Taką szokującą informację usłyszeli widzowie zebrani podczas przedstawienia Serate Bastarde zespołu Dionisi Compagnia Teatrale w maju ubiegłego roku. Publiczność w Teatro Palladium w Rzymie zawrzała. Szok, niedowierzanie, szepty i, zapewne, głęboko skrywane pytania o to, czy teatr zwróci pieniądze za bilet. Odwracające się do siebie głowy z wypisanym na twarzy zaskoczeniem, ręce wertujące kartki programu w poszukiwaniu nazwiska zmarłej aktorki, ciężkie oddechy i gdzieś głęboko ukryty, jakże ludzki uraz, że przyjemny w założeniu wieczór w teatrze, w obcowaniu ze „współczesną Sztuką Sceniczną” (jak informowała broszurka festiwalu „Teatri di Vetro”, podczas którego przedstawienie się odbyło) zakończył się tak nagle na obcowaniu ze śmiercią. Jednocześnie w ten „koktajl” emocji wśród publiczności wpisał się niesmak i wstyd, że w tak podniosłym momencie, jeszcze kilka minut wcześniej, trwała zajadła bitwa o miejsca, bowiem podczas awangardowego festiwalu nikt przecież nie będzie hołdował tak mieszczańskim przyzwyczajeniom jak wyznaczanie numeru miejsca…

W trakcie tego zamieszania dwie aktorki (Silvia Gallerano, Carmen Pellegrinelli), pogrążone w bólu, kontynuowały, niezrażone, swoją przemowę, opowiadając załamanymi głosami, wśród szlochów, o silnym poczuciu zagubienia i niechęci do świata, jaką czuła przed śmiercią ich zmarła przyjaciółka, aktorka, która poświęciła swoje życie teatrowi oraz walce o lepszy świat. O jej aktywności politycznej, o rozgoryczeniu tym, jak wygląda w tej chwili sytuacja kobiety we Włoszech. Że chciałaby, abyśmy my, widzowie, o tym wiedzieli. Nie zapomniały, mimo tej wzruszającej sytuacji, przypomnieć o kolejnym przedstawieniu ich zespołu teatralnego, z którym niebawem miały ruszyć w trasę – Ziemniaki. Słowo bezzębne na temat wojny w Mediolanie. A skoro o jedzeniu mowa, to zaprosiły też widzów na mały poczęstunek, który przygotowały, by uczcić pamięć koleżanki. Zanim jednak publiczność ruszy na stypę, aktorki chciały pokazać krótkie wideo nakręcone na pogrzebie Renaty…

Co uważniejszy widz, obdarzony nieco mrocznym poczuciem humoru, już od momentu reklamy przedstawienia Ziemniaki… zaczynał cicho chichotać, wywołując oburzenie siedzących wokół siebie. Z czasem, po zaproszeniu na stypę, a tym bardziej po wyświetleniu wideo, na którym Renata Ciaravino leży w trumnie, ucharakteryzowana na członka rodziny Adamsów, nerwowy, zaraźliwy i oczyszczający śmiech rozprzestrzenił się po całej sali. Oczywiście śmierć Renaty Ciaravino była tylko makabrycznym żartem, który miał wprowadzić publiczność w satyryczny świat groteski i niepoprawności politycznej trzech aktorek z Mediolanu.
Być może ktoś już znał aktorki zespołu Dionisi, być może ktoś już kiedyś przeżył śmierć Renaty Ciaravino, ale nikt nie dał po sobie znać, że wie, jakie są zasady gry trzech kobiet, które miały wprowadzić tyle zamieszania na scenie. Bo czy istnieją rzeczywiście jakieś reguły ich gry? W końcu to Serate bastarde (tłum. Łajdackie wieczory), a łajdak nie lubi reguł. Tupet i energia, które zawładnęły tym niezwykłym wieczorem w Teatro Palladium na pewno na długo pozostały w pamięci tych, którzy uczestniczyli w tym makabryczno-satyrycznym show.

