Wobec powyższego pisanie recenzji mających przybliżyć zawartość przedmiotu krytyki jest o tyle nieistotne, co niepotrzebne, biorąc pod uwagę, iż w największej mierze publikacja przeznaczona była dla tegoż grona odbiorców. Niemniej nie o książkę jedynie tu chodzi. Z perspektywy czasu widać dokładniej, iż sama publikacja była w jakimś sensie częścią większej całości. Rzec można, że dzięki swojemu intertekstualnemu charakterowi i licznym konotacjom naświetlającym dodatkowe konteksty eventów ekspozycyjnych (jak chociażby dwie wystawy w MS Łódź) staje się otwartym projektem konceptualnym. Wpisuje się w trend przewartościowań na linii artysta – kurator i chociaż jest historią pojedynczego artysty, wiele mówi o obydwu profesjach (paradoksalnie chyba bardziej inspiruje do spojrzenia inaczej na tego drugiego). Może być wreszcie propozycją nowego podejścia do sztuki współczesnej i próbą opisu zachodzących w niej zjawisk.
Wracając do początku, dla tych, którzy jeszcze nie czytali, W połowie puste jest powieścią o życiu i sztuce Oskara Dawickiego, czyli, jak zwykło się mówić, popularnego i awangardowego polskiego artysty współczesnego, zajmującego się dziedziną performensu. Myślę, że w tym komunalnym stwierdzeniu wyczerpuje się typowość niniejszej publikacji. O jej znaczeniu decyduje to, czym różni się od standardowych omówień działalności mniej lub bardziej popularnych twórców średniej generacji (ot, chociażby przewodników po twórczości Wilhelma Sasnala czy Joanny Rajkowskiej). Fabularyzowana biografia Oskara Dawickiego jest w pierwszym rzędzie książką literacką z całą konsekwencją tego faktu, co stanowi pewne novum na naszym rynku wydawniczym. Akcja powieści rozwija się niejako na wspak. W ciągłej retrospektywie poznajemy koleje losów (jakże wybiórczo) i przemyślenia bohatera od czasów nam współczesnych (plener literacki w Sandomierzu) po na wpół legendarne podania genealogiczne o rodzie Dawickich. Igrając z konwencją monograficznej biografii – na jaką wskazuje podtytuł Życie i twórczość – głos wszechwiedzącego narratora prowadzi nas od dygresji do dygresji, wprowadzając przy tym kolejne fakty z życia pierwszoplanowej postaci. Uczestniczymy raczej w wewnętrznym życiu jego myśli, mając do nich dostęp. Sam Oskar w pierwszej osobie wypowiada się z rzadka, zamieniając zdawkowe zdania z innymi uczestnikami, bądź komentując proces powstawania książki.
Nie popadając w nadużycie możemy ją określić jako powieść „środowiskową”, czyli mniej więcej taką, w której wszystko; akcja, bohaterowie, problemy, całościowo – świat przedstawiony – rozgrywają się bądź obrazują Art World. Doprecyzowując, jego nadwiślański fragment. Oprócz Dawickiego mamy więc tutaj i innych artystów, kuratorów występujących we własnej osobie: Warpechowski jako figura mistrza dla naszego bohatera, bądź pod pseudonimami (Lansas, Najdroższy, Kurator Sośnicka, krytyk krytykant itp.).
