Tom zbierający rozmowy wydawcy z autorem ukaże się jesienią nakładem Korporacji Ha!art. Zespół officyny wytrwale pracuje nad edycją cyklu wywiadów – ostatniej książki przygotowanej za życia przez „profesora z Brukseli”. Nam wieczna w polszczyźnie rozróba. Marian Pankowski mówi – biblia dla czytelników Panko – zostanie wydana wraz z audiobookiem, na którym literacki mistrz z sanockiej ziemi czyta wybrane fragmenty swoich utworów, powstałych między 1938 a 2010 rokiem.


FRAGMENT KSIĄŻKI
Nam wieczna w polszczyźnie rozróba. Marian Pankowski mówi

Piotr Marecki: Jeśli chodzi o zarzuty wysuwane pod adresem pana książki, to chodzi zapewne nie tylko o to, że komuś mogło się dobrze powodzić w Auschwicu. Bardziej uderzające może być to, że opisuje pan czasem Niemców jako ludzi nie do końca złych, nie do końca bez sumienia, z normalnymi, ludzkimi uczuciami.

Marian Pankowski: Tak, nie chciałem ani kłamać, ani cofać się przed opisem tego, co tam przeżyłem – w całości. Oczywiście Niemcy w obozie to byli bandyci, ale sytuacje z nimi były często ludzkie i nawet zabawne. Kiedyś kąpaliśmy się na bloku po pracy, braliśmy prysznic, wszyscy na golasa, i jeden z kapo pyta mnie: „A ty spałeś kiedyś z trzema kobieta naraz?”. Chciał się widać pochwalić.

Marian Auszwicki spotykał też wielu Żydów – nie przyjechali zresztą z Auszwicu, tylko z innych obozów w całej Polsce. W niedzielę często chodziłem po blokach, odwiedzałem kolegów, i kiedyś usłyszałem, jak w jednym z bloków ktoś śpiewa; wchodzę i widzę młodego więźnia, który nuci: „Muzyczka marsza gra, wojna, niech żyje wojna”. Zdałem sobie sprawę, że to pacyfistyczna piosenka, partyjna, komunistyczno-pacyfistyczna. Po chwili słyszę: „Ty, stul mordę, zamknij się”. Pewnie usłyszał piosenkę ktoś prawicowy czy po prostu patriotyczny. I ten chłopak, młody Żyd, przestał śpiewać. On tam, może niepotrzebnie i nie w czas, nie w porę, nie na miejscu, w tym obozie koncentracyjnym wytaczał proces kapitalistom i przemocy pieniądza. Żył w obozie tym swoim komunizmem i wyrażał go w sposób niemalże kabaretowy.

Było wiele sytuacji, które mnie zastanawiały, na przykład przed samym naszym wymarszem do Gross-Rosen. Nie wszyscy esesmani byli Niemcami, niektórzy byli z Chorwacji, z Czechosłowacji. Był jeden taki przystojny czeski esesman, który uśmiechał się do nas, do Polaków, ale trzymał fason esesmański – do momentu, kiedy była już mowa o ewakuacji na Zachód. Któregoś dnia pod koniec raportu rozchodzimy się do bloków, a tu on do mnie: „Ty, długi, kom, kom, kom”. Myślę sobie: „Co ja znowu przeskrobałem?” – i staję na baczność. A on: „Nie, nie, przejdziemy się trochę po stadionie, chciałem z tobą porozmawiać”. I poszliśmy. Esesman gada do mnie: „Słuchaj, ja już mówiłem z twoimi kolegami, oni słuchali spokojnie, mam nadzieję, że ty też posłuchasz, wiesz, ja jestem Czechem, mam urlop do wzięcia i na urlop pojadę za kilka dni, i z tego urlopu już tu nie wrócę, w każdym razie – ważne, żebyście się trzymali razem, bo już wkrótce stąd pójdziecie.
I jakbyście chcieli oderwać się od tego transportu, to uważajcie”. Ja odpowiadam rezolutnie: „Proszę pana, ja doczekam do końca wojny, myśmy zrobili duże głupstwo, zostaliśmy ukarani, będziemy końca czekać”. On wzdycha: „Ach, ty mi nie uwierzysz nigdy”. Nie wiem, dlaczego postanowił porozmawiać ze mną i moimi kolegami. Być może chciał przygotować sobie grunt, na wypadek gdyby go przyłapali alianci. Potem rzeczywiście znikł, urwał się, na Czechy pojechał, tam pewnie zdjął uniform i został normalnym Czechem, tak samo jak było z innymi narodowościami.

