Już z lektury pierwszego eseju, zatytułowanego Wspomnienia arcypolskie, wyłania nam się mroczna i intrygująca postać Kozaka – introwertyka, przesiadującego w młodości w domu, którego czas wyznaczają kolejne książkowe fascynacje: od Nizurskiego i Conan-Doyle’a, poprzez pozycje z zakresu historii sztuki, aż do Witkacego, Micińskiego i Gombrowicza. Znamienne wydają się tu także malarskie zainteresowania artysty: moja malarska tożsamość podzielona była na osobliwe komparametry. Z jednej strony grał mi w duszy Grzyb, Sobczyk i Truszkowski, z drugiej – Dürer, Cranach, Altdorfer. I chociaż, jak sam na początku wspomina, jego życie nie obfituje w ciekawe zdarzenia, o których mógłby snuć żywą gawędę, trudno powiedzieć, aby faktycznie była to opowieść pozbawiona interesujących refleksji. Młodość Kozaka upływa w gorącym czasie końcówki PRL, wśród wzniosłych haseł Solidarności i buntowniczych nastrojów, wobec których pozostaje on zdystansowany. W wyniku coraz silniejszej fascynacji sztuką decyduje się na studia na warszawskiej ASP, które jednak okazały się – z intelektualnego punktu widzenia – porażką. W 2004 roku ma miejsce jego artystyczny debiut. Jego twórczość rozwija się w dwóch kierunkach – praktycznym i teoretycznym, z czego szczególnie ten drugi jest zaakcentowany jako niezwykły, nietypowy dla zawodu artysty. Warto w tym momencie zastanowić się, dlaczego.

Rzeczywiście, istnieje taki mit, zasadzający się na przekonaniu, że artysta to ten, który działa i konstruuje, a nie „filozofuje” – dosyć naiwny, biorąc pod uwagę całą konceptualną spuściznę sztuki XX wieku. Myśl ta ma jednak jakieś paradoksalne przełożenie na artystyczną codzienność rodzimego świata sztuki, gdzie antyintelektualizm postrzegany bywa czasami jako zaleta. Artysta, zamiast paplać, ma tworzyć – tak przynajmniej sądzą niektórzy. Czy twórca, który namiętnie teoretyzuje, może być dzisiaj interesujący? To pytanie jest kluczowe w przypadku twórczości pisarskiej Kozaka – dla wielu niełatwej i wprawiającej w pewne zakłopotanie.
Manieryczny język, wyszukana metaforyka, przesycenie treści odniesieniami do tekstów kultury, meandryczny tok myślenia, nieco szaleńcze odezwy – za wszystko to w szkole dostawało się po łapach, bo przecież trzeba pisać prosto i przejrzyście… Kozak jednak nie definiuje siebie jako uczonego: traktuje tekst jak artysta, modelując go niczym glinę i wbijając ostrze pióra w krwawe ciało. Swój „popęd ku teorii” określa jako „popęd ku śmierci”, akcentując jego erotyczny i perwersyjny charakter. Faktycznie, ostatnią rzeczą, o którą można by posądzać artystę, jest chłodny umysł badacza. W swojej metodzie odwraca się on od zimnego intelektualizmu, który porządkuje i kategoryzuje rzeczywistość, przeciwstawiając mu intelekt naznaczony iście bataille’owską erotyką.

