Co? Co ten pan robi? I dlaczego robi to już od piętnastu minut? Ten pan biega wokół wypchanej mewy i smaruje się jej sztuczną krwią. W ten sposób daje wyraz detabuizującej funkcji teatru. Jakie tabu łamie? Pewnie tabu otwartego mówienia o martwych mewach. To są wszystko środki, jakimi posługuje się współczesny teatr synku, współczesny teatr jest bezkompromisowy i postępowy, teraz na przykład... A nie, czekaj.
Ano właśnie. Mewa zaczyna się bowiem raczej straszno niż śmieszno lub intrygująco. I jest to niestety strach przed niczym innym, jak przed potencjalnym zmarnowaniem dziewięćdziesięciu minut życia w (Bogu dzięki) komfortowym siedzeniu sceny kameralnej Starego Teatru. Te same, do bólu sprane przez współczesnych reżyserów chwyty, epatowanie dłużyzną, pretensjonalna niby-to-awangardowość i nieznośnie repetycje poszczególnych fragmentów tekstu – no sami Państwo powiedzcie, kiedy ostatnio byliście na spektaklu, który nie posiłkowałby się ostatnim z wymienionych chwytów (ostrzegam, pantomima się nie liczy!). Nie należy się jednak zniechęcać. Pamiętajmy, że reżyser Mewy Paweł Miśkiewicz nie jest jakimś młodym wilczkiem scen teatralnych, silącym się na nowomodne chwyty i niejednokrotnie dowodził już swojej warsztatowej zręczności. Doceniła to kapituła Paszportu „Polityki", którego laureatem twórca stał się w roku 2000 (sami sobie Państwo odpowiedzcie czy to o czymś świadczy, ja tylko przytaczam fakt).
Cała ta mdła rekwizytornia, z której Miśkiewicz czerpie w spektaklu, to raczej zabieg sytuujący się mocno "w poprzek" modnych trendów.
Jeżeli "przemijanie", to w sensie absolutnym i wszechogarniającym. Skoro wiemy "czego" przemijanie znajduje odbicie w Mewie, warto byłoby teraz odpowiedzieć: "wobec czego?" Zdaje się, że wobec sztuki właśnie. Znowu więc możemy oglądać w Starym Teatrze spektakl o autotelicznym charakterze. Cała sytuacja przedstawiana widzom została wtłoczona w ramy czegoś na kształt teatralnego zaplecza – znowu jest więc metateatralnie. Obserwujemy podstarzałą diwę Arkadinę (świetna Iwona Bielska) wdającą się w kurtuazyjne rozmowy z Dornem – playboyem lat minionych, naiwną Ninę (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) aspirującą do bycia aktorką, Trieplewa (Wiktor Loga-Skarczewski) – niespełnionego artystę-maminsynka, pisarza Trigorina (Zbigniew Kaleta), który jest mistrzem stwarzania pozorów oraz Maszę (Urszula Kiebzak) – kobietę z kompleksem swego nie tak już młodego przecież wieku.
Co ze sobą łączy tę (dzięki świetnej grze zespołu bardzo barwną) zbieraninę? Właściwie nic. Może to, że niektórzy z nich są już do cna wypaleni i czas spędzają na babraninie we własnej przeszłości, inni natomiast na moment swojego upadku muszą jeszcze poczekać, choć na razie święcie wierzą w rehabilitującą moc sztuki. Sztuki, która z życiem nie ma nic wspólnego. Sztuki, która nie ma mocy sprawczej, jest pustym znakiem estetycznym. Sztuki, która nie wskrzesza zmarłych bliskich, nie chroni przed nieszczęśliwą miłością, nie leczy ze zwierzęcych popędów i brudnych motywacji. Rozpaczliwe zmaganie się Trieplewa ze swoim talentem lub jego brakiem jest działaniem daremnym, czekaniem na Godota. Wszyscy koniec końców i tak ugrzęźniemy w mechanicznych rozmówkach, słownej sztukaterii, pozbawionej wartości paplaninie. Pesymistycznie? Owszem, ale kto powiedział, że teatr ma poprawiać humor.
Dziwić może, że dwie kolejne premiery w krakowskim Starym Teatrze (czyli Być albo nie być i Mewa) poruszają się po bardzo podobnych płaszczyznach autorefleksji. Miśkiewicz i aktorzy budują przed widzem świat naznaczony niemożnością. Niemożnością mówienia za pomocą języka sztuki o sprawach przystających do bezpośredniego doświadczenia. Niemożnością teatralnego wpływania na rzeczywistość. Niemożnością wyrażenia się w sposób jasny, używając do tego środków artystycznych. Chciałoby się teraz dodać "niemożnością zrobienia dobrego spektaklu", to by była chyba całkiem zgrabna puenta. Puenty jednak nie będzie, będzie typowo recenzencki slogan: Mewę naprawdę warto zobaczyć.
Mewa wg Antoniego Czechowa
Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Premiera: 4.06.2011
Reżyseria, scenariusz, opracowanie muzyczne: Paweł Miśkiewicz
Scenografia: Barbara Hanicka
Aktorzy: Iwona Bielska, Roman Gancarczyk, Urszula Kiebzak, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Wiktor Loga-Skarczewski, Zbigniew W. Kaleta
Przekład: Natalia Gałczyńska
Reżyseria światła: Wojciech Puś
Asystent scenografa: Małgorzata Jochan
fot. K.Pałetko