Waga powieści wynika jednak nie z tematu, jaki podejmuje, co z jej transgresywności względem konwenansów i konwencji w myśleniu i pisaniu o sztuce. Świetne rozeznanie piszących w tejże dziedzinie, jak i pewne auto-analitycznie nastawienie względem środowiska budują doskonałą perspektywę do jego dekonstrukcji. Jak w jednym z wywiadów mówi połowa autorów, chęć napisania książki wynikała ze zmęczenia dyskusjami na temat tego, co można, a czego nie można. Odpowiedź w postaci powieści jest próbą ostentacyjnego przekroczenia ram dyskursów, klisz obecnych w mówieniu i rozumieniu zjawisk z dziedziny sztuki. Gest demaskacji odsłania pustkę napuszonej nowomowy i być może, tak jak wskazuje tytuł, połowiczny brak w tym wszystkim treści. „Przeleciał mnie dyskurs” – zwykł mawiać Oskar - "zgwałcił moje rozumienie, narzucając czyjeś, izolując od tego, co ważne watą słów." To być może także próba nowej krytyki artystycznej, budowanie innej pozytywnej metody, która z założenia bardziej wskazuje na nastrój pokrewny twórczości niż twarde fakty. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy zamiast wyliczać filozofów i teorie budujących dyskurs wyczerpania, w jakim sytuuje się Dawickiego, umiejętnie kreuje nastrój spleenu i rzeczonej w tytule pustki.
Przekraczając ramy powieści możemy spojrzeć na całość przedsięwzięcia jako na projekt dwojga kuratorów z pogranicza sztuki i literatury. Projekt performatywny, zdający relację ze swojego powstawania, będący czymś w rodzaju performensu par excellence, gdy samo spotkanie autorów i artysty jest działaniem a forma książki medium dokumentacji. Zarazem także projekt konceptualny w samej swojej idei wart zastanowienia. W połowie puste, w sposób dosłowny będące obrazem połowiczności (mniejsza połowa stron jest niezadrukowana), w sposób autoteliczny zwraca naszą uwagę na swoją konstrukcję. Całość koncepcji rozgrywa się niejako w dwóch planach; właściwej narracyjnej opowieści i uzupełniających ją przypisów, po części niezależnych, po części komplementarnych, po części wreszcie fikcyjnych. Wzajemne naświetlanie się i niedopowiedzenia sprawiają czytelnikowi hermeneutyczną frajdę, gdy zgłębia coś, co jest w połowie puste, w połowie zmyślone.
Potencjał twórczego gestu ufundowanego na nieobecności, eksponujący świadomą połowiczność książki, skłonił mnie ponadto nie tyle do dalszego snucia literackiej fikcji, co pozostawił pole idealnie nadające się do wypełnienia własnymi doświadczeniami i odczuciami czy projekcjami. W tym aspekcie „literackość” czy też artystyczność projektu angażuje mnie jako czytelnika-odbiorcę inaczej niż zwykła to robić klasyczna książka naukowa.
Parafrazując pewną architektoniczną sentencję, można powiedzieć, że w tym przypadku jest to „form follow fiction”, gdzie uzasadnienie „pustki” tłumaczyć się może na różnych poziomach, od wagi „niczego” jako jednego z rudymentów twórczości Oskara, po świadome zaakcentowanie przez autorów połowicznej możliwości zrozumienia. Ostateczne wyeksportowanie bohatera w świat fikcji czynić może z jego działań literacką narrację i fantazję. Jednocześnie fikcjonalność jako narzędzie kuratorskie daje możliwość odmiennego i bardziej kreatywnego podejścia do twórczości, która uprzednio nie mogła przecisnąć się przez wąskie gardło wysłużonych dyskursów (wystarczy wspomnieć książkę i projekt dotyczący nieco innego obszaru sztuki; Oskar Hansen`s MoMA i rozgrywanie niemogących zajść sytuacji). I nie chodzi o zwykłe niemieszczenie się w ramach – jak to często z awangardą bywa – raczej o nieoperatywność i bezradność metody w konfrontacji z „obiektem badań”. Niepoważnie o poważniej nie-powadze pozwala znacznie łatwiej wczuć się w klimat sztuki i pokazać jej wewnętrzne implikacje z perspektywy artysty ją tworzącego. Zmiana perspektywy nadawczej i odczytywanie tekstu jako wypowiedzi samego artysty sprawia, że czytelnik znacznie lepiej obcuje z życiem i twórczością Oskara Dawickiego.
