Smakowicie zatytułowana książka Życie seksualne Imanuela Kanta to zbiór wykładów, wygłoszonych przez Botula w Paragwaju, dla naśladujących życie myśliciela mieszkańców kolonii Nueva Königsberg. Botul roztacza przed słuchaczami obraz nie-życia seksualnego filozofa, docierając w ten sposób do sedna jego poglądów. Botul przekształca jedno z najsłynniejszych zdań Kanta, pisząc: Dwie rzeczy napełniają mnie wciąż nowym wstrętem: szaleństwo we mnie i czarna noc nade mną. Ascetyczny tryb życia filozofa przekuwa na potrzeby swojego wykładu w mroczną historię. Regulujący bieg myśli codzienny spacer po Królewcu, który Kant zwykł był odbywać po obiedzie, zmienia, ku uciesze czytelnika, w nocne eskapady do miejsc, gdzie trzaska bat i leje się krew. Po przedarciu się przez te ekscytujące manowce odkrywa się jednak, że zarówno autor, jak i paragwajscy słuchacze tych erudycyjnych wykładów nigdy nie istnieli. Zostali wymyśleni przez francuskiego dziennikarza, Frédérica Pagèsa, który kilkusetstronicową „Krytykę czystego rozumu” pozwolił sobie bezkarnie odczytać jako dramat i autobiografię samego Kanta.
„Botulimia” okazuje się tak bardzo wciągająca, jak bardzo jest fałszywa.
Obecnie coraz mniej zaskakują głosy, że historię kultury trzeba rozdrabniać, seksualizować, zmiękczać, beletryzować. Zasadę tę wyznaje również Marek Bartelik, krytyk, poeta, pisarz, wykładowca historii sztuki w Nowym Jorku, wieloletni korespondent Obiegu i Artforum, wiceprzewodniczący AICA International, autor książki Łagodny deszcz opublikowanej przez wydawnictwo Twarda Sztuka w 2010 roku. Jego zaprojektowana z dużym wyczuciem książka ma szarą, płócienną okładkę, a na niej, oprócz tytułu, drobny, romboidalny znaczek – zgeometryzowaną kroplę. Jest ona wizualnym odpowiednikiem pojawiającego się jak mantra w jego onirycznych esejach określenia łagodny deszcz. To ciągłe sugerowanie potrzeby odświeżenia odbywa się przez zagęszczenie odniesień, kontekstów, skojarzeń. Swobodną, intuicyjną zabawę, którą wyzwalają kolejne dzieła sztuki, wspominane przez autora jakby od niechcenia, na marginesie. Fragmenty dotyczące biografii przywoływanych artystów raz wydają się podane z encyklopedyczną precyzją, gdzie indziej niejasne i podejrzane. Prawda miesza się z fikcją.
Twardą jak skała okładkę i grube kartki przewraca się mało wygodnie. Książka stawia czytelnikowi opór. Trzydzieści lat niepamięci nie da się zamknąć w miękkie zdania. Przyjemność z utrzymywania w otwarciu/otwartą tej sztywnej i zupełnie niepoddającej się dłoniom książki odpowiada przyjemności utrzymywania pamięci w ryzach przez samego Bartelika. Nie znajdziemy tutaj wielopoziomowych analiz dzieł sztuki, których się spodziewamy. To raczej autobiografia stworzona z tęsknoty za własnym krajem, którym nie jest już Polska ani żaden z kolejnych kontynentów, na jakie trafia Bartelik. Wyjeżdżając na początku lat osiemdziesiątych z Polski, zostawił część swojej historii za sobą: w Olsztynie, miejscu powracającym bynajmniej nie jako raj utracony, ale cierń, który po latach nadal trudno wyrwać. Nieobecny ojciec, brat, który chciał zostać sławnym piłkarzem, a popełnił samobójstwo, śmierć matki nakładają się na sytuacje i miejsca, po których przemiesza się, czy może raczej przeskakuje w myślach autor. Jak wyznaje na pierwszej stronie książki: nigdzie nie czuję się jak w domu, tylko kiedy piszę, jestem u siebie. Język polski staje się w tym przypadku mową odnalezioną, narzędziem retrospekcji. Jedyną formą mówienia o sprawach, których narrator do końca nie rozumiał albo gdzieś zapodział. Opisy dzieł sztuki mieszają się tu z jego autobiografią. Nabierają sensu dopiero przefiltrowane przez wspomnienia, umieszczone w konkretnym, precyzyjnie opisanym czasie i miejscu. Narrator widzi swoje życie przez pryzmat spotkanych artystów, zobaczonych dzieł, przeczytanych książek.
W inkrustowanym opisami dzieł sztuki pamiętniku autor błądzi, zagląda w zakamarki, powraca do tych samych historii, przywołuje z pamięci pozornie nieistotne zdarzenia, na pół zapomniane osoby, których już przy nim nie ma. Przez ich pryzmat dociera do siebie, rozpiętego między kolejnymi miejscami zamieszkania. Sztuka zespala się z życiem, nabiera intymnego wymiaru, wyzwala się z podręcznikowego skostnienia. Bartelik wie, że historia sztuki w jego wydaniu nie jest sumą wybranych punktów na okręgu. Odejście od liniowej narracji i terroru fabuły pozwala mu na głęboki oddech. Łagodny deszcz odświeża myślenie o sztuce. Bartelik z każdą stroną powoli staje się coraz większym homo sentimentalis. Po latach pisania o sztuce może pozwolić sobie na zdanie: Patrzę przez okno: nad Paryżem pierzaste chmury, ale chyba nie będzie padać. Czytając i pisząc ciągle o innych, musi w końcu zacząć pisać o sobie. W przywołanym śnie, gdzie była polonistka Bartelika rozmawia z Wisławą Szymborską, padają określenia jego twórczości: „Zbyt delikatny”, „Ciągle mówi ja”. I rzeczywiście w książce autor chwieje się między niepewnością własnej pisarskiej sprawności i jednoczesnym zachwytem nad nią. Pojawiają się fragmenty osobiste, cięższe, jak opisywane przez Bartelika w jednym z rozdziałów taszczone z trudem walizki, pełne świeżo wydanych tomików własnej poezji. Jednak wywołane przez nie wrażenie delikatnego zażenowania wylewnością krytyka szybko zostaje zatarte przez lekką, ale nostalgiczną atmosferę całości.
Marek Bartelik, Łagodny deszcz
Fundacja Twarda Sztuka
Warszawa 2010
Nakład 500+50 edycja limitowana z grafikami Miguela Palma;
Format: 190 x 120 mm;
Objętosć: 224 str.;
Oprawa twarda;
Okładka płótno, tłoczenie;
Książkę wydrukowano na papierze Arctic
Wydrukowano w Polsce
ISBN 978-83-930435-1-4