Doussin-Dubreuil, specjalista od leczenia masturbacji, swoje Dzieło przydatne Ojcom Rodzin oraz Wychowawcom, wydane teraz z wielką starannością przez słowo/obraz terytoria, ułożył z rzekomych prywatnych listów. Ten bez wątpienia sfingowany korespondencyjny charakter ma nadawać opisanym historiom upadku znamiona autentyzmu. Listy przerywają zmowę milczenia, która według autora charakteryzuje problem nikczemnego rękodzieła i znacznie utrudnia walkę z tym wiodącym do śmierci i rozpadu społeczeństwa występkiem. Z drugiej strony ta zasłona milczenia znacznie ułatwia zadanie moralistom podobnym Doussin-Dubreuilowi, bo wszystkie znane światu dolegliwości mogą przypisywać zgubnym skutkom masturbacji, a brak twardych dowodów tłumaczyć tym, że onaniści zwyczajnie nie chcą przyznać się do własnego pohańbienia.
Czuję się w obowiązku wyspowiadać się Szanownemu Panu generalnie, by zechciał Pan ocenić, jak bardzo ponure jest moje położenie. Tak zaczynają się listy spuszczalskich, którzy wreszcie przejrzeli na oczy, zrozumieli grzech, jakiego się dopuścili i teraz próbują się zrehabilitować, dając świadectwa swojego upadku, które być może uchronią niewinne dusze od podobnego losu. Opisują swoje choroby wywołane onanizmem, by ocalić całe pokolenia ludzi od śmierci, a cywilizację od upadku moralności i wiary, choć wiedzą, że dla nich samych nie ma już ratunku, bo nawet jeśli wyzbyli się tej nędznej skłonności, (…) zło się już zalęgło, a postępującego procesu degradacji ciała i umysłu, wywołanego pierwszym brandzlem, najpewniej nie uda się zatrzymać.
Taka samoświadomość możliwa jest dopiero wtedy, gdy onanista dozna olśnienia, zerwie z nałogiem, wzgardzi swoją przeszłością i rozpocznie życie apostoła czystości, nakłaniając kolegów do powrotu na ścieżkę zbawienia, do czego zresztą sam autor swojego pacjenta zachęca: niechaj więc Pan śpieszy z rozgłaszaniem wiadomości o zaszłej w Panu zmianie oraz o jej powodach, niech Pan przyjaciół swych nakłoni, by poszli Pana śladem i zaniechali procederu zadającego gwałt naturze.
Dzięki szpitalowi Salpêtrière i działającemu tam od końca XIX wieku Jean-Martin Charcotowi można mówić o tak charakterystycznym dla modernizmu krzyżowaniu się dyskursu medycznego i estetycznego. Autor Niebezpieczeństw onanizmu działał pięćdziesiąt lat wcześniej i daje nam próbkę połączenia dyskursu medycznego i religijnego. Charcot analizował szaleństwo, czerpiąc język opisu z dziedziny sztuki, Doussin-Dubreuil pisze o zagrożeniach masturbacji, obficie korzystając z metaforyki biblijnej, co Krzysztof Rutkowski bardzo zręcznie przekłada. Różnica jest też taka, że o ile pod wpływem tego pierwszego powstało sporo dobrej literatury, ten drugi dziś trochę śmieszy, ale na dłuższą metę zaczyna przerażać.
Gdybym mógł przewidzieć (…), ku jakiej zdążam przepaści, popełniając czyn przeciwko Boskiej naturze wymierzony! Wiara jest potrzebna i pomaga wyrwać się ze „zbrodniczego” nałogu, na co autor ma dowody: wielu młodzieńców mi wyznało, że bez religii nie mogliby podołać coraz bardziej gwałtownemu pragnieniu spuszczenia się. Rzeczywiście jest to jakiś argument.
Nawet jeśli dla zbłąkanej duszy istnieje ratunek, to zatrzymać degradację ciała jest znacznie trudniej, o czym świadczą drastyczne relacje chorych. Lista schorzeń wywołanych masturbacją rozciąga się od gruźlicy po epilepsję, od cery bladawej po paraliż, a autora interesują zwłaszcza te choroby, które są najbardziej lepkie i śluzowate. Charakterystyczne jest też ogłupienie, bo nasienie wszak pochodzi z mózgu i jego trwonienie go wysusza. Mózg jednego z onanistów tak nadzwyczajnie wysechł, że klekotał w czaszce. Skoro repertuar symptomów wskazujących na samogwałt jest tak szeroki, autor przyznaje, że dość łatwo o pomyłkę. Muszę zmartwić czytelników, bo, jak dowiodły skrupulatnie przeprowadzone przez Doussin-Dubreuila badania, ludzie spędzający dużo czasu nad książką tak często zdradzają objawy właściwe skutkom masturbacji, że łatwo ich pomylić z owymi nędznikami.
