Nikt, spoglądając na obrazy zachwyconego tropikiem Gauguina, nie ośmieli się powiedzieć, że te oddzielone i kontrastujące ze sobą mocne barwy zupełnie do siebie nie pasują, a kompozycja sprawia wrażenie rozbitej i koślawo, przypadkowo złożonej na powrót – ponieważ w jakiś magiczny sposób oddają istotę zobaczonej rzeczywistości. Ta sama magia działa w przypadku lektury Podmorskiej wyspy. Czytając ją, przestajemy spoglądać na książkę jako na obiekt badawczy, przestajemy myśleć, „jak to jest zrobione”, i oddajemy się przyjemności poznawania pasjonujących historii, pochłaniających nas bez reszty. Powieść Isabel Allende jest bowiem spójna i chronologicznie uporządkowana jedynie dzięki czujności narratora, który czule opiekuje się historią niewolnicy Zarité, a jednocześnie uzupełnia ją, dopowiadając historię białych bohaterów — tworząc gauguinowski obraz skolonizowanej przez Francuzów części Saint-Domingue z końca XVIII i początku XIX wieku. Powieść, jak powiada Isabel Allende, musi wciąż łapać czytelnika za kark, nie wypuszczać, utrzymywać napięcie za pomocą języka. W tak długiej opowieści jak Podmorska wyspa bardziej od niedoskonałej, „surowej” formy (wyrażającej słabość i omylność samego pisarza) liczy się treść i przekazywane emocje. W powieściach pisarz może popełniać pomyłki, których wielu czytelników nie zauważy — przyznaje autorka Podmorskiej wyspy w wywiadzie umieszczonym na stronie internetowej poświęconej jej twórczości.

Bohaterka książki, niewolnica Zarité — aby móc odgrywać pierwszoplanową rolę — musi przebić się nie tylko przez mowę swojego pana, właściciela plantacji, Toulouse’a Valmoraina, ale również przez relację narratora. Przewracając kolejne karty powieści, stajemy się więc najpierw świadkami językowego buntu czarnej kobiety, która nie chce myśleć, pisać i postrzegać świata jak biali, następnie zaś świadomego językowego podporządkowania, które pozwala kobiecie przetrwać i wywalczyć sobie wolność. Tété — bo tak nazywają niewolnicę otaczający ją biali mężczyźni i kobiety — opisuje wydarzenia i towarzyszące im przeżycia w krótkich, dwustronicowych rozdziałach, które stanowią zaledwie jedną dziesiątą książki. Staje się główną bohaterką powieści, ponieważ tylko ona wypowiada się w niej wprost, bez pośrednictwa narratora, który pozwala jej mówić. Prawo głosu wywyższa ją ponad inne postaci, nobilituje, czego nie dostąpiła w niewolniczym życiu, w którym musiała biernie wypełniać rozkazy i milczeć, uważana za istotę, która nie jest człowiekiem, nie może [zatem] mieć [własnego] zdania.
Jednocześnie jednak bohaterka musi zachowywać się jak lisica, pozornie podporządkować się i przyjąć sposób myślenia i pisania swoich oprawców. Jest bowiem od urodzenia napiętnowana, pozycja społeczna zmusza ją do odgrywania roli cienia, gorszego człowieka, a czasem wręcz kuriozum, dziwacznego stworzenia nie potrafiącego samodzielnie myśleć i działać. Żeby przeżyć, musi stosować podstępy.

Zarité jest czarnoskórą kobietą, dlatego nie ma prawa posiadać wolnej woli, a tym bardziej rozumu. Od początku przeznaczona do niewolniczej pracy, jest przede wszystkim własnością białego pana. Warto zaznaczyć jednak, że jej sposób oceny i wartościowania innych postaci, w tym jej właściciela, Toulouse’a Valmoraina, nie jest do końca sprawiedliwy. Tété zauważa jedynie jego tchórzostwo oraz pychę, nienawidzi go, a na końcu odmawia pomocy, gdy ten prosi, by opiekowała się nim w okresie choroby. Tymczasem biały dziedzic kolonialnej ziemi w pewnych momentach postępuje szlachetnie, nie łamiąc obowiązującej hierarchii społecznej, stara się zapewnić swoim niewolnikom godne warunki życia. Omamiony rasistowskimi teoriami, drukowanymi w naukowych czasopismach, nie potrafi jednak nawet wyobrazić sobie, że czarny niewolnik posiada uczucia i potrafi myśleć, dlatego też nie jest w stanie zatrzymać przy sobie Zarité.

