Zarówno autorka, jak i wspomniany już Andrzej Żuławski robią co najmniej dużo, żeby czytelnicy nie zapomnieli o uwikłaniu powieści w ich życie prywatne. Tu rzecz ciekawa – nie dość, że we „Wprost” udzielili pierwszy raz po 15 latach wspólnego wywiadu, to jeszcze redakcja zdecydowała się to nadzwyczajne wydarzenie reklamować na okładce. Oboje dolewają tam zresztą z nieskrywaną przyjemnością oliwy do ognia. Żuławski chętnie myli Marysię z Manuelą, ta z kolei próbuje dokonywać subtelnych rozróżnień między inspiracją życiem i braniem go za wzór w literaturze (swoją drogą nie sądziłam, że takie dywagacje, jakkolwiek nie do końca przekonujące, zagoszczą w prasie wysokonakładowej). Oboje równie chętnie uderzają też w patetyczną nutę, głosząc, jak ważna jest wolność i literatura, a o wolności w literaturze to już w ogóle nie ma co dyskutować, bo to rzecz ważna, a nawet najważniejsza i bez niej ani rusz. Na szczęście Żuławski nie ma temperamentu Weroniki Rosati (sprawa Nocnika wciąż na tapecie) i nie przedstawi Transu jako dowodu w sprawie przeciwko autorce. Podsumowując: wolność, literatura, dużo seksu w tle i nie tylko oraz fikcja z autobiografią idące krok w krok. Czytajmy już.

Bohaterka i narratorka powieści przedstawia się jako antropolog kultury, znawca człowieka (feministyczne formy, jak widać, nie zawsze są dla Gretkowskiej obowiązkowe), a zarazem autorka scenariuszy filmowych, które podsumowuje dwoma obrazami: wygryzione podwójne łechtaczki, wyżerane łyżeczką mózgi kochanków. W tych informacjach, umieszczonych już na pierwszej stronie, przedstawia się proza autorki My zdies' emigranty właściwie w pełnej krasie: drastyczne sceny seksualne, obecność, a może wręcz nad-obecność, teoretycznych rozważań i refleksji (wyrażanie doświadczeń wypada nieporównywalnie lepiej), postać kobieca znajdująca się pomiędzy mężczyznami, wobec nich i wobec relacji z nimi się definiująca.


Gest, który wykonuje narratorka, jest bardzo znaczący. Swoją opowieść rozpoczyna bowiem od związku z Mężem – najpierw w Polsce lat 80., potem na nadzwyczaj trudnej ekonomicznie i egzystencjalnie emigracji. To chwilami niemal bajkowa (bajkowa, nie bajeczna) historia związku zaciętego i idealistycznego opozycjonisty i nurzającej się w filozoficznych rozważaniach dziewczyny. Brzmi nader wzniośle i pozacieleśnie? A tymczasem: Seks z Mężem nie był katolicki. Za antykoncepcję dostalibyśmy jeszcze rozgrzeszenie. Stosowaliśmy kalendarzyk, czasem zdarzyła się prezerwatywa. Gorzej z orgazmami, były heretyckie. Nie wiem, czy zawdzięczałam je długości penisa sięgającemu we mnie pod serce. Czy naszemu dziesięcioletniemu doskonaleniu się w łóżku. O doskonaleniu się i jego efektach dowiaduje się czytelnik bardzo wiele – ze szczegółami i niemal filozoficznym namysłem (rozczarowującym, oj, rozczarowującym) przy okazji. Ponadto narratorka zestawia – w rozsądnych proporcjach, ciekawych porównaniach i zwykle niezbyt nachalnie – swoją sytuację w Polsce i Paryżu. Pisze na przykład: W Polsce zakładano nam na mózgi laur olimpijczyków. Najzdolniejsi w swoim roczniku szybko się uczyliśmy. Daliśmy więc sobie radę z francuskim i znalezieniem najprostszej pracy. (…) Dorabiałam wykańczaniem włoskich butów. Przynosiłam do domu dwieście par. Taśmowo kleiliśmy obcasy, lakierowane skórki. Wdychaliśmy klej, byliśmy na ciągłym haju. Z pierwszych części książki wyłania się portret Męża – demona seksu i nieustępliwego anarchisty zarazem. Jest piękny, heroiczny, bohaterski i niesie rozkosz. Im dalej jednak, tym z jego wizerunkiem gorzej – po dramatycznym (dla obojga, choć na różne sposoby) rozstaniu okazuje się coraz bardziej ciapowaty, nijaki w porównaniu z przerażającym chwilami Laskim, wręcz blokuje rozwój kobiety. Poczciwy były Mąż – konsekwentnie pisany w ten sposób – ustępuje we wszystkim demonicznemu reżyserowi. I w seksualnych perwersjach, wśród których – słynna już niemal – butelka whisky w pochwie jest raczej wyrazistym przykładem niż ekstremum, i w magnetycznym oddziaływaniu na Marysię.

