Epikryza – termin medyczny, służący określeniu analizy postępu choroby.
AUTOR, AUTOR
Piotr Szulkin (1950) – reżyser, pisarz, scenarzysta. Absolwent i profesor Szkoły Filmowej w Łodzi. Autor m.in. filmów Golem (1979), Wojna światów - następne stulecie (1981), O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji” (1984), Ga, ga. Chwała bohaterom (1985), Femina (1990), Mięso (Ironica) (1991) i Ubu Król (2003). W 2006 roku nakładem Korporacji Ha!art ukazała się jego proza Socjopatia.
FRAGMENT
Nie za dużo mówię o sobie? My, artyści, nieraz bywamy nachalni bez umiaru. Tylko o sobie i o sobie. Taką postawę nazywamy autotematyzmem. Bardzo wartościowe doświadczenie, musi pan kiedyś sam spróbować. A ten garnitur, w którym pan jest, to był gotowy, czy od krawca? Nie, ja tak tylko... Wzorek prince de galles. I na wzorku w tym wypadku się skończyło. Pewnie sam pan sobie wybierał... Ależ ja nie krytykuję! Nie! Tyle, że to się czuje... Brak kobiecej ręki, brak ciepła ręki zakochanej kobiety... – może tak, by było lepiej powiedziane... Nie uwierzy pan, ale dramat samotności odkrywam na kilometr. Taki dar. ...No przecież nie sugeruję, że pan jest samotny, ależ skąd. Tylko ten wzorek prince de galles tak mi jakoś zapachniał... Ale nic nie mówię. Nie.
To co to było, za co wygrał pan tą "kolację z gwiazdą" - ze mną? Tak tylko, chcę wiedzieć, co jestem warta? Czy już tylko, jako nagroda pocieszenia? Może wyróżnienie...? Bo przecież – powiedzmy sobie szczerze – jeśli ze mną to nie było grand prix. To nie jest kwestia fałszywej skromności. Po prostu dobrze nieraz wiedzieć.
Wiedzieć jest ważne. Można nawet zwariować, byle być świadomym swego szaleństwa. Budzę się nieraz rano, otwieram oczy i błysk taki... Czy to już? Czy już mogę sobie powiedzieć, że nie jestem za nic odpowiedzialna, że dobrze, niech mi zrobią elektrowstrząsy takie, jak-na-filmie – ale za to ja nie będę musiała myśleć, o tym co mam kupić na jutro do jedzenia, w ogóle nie będę musiała myśleć o jedzeniu, odbieraniu bezsensownych listów poleconych na poczcie, która jest zawsze zamknięta. A gdy jest otwarta to są kolejki. A gdy odstoję swoje to i tak się okazuje, że zgubili, zwrócili, pomylili... No więc jeśli ten błysk oznacza, że właśnie już mi przebrało, że już jestem nienormalna, to czy jeśli on się już pojawi tak na pewno, tak bez niedopowiedzeń, to czy będzie znaczyło, że już w ogóle nie będę musiała myśleć o jutrze? To czy wtedy, już nie ja, ale całe społeczeństwo, ta pani z poczty, listonosz, pan, wy wszyscy będziecie musieli się martwić moim nieodebranym listem poleconym, zakupami na moje jutrzejsze śniadanie, elektrodami zakładanymi na moją głowę w celu wykonania elektrowstrząsów...
Widział pan taki film, facet w szpitalu i sadystyczna pielęgniarka. Na końcu załatwiają go elektrowstrząsami i jest, jak warzywo. A przecież to był jedyny normalny facet w tym szpitalu. Dobry film. Może ja też już bym chciała jak warzywo… Bez konieczności stania w kolejce na poczcie…
Zaraz, zaraz... A dlaczego pan znowu głupio rechocze? Bo przecież słyszę, że pan rechocze, zdławionym, kpiącym, obraźliwie kpiącym bulgotem... Niech pan natychmiast przestanie się śmiać tym wyciskającym się z pańskich ślinianek kwikiem! Zdaje się, że jedyne, co pan potrafi to śmiać się i trząść podgardlem. Charkoczący, zapotniały łeb, niczym błyszczący bańdzioch wystający spomiędzy fałd słoniny na karku i rozłażącego się opasłymi zwałami smalcu zawekowanego w podgardlu. Drga to wszystko i trzęsie, jak muldy na trzęsawiskach!