Napisał pan o Auschwicu: „było u nas sucho i ciepło. Było dobrze, prawie jak u Pana Boga za piecem”. Podobnie opisywał obozowe życie Tadeusz Borowski, kiedy pisał o tym, jak można się było urządzić w obozie. A jednocześnie – mimo tych podobieństw – jest pan autorem paszkwilu na Borowskiego, w którym zarzuca mu pan niemoralność w opisywaniu obozu. Pamiętam taki fragment, w którym Borowski opisywał powstańca warszawskiego, podłą postać. Pan w swoim tekście o Borowskim zaprzeczył, jakoby w Auschwicu były takie typy, że tak nie wolno pisać. To był zresztą na długo przed pana własnymi książkami o obozie. Zastanawiam się, co wpłynęło na pana stosunek do Borowskiego i pana bardzo krytyczne teksty na jego temat?

Napisałem duży esej o Borowskim, który ukazywał się w dwóch kolejnych numerach „Wiadomości Literackich” w Londynie. Miałem też wykład o nim na uniwersytecie i wtedy jakiś student zapytał mnie, co właściwie można Borowskiemu zarzucić. Odpowiedziałem, że w takim na przykład Dniu na Harmenzach Borowski zebrał – w tym jednym dniu – wiele doświadczeń z życia obozowego i zagęścił je, udramatyzował auszwickość, zgarniając do jednego kosza mnóstwo różnych przestępstw i podłości, czego ja nie jestem w stanie uznać za obiektywne świadectwo. Ja, jako Marian Auszwicki, dla którego obóz był także miejscem, gdzie było ciepło, jasno i gdzie nie bili, a także już, być może, jako pisarz, myślałem sobie: niemożliwe, żeby tyle w jednym dniu można było przeżyć, tyle niesłychaności, ile on w tym tekście zebrał – była w tym jakaś fanfaronada. Przefajnował. Oczywiście z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że to jest dokument: pierwszy, najważniejszy. To było świetnie napisane, choć o innej precyzji opisu, niż ja bym to zrobił. Być może więc była to jakaś forma zazdrości z mojej strony o to, że on był pierwszy i wtedy jeszcze jedyny, który tak napisał o Auszwicu.

Pan sam wtedy jeszcze nie mógł się na to zdobyć.

Nie, na pewno nie. I jeszcze wtedy z ogromnym szacunkiem czytałem opisy Borowskiego, choć natychmiast przykładałem to, przymierzałem do mojego własnego doświadczenia. U niego nie było humoru, tylko twardość i prawda. Taką literaturę się ceni, bo jest manichejska, czarno-biała. Straszna rzecz. A dlaczego nie opisać obozowego czarnego humoru? Moja koleżanka, Halinka, która była już lekarzem, kiedy wzięto ją do kacetu, opowiadała mi kiedyś: „Wyobraź sobie, Marianku, byliśmy na komandzie, poza Birkenau, daleko, wracamy i przechodzimy obok komanda męskiego, i słyszymy stamtąd: «A koleżanki jak, zmęczone czy nie?». Esesman w ogóle na to nie reaguje, esesmanka prowadząca dziewczęta też nie. Ci panowie tam sobie siedzieli, bo tam był ustęp, latryna, tylko głowy im było widać, i chcieli przy okazji pogawędzić”. To jest coś obrzydliwego, ale jednocześnie ludzkiego i nawet zabawnego. Jak takie rzeczy opisywać? Co by powiedzieli wydawcy? W mojej książeczce [Z Auszwicu do Belsen] rozpędzam się: dym auszwicki przypomina mi wizytę na bar micwie u znajomych Żydów: spotykam mężczyznę, który kochał się w mojej mamie i który mówi, że mógłbym być jego synem, ale Mania wolała Władka, bo on taki piękny. To są rzeczy nie z tej ziemi. Takich rzeczy ja się nasłuchałem, naoglądałem masę. Pojawiły się potem w moich dygresjach, w moich książkowych wycieczkach w różnych kierunkach. Inni pisarze – polscy, niemieccy czy żydowscy – opisują to wszystko spokojnie, poziomo. I, broń Boże, żeby nie napisać słowa o Niemcach jak o ludziach.

Kiedy Borowski pisał o Oświęcimiu, jeszcze cenzurowałem moją przeszłość auszwicką. Wolałem o tym nie myśleć. Byłem złamany więzieniem, Auszwicem, tymi trzema latami tam przeżytymi, gruźlicą i powoli wracałem do jakiegoś ładu, do jakiejś normy, a tutaj Borowski przypomina mi, że to wszystko było. Potrzebowałem pięćdziesięciu lat, żeby do tego wrócić. Trzeba było, żeby moi brukselscy przyjaciele intelektualiści urządzili wielką rocznicę wyzwolenia obozów koncentracyjnych w Polsce, na którą mnie nie zaprosili, bo ja się Auszwicem nie chwaliłem, że tam byłem, żebym zareagował ambicją, zebrał się i napisał.