Trzy mediolańskie aktorki zadają w serii scen i gagów, przeplatanych prześmiewczymi filmikami wyświetlanymi na dużym ekranie oraz chwilami pełnymi grozy, wręcz ocierającymi się o patos, wiele niewygodnych pytań na temat roli, miejsca i obrazu kobiety we współczesnych Włoszech i – szerzej – we współczesnym świecie.
Nawet konserwatywny widz, który mógłby w tym kontekście obawiać się progresywnego oddechu wojującego feminizmu na karku, musi po obejrzeniu Serate bastarde zastanowić się – gdzie są włoskie feministki w kraju, gdzie kobieta może zrobić karierę polityczną tylko pod warunkiem, że weźmie udział w seksualnych imprezach u premiera. Gdzie są włoskie feministki w kraju, w którym telewizja lansuje obraz histerycznej, pustej i głupiutkiej laleczki, która może wziąć udział w programie o polityce, ale tylko jako półnaga tancerka wijąca się w przerwie dysput? I gdzie jest miejsce dla kobiet, które nie wpisują się w ten kanon, nie są chirurgicznie ulepszone, mają jakiś defekt urody, jak jedna z aktorek (Carmen Pellegrinelli), której ciało pokryte jest  bliznami po wypadku? Skoro wszystko w kraju zaczyna się w telewizji lub ma z nią coś wspólnego – polityka, kariera, kanon piękna itd. – to telewizja staje się naszym kanonem rzeczywistości i staramy się zreprodukować oraz przenieść wszystko, co widzimy na szklanym (przepraszam, plazmowym) ekranie w prawdziwy świat. Telewizja staje się oficjalną wersją naszej teraźniejszości, prawdą, dyktatem życia społecznego. By sobie poradzić, musimy być potencjalnie tacy, jak ludzie w telewizji. Jest tylko jeden problem – jesteśmy w większości brzydcy, koślawi, z defektami, z pryszczami czy z cellulitem (dzięki telewizyjnym reklamom wiemy, że to nie grecki filozof, jak powiedział w jednym ze skeczy Cezary Pazura). W rzeczywistości znajduje się więc czarna dziura wypełniona tymi, którzy jakoś nie pasują. I to z tej dziury wyłania się szereg kobiet, twarzy nowej włoskiej rewolucji feministycznej, pełnych ironicznego dystansu do siebie i do świata, odważnych tricksterów (tricksterek?) krytykujących symulakrum, w którym przyszło im żyć. Z tej dziury wyszły, między innymi, kobiety takie jak Lorella Zanardo, autorka filmu dokumentalnego Il corpo delle donne (Ciało kobiet) oraz trzy aktorki z Mediolanu ze swoimi Łajdackimi wieczorami.

Niektóre z tych kobiet w swojej satyrze umieszczają wiele wątków autobiograficznych, jak Carmen Pellegrinelli śmiało pokazująca się w stroju kąpielowym, uczestnicząc na scenie w parodiowych, gorzko-śmiesznych wyborach „Miss Poparzenia” (w nawiązaniu do wypadku, który sprawił, że jej ciało jest niemal w całości pokryte bliznami), trzepocząc rzęsami ironicznie deklaruje: „Najlepsze w byciu poparzoną jest – powiem bez zastanowienia – to, że nie muszę się depilować!” Renata Ciaravino reprezentuje natomiast nie tylko siebie, ale też wiele innych Włoszek, stając w świetle reflektorów w akompaniamencie ciepłego, monotonnego głosu, który mówi o niej: „Renata Ciaravino. Ma 35 lat, jest kobietą i ma przekonania lewicowe. To nie jest najlepszy moment dla osób takich jak ona”. Po czym aktorka zaczyna monolog, w którym prześmiewczo traktuje i siebie i „osoby takie jak ona”, lewicowe intelektualistki, te, którym we Włoszech kpiąco przypisuje się łatkę radical chick, słabym ideowo, podążającym ślepo za poprawnymi politycznie modami na ekologiczną żywność, buty Converse i koszulki z Che Guevarą. Tym, którym, jak można wywnioskować z monologu aktorki, przypisuje ona sporą część winy za zaistniałą sytuację. Bowiem zamiast naprawdę zastanowić się nad własną kondycją, jako kobiety, były za bardzo zajęte kreowaniem własnego, „progresywnego” wizerunku, paleniem haszyszu, pseudo-intelektualnymi dysputami i… przegapiły moment, w którym zaczęło się dziać coś niedobrego. Renata Ciaravino mówi: „Gdybym była prawicowa, to w te wieczory, kiedy zupełnie nie wiesz, co ze sobą zrobić, mogłabym sobie leżeć rozwalona na kanapie, oglądając telewizję i śliniąc poduszkę. Ale będąc lewicowa, kiedy nie wiem, co ze sobą zrobić, muszę robić coś innego… na przykład słuchać audiobooka Isabel Allende.” Mogłaby też, jak dodaje, wyjść na balkon i pić ekologiczną i – oczywiście – rygorystycznie fair trade herbatkę z Ekwadoru, czekając, aż ktoś ją zobaczy z dołu i pomyśli: „Popatrz na tą interesującą, inteligentną singielkę, stoi sobie na balkonie z herbatą w piątek wieczór, mając w nosie chodzenie na imprezy. Pewnie ma dużo ciekawych przemyśleń albo po prostu nic się ciekawego w mieście nie dzieje”. Mogłaby też wyjść, ale nie wypada inteligentnej lewicującej kobiecie pokazywać się samej, musiałaby każdemu mówić, że wyszła na piwo czekając, aż zacznie się ten nowy, undergroundowy film, na który idzie ze znajomymi, do tego małego, undergroundowego kina…