Inni pojawiający się mężczyźni nie są zbyt istotni, stanowią niejako tło albo przygotowanie dla kobiety przed przyjściem Laskiego, który nawet nie tyle pozostawia w jej życiu niezliczone i niełatwe do natychmiastowego dostrzeżenia ślady, co, jak się wydaje, funduje jej tożsamość, definiuje jej relacje ze światem i innymi ludźmi, błyskawicznie i, jak sądzę, na trwałe zmienia jej stosunek do siebie samej. Wpływ, jaki na nią wywiera, jest nadzwyczajny – uczucia, którymi kobieta go obdarza, są niemal bezwarunkowe (czytaj: zupełnie bezwarunkowe) i tak silne (czytaj: najzupełniej toksyczne), że zaczynają ją wyniszczać (czytaj: wyniszczają ją od początku). Czytamy: Bóg wysłuchał modlitwy mojej pizdy. Przełknął razem z nią ofiarę eucharystii. Kochaliśmy się. (…) O siódmej przychodziła do Laskiego sprzątaczka. Też byłam sprzątaczką. Spieszyłam się do hotelu na ósmą. Nie powiedziałam mu o tym i że wychodzę. Nie stroniąc od obrazoburczych – choć nie obserwujemy tu niczego, czego nie znamy z innych jej książek – refleksji czy porównań, Gretkowska nie pisze taniego porno. Owszem, seks najważniejszy jest w bardzo wielu scenach, nie jest jednak – a w każdym razie nie wydaje się – przedstawiany, by tak rzec, bezkontekstowo i bez powodu. Gretkowska nie epatuje, mimo że pisze ostro, nie boi się krępujących zwykle szczegółów i wielkiego zbliżenia. Jednocześnie bardzo swobodnie porusza się pomiędzy istotnymi w powieści tematami. Zatrważająca sytuacja materialna nie przestaje być ani na moment istotna w relacji ze starszym, elektryzującym mężczyzną. Przeciwnie – wtedy okazuje się w jeszcze inny sposób kłopotliwa. Trudności widoczne są niemal na każdym polu, dotyczą każdej płaszczyzny życia, a także ciała. Dziewczyna traci na przykład ząb – wielokrotnie podejmuje próby doklejenia go, załatania ubytku niemal domowymi sposobami. Wstydliwy problem jest tylko jednym z wielu, który Gretkowska opisuje przekonująco, doskonale funkcjonalizując go w swojej opowieści.

Problem, czy powieść z kluczem powinna być (inna sprawa: czy w ogóle powinna być) upleciona także z wątków tak wyraziście przedstawionych, trudno rozstrzygnąć. Ciałem i wydzielinami pisana książka opowiada jednak przede wszystkim o problematycznych, toksycznych, wykraczających daleko poza standardowe wyobrażenia relacjach międzyludzkich. Między młodą kobietą i młodym mężczyzną, innymi mężczyznami, innymi kobietami (rzecz ważna i warta zauważania, choć może znikająca z pierwszego planu) i starszym mężczyzną. Obawiać się można, czy powieść ta nie chce przedstawić modelowych sytuacji, kusząc się o łatwe kontrasty i efekciarskie hiperbole. Brak dystansu (poza czasowym nie ma o nim w ogóle mowy) narratorki do snutej opowieści może niepokoić, może w pewnym sensie stawiać pod znakiem zapytania jej wiarygodność, podsuwać myśl o przerysowaniu i „stronniczości”. Trudno z drugiej strony z łatwością uznać, że tego rodzaju doświadczenia można by opisać z dużo większym dystansem, domagając się „prawdy opowieści”, której, jak się zdaje, pragną media. To raczej wyjątkowo subiektywna, opowiedziana z bliska, nie unikająca i stylu, i tematów trudnych do przyjęcia, historia formacyjnych doświadczeń emigrantki, którą nieraz samą zaskoczyły własne losy i decyzje. Mocna i niezła to rzecz. Ja też się nie spodziewałam.


Manuela Gretkowska, Trans
Świat Książki, 2011