Kim w tym wszystkim jawi się Oskar, gdy podejdziemy do sprawy od strony historii sztuki? W tej perspektywie również możemy zobaczyć jego osobę, wplątaną w genealogię tym razem artystyczną z pokoleniem konceptualistów lat 60. i 70. Klasyczni przedstawiciele neoawangardy, na gruncie polskim dokonujący zgłębiania języka sztuki, aż po jego pierwsze syndromy wyczerpania to bezpośredni antenaci naszego bohatera. Szczególną rolę gra tutaj Zbigniew Warpechowski, będący mentorem Dawickiego. W tym stosunku zależności uwidaczniają się różnice w podejściu do rozumienia i uprawiania sztuki. Pokolenie twardych konceptualistów szukających esencji rzeczywistości a menadżer nicości i jego celebracja pustki. Uogólniając, W połowie puste to próba wskazania i wydobycia innych, trochę zapomnianych tradycji artystycznych, fundujących aktualną kondycję sztuki, przygłuszonych przez dyskursy krytyczne.
Nie od dzisiaj za sprawą Haydna White`a wiadomo, że pisanie historii (także historii sztuki) jest swego rodzaju działalnością para-literacką, podczas której mniej lub bardziej wybiorczo traktujemy fakty. Dlaczego więc było się wstrzymywać i nie pójść o krok dalej? Może wyniknie z tego jakaś frajda? Gra z konwencją pisania historii sztuki ma jeszcze jeden ciekawy aspekt. Odchodząc od chronologicznej zasady, że to, co ante wyprzedza to, co post, można z dzisiejszej perspektywy spojrzeć w przeszłość, by tam poszukać i stworzyć swojego mistrza. Tak też dzieje się na samym początku książkowej historii, kiedy dowiadujemy się, że u zarania swojego zajmowania się sztuką Oskar zobaczył jeden z performensów Zbigniewa Warpechowskiego. Wymowa i forma Kamienia i piórka stały się dla Dawickiego tak porażające, iż uznał to za akt założycielski dla swojej działalności. Po latach mistrz spytany o to działanie, kategorycznie zaprzeczył, iżby coś takiego miało miejsce. W drodze dedukcji stwierdzono więc, że Oskar sam stworzył tę wizję, projektując ją następnie na sztukę Warpechowskiego – swojego mentora. Odwrócenie szeregu nauczyciel – uczeń ma znaczenie dla jednostki poszukującej dla siebie kontekstu, pragnącej oprzeć się na wybranej tradycji. W tym kontekście może to tylko jedna ze strategii kreowania własnej tożsamości, w czym lubuje się artysta ?
Formuła poszukiwania przyczyny i osób post factum jest niezmiernie kojąca dla wyobraźni. Nie musząc już dłużej zmagać się z osadzeniem swoich zapatrywań na sztukę tylko we własnym doświadczeniu i opinii, mogę przypisać je znacznej personie. W taki oto, trochę przewrotny sposób, preposteryjna historia sztuki pozwoliła mi na wymyślenie Oskara Dawickiego (czy też potwierdzenie konieczności jego istnienia, gdyby nie istniał) i jego podejścia do sztuki. Pozwala mi antycypować na podstawie własnych domysłów możliwość postawy zdystansowania, ale i radykalnego zaangażowania egzystencjalnego w sztukę swojego życia i twórczości. Stało się to prędzej nawet niż zdążyłem zapoznać się z jego twórczością, niniejszą powieścią a nawet z wynikami pewnej ankiety [1].
Łukasz Gorczyca, Łukasz Ronduda
W połowie puste. Życie i twórczość Oskara Dawickiego
333 strony (z czego 130 pustych)
Lampa i Iskra Boża, 2010 ( 2011 premiera)
[1] Chodzi o ankietę, jaką Dawicki przeprowadził w ramach jednego ze swoich performensów. Na pytanie „Czy Oskar Dawicki istnieje?” - 80% uczestników odpowiedziało twierdząco.