Każdy onanista to melancholik. Jak pisze Marek Bieńczyk w swojej znakomitej książce Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty, cierpiący na nią człowiek neguje wszystko, zapomina o całym świecie, a o sobie pamięta po to, by tym bardziej siebie rozkrajać, by siebie zmniejszyć. Dokładnie tak swoje doświadczenie opisują onaniści, ale należy je rozumieć nieco dosłowniej: w nocy traciłem nasienie i strata owa spowijała nieznośną melancholią wszelkie me działania. Choroba masturbacyjna kończy się nieustannym wyciekiem, dlatego jest charakterystyczne dla zaawansowanych spuszczalskich, że ciągną za sobą nieustannie strużkę nasienia. To melancholia spłycona do literalności, która prowadzi do dosłownego wysuszenia, chudnięcia, zapadania się w sobie przez to zbyt gwałtowne trwonienie własnego „ja”.
Lekarstwa na to nie ma, a jeśli jest, to kosztowne, bo proponowane przez autora futerały, do których wkładałoby się penisa, powinny być zrobione ze srebra lub złota. Inne – tańsze – praktyki nie przynoszą skutku i w dodatku niebezpiecznie przypominają fantazje Markiza de Sade, jak choćby krępowanie rąk, o którym grzesznik pisze: uczyniłem tak w nadziei, że umniejszę boleściwe pokusy, a przynajmniej wzrastać one nie będą. Daremne nadzieje! Nieszczęsna ma imaginacja jeszcze mocniej się rozpasła. W zasadzie trudno się dziwić. Tym bardziej w wypadku kolejnego onanisty, który zdobył się na odwagę, by noce przepędzać (…) z obrożą na szyi i rękoma przywiązanymi osobno do dwóch poręczy.
Moralna misja autora ma też wymiar polityczny. Jak mówi, nie dość, że społeczeństwo masturbantów utrzymuje, to oni jeszcze społeczeństwu zagrażają. Z tego względu należy sprawować nad nimi absolutną kontrolę, która będzie możliwa na przykład dzięki wprowadzeniu w szkołach przestrzeni panoptycznej, gdzie wszystkich obejmie kontrolujący wzrok nauczyciela. Jeśli rząd nie weźmie sprawy w swoje ręce, trudno będzie odeprzeć wszelkie zło nieuchronnie szerzone matactwami rzekomych filozofów lub znikczemniałych obywateli na usługach wrogów Państwa, doskonale wiedzących, że najlepszy sposób na zmącenie społecznego ładu polega na deprawacji jak największej liczny osobników społeczność tę tworzących. Czyli pociąg do masturbacji zaszczepili u Francuzów agenci opłacani przez wrogie państwa. Pod wieloma względami Niebezpieczeństwa onanizmu ze swoją teorią spiskową, wizją końca cywilizacji, upadku człowieka, kresu religii i moralności, wezwaniami typu „narodzie, obudź się!” oraz pragnieniem otwierania ludziom oczu na to, co naprawdę odpowiada za wszystkie problemy – przypominają dzisiejszą najgorszą prawicową publicystykę.
Jeśli samozwilżyciele opisani w Niebezpieczeństwach onanizmu staczają się w przepaść, która rzeczywiście jest bezdenna, to podobnie należy ocenić głupotę autora i innych pojawiających się w książce medyków-moralistów – nie ma ona granic. Kiedy humorystyczny potencjał historii młodzieńców, uzależnionych od nikczemnego rękodzieła, zaczyna się wyczerpywać – a zaczyna się wyczerpywać dość szybko, bo ileż można śmiać się z nieustannie kapiącego mózgu w postaci spermy – na plan pierwszy wysuwa się sposób myślenia autora, który, jeśli przenieść go na inne zagadnienia, wydaje się niepokojąco aktualny. Wtedy książka zaczyna irytować, budzić ogromną niechęć i sprzeciw. Może to jest jej plus – pokazuje, że przez te dwieście lat, przy czym odległość czasowa w moich oczach Doussin-Dubreuila nie usprawiedliwia, w sposobie myślenia pewnych środowisk niewiele się zmieniło.
Jacques-Louis Doussin-Dubreuil, Niebezpieczeństwa onanizmu
przeł. Krzysztof Rutkowski
słowo/obraz terytoria, 2011
20.07.2011 21:02 | Sabina:
shock and show