W Serate bastarde dostaje się każdemu (a raczej każdej), niezależnie od jego/jej przekonań politycznych czy statusu społecznego. Choć, co jest dość oczywiste, aktorki z zespołu Dionisi należą do (dość specyficznego we Włoszech) nurtu lewicowego, mają też do niego ogromny dystans. Sprawiają wrażenie, że wciąż mają nadzieję, że coś z warstwy ideologicznej lewicy jest do odratowania, przynajmniej w kwestii kobiet. Wystarczy, żeby te wszystkie kobiety radical chick oderwały się wreszcie od stwarzania pozorów i zaczęły działać, żeby te kobiety, które nie mają żadnych prawdziwych albo pozornych przekonań, wreszcie się obudziły z letargu i zajęły dalekowzrocznym rozwiązywaniem problemów – tych realnych, a nie wymyślonych przez telewizję. O nich mowa w filmiku Fez and the city – aktorki zespołu Dionisi podejmują się tu tematu znacznie bardziej globalnego niż sytuacja kobiety we Włoszech – kondycji kobiet w kulturze islamskiej. Jednak formuła, jaką wybrały – nawiązanie do telewizyjnego amerykańskiego hitu Sex and the city w gorzki, ale prześmiewczy sposób kontrastuje to, co jest realnym problemem z wyimaginowanymi problemami kobiet z telewizji – nowe buty, niemożność znalezienia „tego jedynego”, poprawianie urody… W satyryczny i brutalny sposób aktorki przypominają, że i w tym przypadku to telewizja dyktuje nam, co powinno stanowić uniwersum naszych zmartwień, sprowadzając na ziemię wszystkie te zajęte kremami na zmarszczki singielki i pokazując im, jak bardzo są śmieszne i żałosne.

Wreszcie następuje również prowokacyjne nawiązanie do włoskiej polityki. Aktorki schodzą ze sceny, ubrane w błyszczące marynarki rodem ze stylu prowadzących festiwal w San Remo w latach siedemdziesiątych i rozdają widzom osobliwy prezent, opakowany w złotą torebeczkę. Prezent bardzo cenny, ale też – jak mówią – należący do wszystkich kobiet, prezent, który zdobyć mogą same przy odpowiednich znajomościach i aparycji. To sperma premiera Berlusconiego. Gdy odpakujemy złotą torebeczkę, ukazuje nam się druga, przeźroczysta, wypełniona półpłynną, białą mazią, którą aktorki (widownię również do tego zachęcają) z wielką przyjemnością kosztują. A potem oblewają się nią, wypełniają nią brodzik i wskakują do niego… Chyba nikt na widowni nie skusił się, by idąc za przykładem stojących na scenie kobiet spróbować zawartości torebeczki, ale na pewno większość pieczołowicie zachowała ten prezent na pamiątkę. Pamiątkę z przedstawienia albo – kto wie – może jako symboliczną pamiątkę z upadającego we Włoszech systemu?

Serate bastarde zespołu Dionisi poprzez śmiech opowiada o strachu, zaczynając od tego najbardziej prymitywnego, od strachu przed śmiercią. Poprzez sceny rodem ze stand up comedy, kabaretu (w podtytule przedstawienia widnieje swoiste dookreślenie gatunkowe – hard cabaret) czy politycznej satyry pokazują różne oblicza tego strachu – to strach przed śmiercią czy w obliczu śmierci, od którego zaczynają swoje przedstawienie, strach przed zdjęciem maski, którą nałożyliśmy na potrzeby przeżycia społecznego, strach przed byciem niezauważalną, który popycha do najbardziej poniżających działań, strach przed tym, co będzie jutro, bo nie potrafimy sobie z niczym poradzić, czy wreszcie strach przed samym życiem, które jawi się jako gorsze od śmierci – jak mówi jedna z odgrywanych przez Silvię Gallerano bohaterek.

Serate bastarde wyrastają z najlepszej tradycji włoskiego teatru politycznego. Na nagiej scenie, bez upiększeń, tak jak od czasów Dario Fo do dziś, staje samotny aktor, który za pomocą własnego gestu, mimiki, ostrej satyry i ciętego słowa rozbija na kawałki polityczną i społeczną rzeczywistość. Jednak w tym przypadku aktor nie jest samotny. Aktorki są trzy – reprezentują same siebie, ale i całą rzeszę kobiet, symbolicznie wypełniając tym samym scenę tysiącami, jeśli nie milionami aktorek.

Mediolańskie trio jest wciąż w trasie ze swoimi Łajdackimi wieczorami. To przedstawienie, które być może jest jeszcze bardziej aktualne teraz, gdy w idealnym świecie telewizji powstało pęknięcie – ten, który jest głównym reżyserem włoskiej rzeczywistości medialnej, premier rządu, ma stanąć przed sądem w kontekście słynnego skandalu „Bunga-bunga”. Będzie sądzić go kobieta. Gdzie? Ano właśnie… w Mediolanie!



Serate Bastarde (tłum. Łajdackie wieczory)
Renata Ciaravino, Carmen Pellegrinelli, Silvia Gallerano
Dionisi Compagnia Teatrale, Milano


Wszystkie cytaty pochodzą z przedstawienia „Serate Bastarde” w wykonaniu Compagnia Teatrale Dionisi i są bezpośrednim zapisem i tłumaczeniem autorki tekstu