, wartość, prowadzi do podjęcia problemu relacji między krytyką literacką a teorią (niewrażliwą na jakość dzieła). Rozważania te spuentowane są cytatem z Goodmana, który mógłby patronować całej książce: Dzieła sztuki to nie konie wyścigowe, najważniejszym celem nie jest wyłonienie zwycięzcy.
Wymienione powyżej kategorie stanowią nie tylko siatkę pojęć, która ma służyć do uniwersalnego opisu literatury. To także lista grzechów teorii (teorii, która, przypomnijmy, zaczyna się w latach 60.), spis pojęć-widm, które obecne są od zawsze (i w klasycznym literaturoznawstwie, i w intuicyjnej lekturze, nawet nieprofesjonalnej), zaś teoria próbuje je nieudolnie zgładzić i wyrugować na rzecz własnych, arbitralnych i mniej funkcjonalnych konceptów.
Strategie lektury
Można się nad tekstem Compagnona wyzłośliwiać i ironizować, można – bez większego trudu – odszukiwać w jego totalizujących teoriach luki czy znajdować ich falsyfikacje (zastanawiająca jest na przykład kompletna nieobecność psychoanalizy w tym wywodzie; jedynym ojcem demonicznej teorii jest de Saussure), jednak taki tryb lektury nie jest zbyt efektywny. Czytelnik realizujący taki paradygmat lektury – w obrębie projektu Compagnona – jest po prostu cynicznym teoretykiem i została już na niego zastawiona w samym tekście pułapka. Krótko mówiąc, opierając się tezom Compagnona w taki sposób potwierdzamy jedynie jego projekt, lokując się na przewidzianym przez niego miejscu wielbiciela „demona teorii”. W tym sensie trudno z tym projektem polemizować, bo i sama kategoria zdrowego rozsądku nie uznaje żadnego sprzeciwu.
Język Compagnona skazuje nas ponadto na wejście na ten sam poziom patosu i ogólności, którym sam operuje, jak bowiem odpowiedzieć na konstatację: Literatura potwierdza konsens, ale niesie ze sobą również rozłam, nowatorstwo, zerwanie. (…) Literatura poprzedzałaby zatem inne rodzaje wiedzy i praktyki: wielcy pisarze widzieli przed innymi (byli „widzący"), zwłaszcza przed filozofami (…). Z punktu widzenia funkcji dochodzimy znów do nierozstrzygalnej kwestii: literatura może żyć ze społeczeństwem w zgodzie, ale również w niezgodzie? Zarzucić temu rozpoznaniu kompletną nieoperacyjność? Znaleźć przykłady, które miałyby tak zarysowaną opozycję komplikować? Zgodzić się na ową paraliżującą nierozstrzygalność?
Można też czytać Demona teorii inaczej: jako rodzaj fantazji o silnym czytelniku, która – na zasadzie analogii z Bloomowską fantazją o silnym poecie – stanowi nie tyle konkretny projekt, co fantazmat, projekcję upragnionej i nieosiągalnej podmiotowej niezależności, która ma charakter strategiczny i pozwala interpretatorowi ukonstytuować własną podmiotowość. Wówczas namiętnie konstruowane przez Compagnona mity utraconego złotego wieku (to starożytności spod znaku Arystotelesa, to lat 60. we Francji, kiedy teoria miała charakter wyzwalający, niszczyła lekturowe nawyki, zwalczała komunały, inspirowała nowe, świeże ścieżki interpretacyjne) przestaną trącić sentymentalizmem, a staną się świadomym aktem mitologicznej kreacji. Podobnie zarzuty o (nieusuwalną przecież) instytucjonalizację nauki o literaturze czy instrumentalizację tekstów i redukcję ich idiomatyczności w lekturze „teoretycznej” nie będą prowokować sarkastycznych pytań o to, jak wygląda akt czytania poza instytucją i teorią. Niebezpieczne generalizacje będzie można wówczas interpretować jako poetycką stylizację tekstu.
Ten tryb lektury jest do utrzymania pod jednym warunkiem – że czytelnik pominie zakończenie. Tam bowiem dochodzi do, charakterystycznego skądinąd dla retoryki zdrowego rozsądku, quasi-pojednania. Compagnon przyznaje się tu do inscenizowania potyczek między teorią a zdrowym rozsądkiem i do tego, że zdaje sobie sprawę z ich ograniczonej funkcjonalności. Przeciwstawia im intelektualną przygodę, pracę przeciwstawiania się własnym poglądom. Idąc w kierunku tych pociągających, choć niejasnych kategorii, Compagnon paradoksalnie niweluje rewolucyjny impet swoich działań, dokonuje rehabilitacji chłostanego z pasją przez poprzednich dwieście dwadzieścia stron Barthesa, godzi się z teorią i staje na jeszcze bardziej niepokojącym stanowisku meta-zdrowego rozsądku, który jest bardziej zdroworozsądkowy od zdrowego rozsądku, bowiem potrafi się zdystansować od siebie samego.
O ile (a niech będzie mi wolno dalej czytać ten tekst Bloomowską metaforą) Demon teorii był intrygującym przykładem walki z wpływem (z zalewem teorii, która przestaje być już operacyjna, z którego to doświadczenia niejednokrotnie zdawano już sprawę, a z którym nie sposób walczyć inaczej niż przez produkcję nowych teorii), o ile Compagnon był (odwołując się do Schillerowskiego rozróżnienia) sentymentalny, nie naiwny, o ile jego upraszczające i uniwersalizujące tezy irytowały, lecz jednak budziły żywy odbiór, domagały się komentarza, polemiki, z jakimś stopniu inspirowały, o tyle w zakończeniu widzę kapitulację. Widzę krytyka, który rezygnuje z agonu i składa kłopotliwą oryginalność własnych tez na ołtarzu kompromisu. Byłoby rzeczą smutną, gdyby zwieńczenie Bildung literaturoznawcy wyglądało tak, jak je prezentuje Compagnon, jeśli można by je było spuentować tylko efekciarskim i zarazem paraliżującym bon motem i zgodzić się na tryumf rozwiązań pośrednich, konserwatyzmu (czyli przywiązania do starych, dobrych strategii interpretacyjnych, połączonego z umiarkowanym otwarciem na to, co nowe, oraz ogólnym sceptycyzmem) i bezpiecznego złotego środka.
Antoine Compagnon, Demon teorii. Literatura a zdrowy rozsądek
przeł. Tomasz Stróżyński
słowo/obraz terytoria, 2010