Co zostało dziś z Wańkowiczowskiej Karafki La Fontaine’a, uznawanej przez lata za rodzaj dziennikarskiej ars poetica? Zapewne chociażby przeświadczenie, że sztuka reportażu domaga się prawdy. Rozmówcy Agnieszki Wójcińskiej, wśród których znaleźli się między innymi Mariusz Szczygieł, Wojciech Tochman, Małgorzata Szejnert czy Wojciech Jagielski, podzielają to przekonanie, choć nie traktują go w sposób dogmatyczny. Książka Reporterzy bez fikcji pokazuje, że współcześni reporterzy nie idą już wspólną drogą. Czasem świadomie, jak Witold Szabłowski, walczą z panoszącym się w ich środowisku myśleniem „po kapuścińskiemu”. Innym razem, jak w przypadku Pawła Smoleńskiego, postrzegają reporterkę jako rzemiosło. Kiedy indziej zaś, jak Jacek Hugo-Bader, porównują ją z pracą kominiarza, który, chociaż może spaść z komina, wspina się wysoko, by choć na chwilę zmienić perspektywę oglądu świata.

Książka Wójcińskiej to kolaż siedemnastu różnych głosów, wątpliwości i przekonań, sklejonych ze sobą wspólną formą. Punktem wyjścia do dialogu z każdym z rozmówców staje się fragment jego tekstu – zazwyczaj prowokujący nie tylko do rozmowy o warsztacie piszącego, ale także o jego dylematach etycznych, kulcie szczegółu i nierzadkiej w tym zawodzie konieczności zaczynania od środka. Zestaw pytań, jakie autorka zadaje swym rozmówcom, za każdym razem  jest podobny. Chodzi o strategie uwodzenia czytelnika, wyższość notatnika nad dyktafonem, relacje z bliskimi.
Posądzenie o monotonię byłoby może zasadne, gdyby nie szeroka gama czasem całkowicie skrajnych odpowiedzi, otrzymywanych w kolejnych rozmowach. Wójcińska dotyka zarówno kwestii technicznych, sposobu docierania do informatorów czy konstruowania tytułów, jak i problematyki z pogranicza etyki i ontologii. Żadnej z nich nie domyka. W każdym przypadku rozważania warsztatowe są jedynie rodzajem wstępu do dyskusji na temat bilansu zysków i strat, ponoszonych przez reportera w kontakcie z „Innym”. Opowieść o tym procesie staje się sposobem zbudowania spójnej narracji, łączącej reportażystów zajmujących się w codziennej praktyce różnymi regionami świata: Rosją, Chinami, Rwandą czy małą polską wsią.

Nierzadko głosy poszczególnych autorów wchodzą ze sobą w nieunikniony konflikt. Dlatego też Reporterzy bez fikcji nie dają uniwersalnego przepisu na stworzenie reportażu doskonałego. Pozycja ta wcale do tego nie pretenduje. Pierwszy punkt sporny wynika – jak się zdaje – już z tytułowego założenia, dotyczącego wykluczenia fikcji z reportażu. Kwestią nierozstrzygniętą pozostaje bowiem ciągle „niefikcjonalność” tego gatunku, która przez niektórych reporterów przestrzegana jest jako coś oczywistego. Inni z kolei – idąc w ślad przywoływanego już Melchiora Wańkowicza – skłonni są dopuszczać jej elementy w celu stworzenia obrazu jak najlepiej oddziałującego na wyobraźnię odbiorcy. Zaproponowane przez Wójcińską analityczne spojrzenie na „laboratorium” współczesnego reportażu pozwala więc czytelnikowi samodzielnie sformułować wnioski na temat dziennikarskiej sztuki pisania.

Do osobistego świata rozmówcy wprowadzają czytelnika fotografie autorstwa Jana Brykczyńskiego, otwierające rozmowę z każdym z bohaterów. Zatrzymany na zdjęciu fragment prywatnej przestrzeni pozostaje zazwyczaj wyłącznie kontekstem rozmowy, nigdy zaś w nią nie ingeruje, choć jest z nią integralnie złączony. Prywatne życie każdego z reporterów wydaje się nierozdzielnie związane z jego pisaniem. Proces to jednak – jak pokazuje autorka – dwukierunkowy.

Reporterzy… to nie tylko dziennikarska galeria osobliwości. To reportaż o reportażu. Każda z opowiedzianych w nim mikrohistorii jest zarówno autonomiczną częścią, jak i elementem większej całości. Każda z nich, po „reportersku”, daje się czytać od środka. Czytelnik swą podróż, w zależności od upodobań, rozpoczyna od Czech Mariusza Szczygła, od Izraela Pawła Smoleńskiego bądź od Rosji Krystyny Kurczab-Redlich. Nieważne właściwie, gdzie obiera swój punkt startowy. I tak punktem dojścia staje się osoba reportera, piszącego nie tylko o odkrywaniu wielokulturowego świata, ale także o własnej obecności w tekście. Dopuszczenie do głosu autorów, którzy w tradycyjnym dziennikarstwie traktowani byli wyłącznie jako pośrednicy między czytelnikiem a rzeczywistością, sytuowałoby książkę Wójcińskiej gdzieś na obrzeżach rozwijającego się współcześnie postdziennikarstwa. Można zatem bez wątpienia czytać Reporterów… jako podręcznik obowiązkowy dla młodych adeptów sztuki dziennikarskiej. Można, choć taka lektura nie rozwieje z pewnością wszystkich wątpliwości. Co więcej, nowych zasieje całkiem sporo. Pozwoli też jednak spojrzeć na problematykę dziennikarskiego rzemiosła z wielu perspektyw, co stanowi niewątpliwie o dużej wartości tej książki.

Nie sposób – jak się zdaje – jednoznacznie zaklasyfikować tego cyklu wywiadów. Napięcie towarzyszące ich lekturze zbudowane jest na ciągłej grze niedopowiedzeń, niedoczytań, niekompletności. Choć książka nie pretenduje do miana wyczerpującego katalogu mistrzów, jest jednak doskonałym wprowadzeniem w rzeczywistość współczesnego reportażu. Mimo że nie daje gotowych odpowiedzi na pytanie, „jak pisać”, pozwala czytelnikowi z mnóstwa drobnych wskazań zbudować własną sztukę reportażu. Na najbardziej oczywiste pytania daje zaskakujące, kontrowersyjne nieraz odpowiedzi. Karafka La Fontaine’a w XXI-wiecznym wydaniu ma siedemnaście rozdziałów, tworzących spójną narrację ze splotu całkiem osobnych historii.

Agnieszka Wójcińska, Reporterzy bez fikcji. Rozmowy z polskimi reporterami
Czarne, 2011.

PRZECZYTAJ FRAGMENT KSIĄŻKI: Metafyzicky orgasmus – rozmowa z Mariuszem Szczygłem