Ubodło pana to, że oni celebrowali tę swoją „auszwickość”, że występowali w odprasowanych pasiakach?

Gdyby pan widział, jak podczas obchodów narodowych świąt belgijskich zjawiali się moi koledzy, którzy byli w Auszwicu, i jak im król rękę ściskał… Byli też zapraszani przez lewicowych profesorów do szkół, w których opowiadali, jak to było w Auszwicu i w innych obozach. Można sobie wyobrazić, jak bardzo to opowiadanie było żenujące dla młodych słuchaczy: bo ten pan tak strasznie cierpiał i głodny był, i bili go, i trzeba notatki zrobić, bo będą nas pytać za tydzień, co wiemy o tych obozach. Ale byli i tacy jak my – nie otrzymywaliśmy zaproszeń na te wielkie święta, bo nie przedstawialiśmy się wszędzie jako byli więźniowie Auszwicu.

Z czego wynikała ta niechęć do podjęcia tematu?

Ja chciałem żyć belgijskim życiem. Kto wtedy myślał, że się skończy Rosja sowiecka? Nikt. W ambasadzie radzieckiej w Brukseli było ponad czterystu pracowników, w cudzysłowie oczywiście, Zachód się coraz bardziej czerwienił, nawet de Gaulle musiał się liczyć z komunistami we Francji. Mama i brat w szyfrowanych listach pisali: „tylko nie wracaj, ucz się tam”. Wracając jeszcze do Borowskiego, mam wszystkie jego książki i cenię jego pisarstwo, tak więc kiedy w tym eseju, który ukazał się w „Wiadomościach” w Londynie, stwierdzam, że w ostatnich latach on już pisze jak PRL-owiec, już chwali dzielność sekretarza partii, który w niedzielę jeszcze ma siłę buraki wydzielać, to natychmiast dodaję komentarz, że gdybym mieszkał w Polsce, to pisałbym zapewne zupełnie tak samo jak Borowski. Chwaliłbym te buraki. Bo ja byłem człowiek lewicy, co tłumaczyłem u Giedroycia, ja jestem wychowany w rodzinie robotniczej.


Z TREŚCI – ROZMOWY

1. Ówczesności sanockie
2. Z Auszwicu do Brukseli
3: Wyzwolenie od narodowego barszczu
4: „Mają mnie pewnie za myśliwca”. Kobiety Pankowskiego
5: Narty papieskie i to ust rozdziawianie, co najmniej o dwadzieścia dwa procent większe…
6: Emigracje I: „Kultura”
7: „Nam wieczna w polszczyźnie rozróba!”. Matuga idzie i „Kultura”
8: Emigracje II: „Wiadomości” i „Oficyna Poetów”
9: Seksualne emancypacje: rok 1968
10: Marian Pankowski: pisarz postsekularny
11: Była Żydówka…
12: W stronę kąkolowej dębiny


• • •

Marian Pankowski (1919–2011) – poeta, prozaik, dramatopisarz, literaturoznawca i tłumacz. W 1938 r. rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, które przerwał wybuch wojny. Brał udział w działaniach kampanii wrześniowej, później należał do Związku Walki Zbrojnej. Aresztowany w 1942 r. przez gestapo, był więźniem obozów koncentracyjnych w Oświęcimiu, Gross-Rosen i Bergen-Belsen. Po wojnie osiadł w Belgii, gdzie ukończył studia slawistyczne, otrzymał obywatelstwo belgijskie i pracował jako wykładowca współczesnej literatury polskiej oraz lektor języka polskiego na uniwersytecie Université Libre w Brukseli. Doktorat napisał o Leśmianie. W latach 1953–1959 był stałym recenzentem paryskiej „Kultury". Zajmował się także przekładami polskiej poezji na język francuski oraz niemieckiej i francuskiej na język polski. Większość jego twórczości była tłumaczona na język francuski, część na niemiecki i holenderski.

W ostatnich latach ukazały się w Polsce wznowienia Rudolfa (2005, 2007) i Pątników z Macierzyzny (2006) oraz zostały wydane premierowe tytuły Pankowskiego: Bal wdów i wdowców (2006), Ostatni zlot aniołów (2007), Była Żydówka, nie ma Żydówki (2008), Niewola i dola Adama Poremby (2009), Tratwa nas czeka (2010).


[wybór i oprac. Paweł Ścibisz, Tomasz Charnas/CeHa]


Fragmenty wywiadu-rzeki z Marianem Pankowskim publikujemy przedpremierowo dzięki uprzejmej zgodzie wydawnictwa Korporacja Ha!art.
http://www.ha.art.pl/


MARIA KOBIELSKA O MARIANIE PANKOWSKIM