Że muldy nie drgają?! Że nie ma muld na trzęsawiskach?! Tym gorzej dla muld! Czy pan w tych muldach na swoim podgardlu nie ma aby gruczołów, które wydzielają przemysławkę? Wszechogarniający, ścinający, z nóg obezwładniający zapach przemysławki! Czy pomyślał pan o tym, że tu, do tego stolika nie podejdzie żaden kelner ani żadna kelnerka dopóki pańskie gruczoły nie przestaną wydzielać tej upiornej woni przemysławki, niezależnie od tego, czy pan jest w stanie kontrolować swój zapach, czy nie!
Że ja co...? Nie rozumiem. Że ja nie jestem tą, tą... Co tą? Gwiazdą z którą pan miał spotkać? Z którą pan wygrał kolację w telewizyjnym konkursie o historii wojen napoleońskich, czy czegoś podobnego...? Może pan grał w „Mam talent”. Nieważne. Pewnie puszczał pan gazy na melodie wiedeńskich walców.
Że co? Że nie grał pan w konkursie osobiście!? Że to była nagroda działalność charytatywną, i ją, pan – „Gwiazdę” wygrał. A ja nie jestem tym, co pan wygrał...
…No nie jestem.
...Zastępstwo. Taki pech.
Zdjęcia w filmie, wnuczki, noga w gipsie, różne takie. Niech pan nie myśli sobie byle czego. Pan nawet nie jest sobie w stanie wyobrazić, ile może się przydarzyć takiej zwykłej gwieździe. Nieraz tak sobie siedzę i myślę, że zwykły, szary człowiek to w ogóle nie jest w stanie przybliżyć się do problematyki rejonów, w których porusza się gwiazda. Bo ona niby żyje obok pana, oddycha obok pana, ale pan przy niej, to pan jest ot taki tyci, malutki. Co tu dużo gadać, pan nawet dokładając pańskich wnuczków do kupy, przy byle gwieździe to jest nic. I dlatego rozumiem pana, że pan teraz protestuje. Słusznie pan protestuje – nie przeciwko mnie personalnie, to rozumiem – ale przeciwko zastępstwu. Pan ma prawo do "kolacji z gwiazdą", bo wygrał pan charytatywny konkurs...
I co? Pan najwięcej wpłacił? Na co właściwie najwięcej pan wpłacił? Pan mi coś mówił... Na ochronę waleni, czy na konserwy z waleni...? Pan musi lubić walenie.
...No przecież nie nabijam się z pana. Ja po prostu już taka jestem. Kusi mnie, by pożartować, ale nie chciałam pana urazić.
...
I co będziemy tak siedzieć, aż któryś kelner pokona niechęć do przemysławki. Pan zamówi coś tłustego, żeby panu w podgardle poszło, ja wezmę szparagi w ziołach prowansalskich, które okażą się rozmoczonymi badylami o smaku mydła z naftaliną i będziemy m-i-l-c-z-e-ć! Milczeć, bo panu się wydaje, że czymś tam pana uraziłam... A ja, mój panie, już nawet nie pamiętam, o czym żeśmy rozmawiali. Czy myśmy w ogóle rozmawiali? Niech pan posłucha; milcząc będzie pan stratny. Miała być "kolacja z gwiazdą", jest "kolacja z zastępstwem" – trudno. Ale zakichanym obowiązkiem, tak gwiazdy, jak i zastępstwa jest pana bawić! W końcu po to są gwiazdy! Po to są zastępstwa! A pan wygrał, pan zapłacił, pan ma prawo!
Tylko niech mi pan da szansę.
...Uśmiechnął się pan to dobrze... Ale tłumaczyłam panu... są pewne tajniki zawodu. Tyle lat na deskach sceny... Inaczej nie potrafię. ...Końcówka kwestii. Pan musi powiedzieć coś, o czym ja będę wiedzieć, że to, co pan właśnie powiedział jest końcówką pana kwestii. I wtedy ja się odblokuję i dalej to już mi jakoś poleci. Zrozumiał pan? Jak w teatrze. Nieważne o czym pan tam sobie mówi, byleby pamiętać na czym pan kończy, i jaka jest końcówka mojej kwestii, nie zapomnieć jej wypowiedzieć na koniec.