Biały właściciel plantacji w momencie przyjazdu na Saint-Domingue jest jednocześnie racjonalistą (znawcą filozofii czołowych myślicieli francuskich XVIII wieku) i marzycielem, pragnącym urzeczywistniać humanistyczne idee. Valmorain wcale nie chce wcielać się w rolę okrutnego i brutalnego zarządcy, do czego w końcu zmusza go życie. Zjawia się na wyspie na prośbę chorego ojca, aby pomóc mu utrzymać interes — jedyne źródło dochodu rodziny. Kiedy dowiaduje się, że ten umiera, jest przerażony, ponieważ wie, że nie ma wyboru, musi pozostać na znienawidzonej plantacji, przyjąć rolę „Białego Właściciela” i pożegnać się z myślą o powrocie do Francji. Pobyt na wyspie czyni go nieszczęśliwym i niespełnionym; Valmorain żałuje straconych lektur i naukowych dysput, nie nadaje się do ciężkiego życia na plantacji, chociaż potrafi nią zarządzać na tyle dobrze, że zaczyna mu ona przynosi zyski. Na Saint-Domingue szybko rezygnuje z wcielania w życie zasad, które propagowali francuscy filozofowie. Podczas dyskusji z lekarzem Parmentierem, abolicjonistą, twierdzi, iż plantator, aby utrzymać interes, musi posiadać niewolników:
– Nigdy nie miał pan niewolnika, doktorze?
– Nie. I nie będę miał.
– Gratuluję. Ma pan szczęście, że nie jest plantatorem – powiedział Valmorain. – Nie podoba mi się niewolnictwo, zapewniam pana, a jeszcze mniej podoba mi się życie tutaj, ale ktoś musi zarządzać koloniami, żeby pan mógł posłodzić sobie kawę i wypalić cygaro. We Francji korzystają z naszych produktów, ale nikt nie chce wiedzieć, jak są wytwarzane. Już wolę szczerość Anglików i Amerykanów, którzy akceptują niewolnictwo z powodów praktycznych.
– W Anglii i Stanach Zjednoczonych są też tacy, którzy poważnie kwestionują ideę niewolnictwa (…).
– Stanowią nic nie znaczącą grupę (…). Właśnie przeczytałem w piśmie naukowym, że czarni należą do innego gatunku niż nasz.


Największymi wadami Valmoraina są bierność, uległość i tchórzostwo, cechy, które z łatwością zauważa u małoletniego syna, nie potrafiąc jednak dostrzec ich w sobie samym. W rzeczywistości jego syn, Maurice, jest bardzo podobny do niego: to marzyciel i „mól książkowy”, wrażliwy filozof, który nie potrafi myśleć pragmatycznie. Powieść Allende uzmysławia nam, że większość cech charakteru, składających się na rzekomą mentalność niewolniczą, posiadali przede wszystkim biali kolonizatorzy.

W przeciwieństwie do Valmoraina, jego niewolnica Zarité jest sprytna, wytrwała i zdecydowana, w imię obranego celu potrafi znieść każde cierpienie. Doskonale manipuluje również białym panem, który, nie zdając sobie z tego sprawy, prędzej czy później spełnia wszystkie jej marzenia i zachcianki. Czytając powieść, często odnosi się wrażenie, że Zarité i Valmorain są parą, która uzupełnia się nawzajem — potrafi w porę zamienić się rolami, aby uchronić rodzinę przed cierpieniem. Niewolnica podejmuje za pana decyzję o ucieczce z wyspy, kiedy rozszalali powstańcy plądrują i palą domy w poszukiwaniu białych. Z kolei Valmorain zapewnia niewolnicy dom, schronienie oraz pożywienie. Mimo to nie jest w stanie przezwyciężyć uprzedzeń rasowych, których nabył podczas pobytu na wyspie i docenić wartości Tété, dlatego kończy życie, nie osiągnąwszy szczęścia. Wydaje się, że (wbrew temu, co sądzi bohater) to właśnie on uzależniony jest od niewolnicy. Kiedy zgodnie z obietnicą czyni ją wolną i Zarité odchodzi — nie potrafi się bez niej obejść i wciąż prosi o pomoc. Po odejściu Tété Valmoraina spotykają także inne nieszczęścia, przede wszystkim zostawia go ukochany syn, Maurice, który — aby położyć kres niewolnictwu i nierówności — pragnie ożenić się ze swoją siostrą przyrodnią, Rosette, córką Tété.