Erotyczny intelektualizm nie jest jednak jedyną nietuzinkową propozycją artysty: kolejną z nich jest zwrot ku romantyzmowi. Tradycja romantyzmu, kluczowa w tekstach Kozaka, jest, jak podkreśla artysta, marginalna w rozważaniach o sztuce  prowadzonych przez kuratorów i teoretyków. Neoromantyzm sytuuje on w opozycji do ruchów neoawangardowych, stanowiących niejako mainstream polskiej sceny artystycznej: sztuki krytycznej, pop-banalizmu czy neo-surrealizmu. Czym różni się więc neoromantyzm od reszty wymienionych nurtów? Artysta wymienia kilka wyznaczników romantyczności, jak ironiczność, dygresyjność i zamiłowanie do cytatów. W przypadku duszy romantycznej możemy mówić także o specyficznej potrzebie górności, patosu i wzniosłości, którą można zaobserwować – wedle słów Kozaka – w naszych czasach. Warto zaznaczyć, że artysta, mówiąc o neoromantyczności, odnosi się przede wszystkim do polskiej społeczności. Próbując oszacować krajowe nastroje, pisze także o aktualnych wydarzeniach politycznych (jak katastrofa smoleńska), które postrzega przez pryzmat sarmackiej, mesjanistycznej i martyrologicznej spuścizny, odbijającej się do dziś czkawką w polskiej mentalności. To w niej doszukuje się źródeł społecznych konfliktów; jest ona dla niego także polem do twórczych eksperymentów, mających podważyć nasze narodowe stereotypy. Pracując na polskiej mentalności, chce się od niej dystansować i patrzeć na nią z góry – stąd tak wielkie znaczenie ironii i działań subersywnych w jego sztuce. Skierowanie się zaś ku górności i patosowi ma być radykalnym zerwaniem z mieszczańską kulturą bezpieczeństwa, kalkulacji i opłacalności. Tylko „wzlatując nad poziomy”, można się od nich dystansować; żeby przekreślić wszelkie wątpliwości co do konieczności tego szaleńczego lotu, artysta dodaje: w chwili obecnej żywimy się marzeniami, które bywają zaskakująco podobne do marzeń niemieckich romantyków z początków XIX wieku. Postawiłbym tezę, że polskie „błędne trzody” właśnie dzisiaj desperacko jęczą za wzniosłością i patosem. Ten niewyartykułowany vox populi jest częściowo przynajmniej głosem romantycznym. Przekonaliśmy się o tym tej wiosny.

W rezultacie przyjęcia perspektywy romantycznej wykształcić ma się późna polskość, nowa krytyczna postawa, charakteryzująca się zdystansowaniem do własnych mitów przy jednoczesnym podtrzymaniu narodowej tożsamości. Późny Polak żyje w cieniu narodowych demonów i obsesji, czerpie jednak z nich siłę – dopiero w fantazmatycznej ciemności, w całkowitym zmurzynienieniu-wniknięciu w polską noc, Późny Polak, niczym sowa Minerwy, rozpościera skrzydła i mknie ku racjonalności. Jedną z kluczowych postaci w rozmyślaniach Kozaka jest Kurtz z „Jądra ciemności”. To właśnie on zapisuje znaczące słowa: wytępić te wszystkie bestie. Jednak bohater idealny Kozaka to geniusz, który nie tępi, lecz krytykuje i zatraca się w dzikości i ciemności. Bohater idealny, definiowany pod postacią Krytyka Fantazmatycznego lub artysty Alegoryka, to – używając języka artysty – bożek dziczy, kierujący się ku temu, co ciemne, obsesyjne i erotyczne.

Wydawać by się mogło, że taki tok myślenia może prowadzić tylko do artystycznych wariacji na temat dyskursu naukowego i polskiej tożsamości narodowej. W pojemnej książce Kozaka znalazło się jednak miejsce także dla ostrej krytyki polskiego art worldu, sytuacji na uczelniach artystycznych czy tendencji neoawangardowych w polskiej sztuce. Trzeba dodać – bardzo radykalnej: W chwili obecnej to wciąż jest tradycja neoawangardowej gry z awangardą, z awangardowym modernizmem. (…) Mnie się to wydaje rozpaczliwie wtórne i słabe. (…) W tego typu grach nieodmiennie uderza mnie niższość rodzimych graczy, ich bezrefleksyjna uległość, konformizm w stosunku do zakademizowanego modelu gry estetycznej, wypracowanego przez silniejszych – zawsze zagranicznych – dyktatorów mody. Radykalizm Kozaka może momentami wręcz niepokoić, a nawet odrzucać – samo wysuwanie takich pojęć jak „Wspólnota Konwencjonalnego Myślenia” trąci zaklęciami demiurga i sporym snobizmem pod patronatem Ortegi y Gasseta. Jego rozumowanie nie jest jednak pozbawione sensu. Najbardziej interesująca jest w Kozaku jego duchowa i intelektualna niezależność wobec wszelkich kulturowych konwencji i schematów myślowych, którymi nieuchronnie posługujemy się na co dzień.

Walka z filistrem – oto, w największym skrócie, cel działań Tomasza Kozaka. Narzędzia, jakich używa w pojedynku z polską zaściankowością, mogą niejednego zaskoczyć. I może o to chodzi. Erotyczne propozycje Kozaka nie są też znowu AŻ TAK nieprawdopodobne. Jeśli bowiem miałam jakąś obsesyjną myśl w ciągu ostatnich tygodni, niewątpliwie było to pytanie: A gdyby tak domalować papieżowi czerwone usta?


Tomasz Kozak, Wytepić te wszystkie bestie?
40000 malarzy, 2010