...Tak, tak, dokładnie tak. I jak ja wyczekam, a pan mi wrzuci tą wyczekiwaną przeze mnie końcówkę, to ja się odblokuję i dalej już mi poleci, jak starej chabecie do stajni. Tylko trzeba znaleźć dla pana jakąś końcówkę. ...Coś takiego, by nie było dla pana trudne.. ...To niech powie, co pan tam chce, dobrze może być "…dwór króla Artura"…Nic Panu nie przychodzi do głowy? Mogłam się spodziewać. To niech pan to skończy: "...bym mógł beknąć"
Proszę, proszę, niech się pan ze mnie nie śmieje, niech się pan w ogóle nie śmieje bo... ja się boję o pana, gdy widzę, jak pański kark zaczyna dostawać drgawek.
...
...Przecież widzę, że jest pan chudy, że nic panu nigdzie nie zwisa. Ani z karku, ani z podgardla. Tylko co z tego? Co z tego, że jest pan chudy? Czy według pana chudzi to jakiś lepszy gatunek ludzi?
...I kiedy do cholery powie pan w końcu to, na co tak czekam i czekam. Niechże pan wreszcie wydusi z siebie to "...bym mógł beknąć".
...Pan się śmieje... Pan się śmieje ze mnie, ja wiem... Nieraz czekam, by ktokolwiek powiedział do mnie, co bądź. Czy pan wie, jak to jest, jeśli przez parę dni w ogóle nic się nie mówi? Pan do nikogo nic nie mówi i do pana nikt nic nie mówi. A potem jeżeli zdarzy się odezwać, to własny głos brzmi, jakby należał do kogoś obcego i mówił za pana coś, czego pan wcale nie chce powiedzieć. Budzę się i nic nie mówię, gapię się na telefon czekając – telefon milczy i ja nic nie mówię. Potem wychodzę na miasto, gdzie wszyscy, jakby w zmowie, milczą... to i ja milczę...
Zaczęłam jeździć tramwajami bez biletu, bo może złapie mnie kontroler i będzie musiał się do mnie odezwać. Ale omijają mnie... nawet kontrolerzy. Omijają nawet cały tramwaj tylko dlatego, że ja w nim jestem. Więc jeżdżę na gapę. Jeżdżę nawet na drugi koniec miasta po to tylko by napić się kawy... Źle mówię kawy... wstrętnej lury. ...Tylko barman... Wydawało mi się, że spoglądał na mnie mniej obojętnie niż zwykło patrzeć się na automat parkingowy. Arabica, 20 atmosfer, robusta, 300 stopni Celsjusza,- prawie parowóz do zrobienia zwykłej, lurowatej kawy... Furda to wszystko. Teraz sama sypię do szklanki i cedzę przez zęby.
Kupuję głupie, niepotrzebne rzeczy, i udaję, koszmarnie udaję...
Jaka ze mnie jest zła, koszmarnie zła, tandetna aktorka... Ostatnio, w ciągu miesiąca kupiłam 10 par niepotrzebnych butów, jedynie po to by móc odezwać się do kogokolwiek, chociaż jedynym tematem rozmowy mogły być rozważania o różnicy zapięć paseczkiem bądź sznurówkami. A wczoraj... kupiłam śpioszki dla wnuczków... Jakich wnuczków? Skąd ja mam wziąć wnuczków do tych śpioszków?
...Potem wracam z miasta. Zawsze się wraca z miasta. I jest tak samo jak było przed wyjściem. Dokładnie tak samo. Wszystko na swoim miejscu. Milczenie na swoim miejscu. Zimna pościel na swoim miejscu. Telefon na swoim miejscu... Wtedy zamykam się w łazience, nakrywam głowę kocem by nikt mnie nie słyszał i zaczynam sama mówić do siebie.... Takie zastępstwo... Rozumie pan?
A teraz pan także milczy... Nawet nie powie pan "...bym mógł beknąć". Po prostu nic? Pustka...? Czy to spisek?
Piotr Szulkin, Epikryza
Korporacja Ha!art, 2011