Syn — jak niegdyś ojciec — również jest marzycielem, molem książkowym, jednak w przeciwieństwie do niego zdecydowany jest działać, nie licząc się z kosztami. Szczytne cele, które zakłada, nie idą w parze z rozsądnymi i przemyślanymi decyzjami. Maurice dziedziczy bowiem po ojcu cechę właściwą tylko wychowanym na idealistycznej filozofii ludziom, a mianowicie marzycielstwo, pociąg do wielkości, do monumentalnych czynów, które mają sprawić, by świat zmienił się nie do poznania, by stał się lepszy. Valmorain urzeczywistnia jedynie swoje prywatne marzenia, zakładając w tropikach ogród w stylu francuskim:
Ogród w Saint-Lazare, którego pomysł zrodził się spontanicznie w głowie Valmoraina wkrótce po ślubie, z biegiem lat przekształcił się w jego ulubiony projekt. Rozplanował go, kopiując rysunki z książki o pałacach Ludwika XIV, ale ponieważ na Antylach nie chciały rosnąć kwiaty z Europy, musiał zatrudnić w roli doradcy botanika z Kuby (…). Ogród był kolorowy, roślinność bujna, ale należało bronić go przed zachłannością tropików (…).

Syn Valmoraina pragnie natomiast innej niż ojciec zmiany, chce znieść stary porządek, panujący w koloniach od lat. „Bujanie w obłokach” i próba zbudowania na ziemi małego eldorado prowadzi do zguby zarówno ojca, jak i syna. W Podmorskiej wyspie biali nie pasują do rzeczywistości, w której żyją, ich myślenie i idee zarówno te szczytne, zakładające zniesienie niewolnictwa, jak i te godne potępienia, propagujące ucisk najniższej warstwy społecznej — nie zdają egzaminu. Narzucone przez obcą kulturę, nieprzystający do rzeczywistości sposób myślenia, muszą w końcu zostać obalone.

Na tej „przeklętej” i nieznanej ziemi każdy czuje się obco: czarni niewolnicy, przywożeni z Afryki, tęsknią za swoją ojczyzną; biali panowie, przybyli w pogoni za zyskiem i pieniędzmi, wzdychają za słodką Francją i Paryżem. Powieść Isabel Allende pokazuje, że bez względu na rasę każdy człowiek ma te same potrzeby. Znalazłszy się w obcym, nieznanym miejscu, próbuje je za wszelką cenę oswoić, narzucając mu i zamieszkującym je ludziom swój własny sposób myślenia i własną kulturę. Czarni wierzą w Papę Bondye i vodou, biali zaś w Chrystusa i chrześcijaństwo — wszystko zależy jedynie od tego, kto okaże się silniejszy, kto komu narzucić zdoła swoją kulturę. W Podmorskiej wyspie walkę wygrywa Zarité, choć, niestety, zakończenie powieści nie jest wcale szczęśliwe. Tylko na obrazie bowiem możliwe jest pogodzenie „gryzących się” ze sobą kolorów w harmonijną kompozycję. W życiu natomiast — połączenie dwóch obcych kultur i ras, które spotkały się ze sobą na tropikalnym i nieoswojonym lądzie, wróży katastrofę i musi skończyć się nieszczęśliwie. Strach przed nieznanym i walka o przetrwanie sprawia, że kolory, choć wciąż łączą się, mieszają, to zawsze, bez względu na intencje, tworzą nieskończone warianty czerwieni.

Isabel Allende, Podmorska wyspa
tłum. Joanna Ostrowska, Grzegorz Ostrowski
MUZA, 2011