Powyższe słowa zdają się być fundamentalne dla polskiego street artu. Jak kontynuuje artysta: Słyszy się, że to Berlin jest stolicą street artu, ale tak naprawdę stał się nią niedawno, ja od początku kontynuowałem to, co poznałem w Polsce lat 80.: technikę szablonową. Większość młodych ludzi nie ma problemu ze skojarzeniem twórczości takich postaci jak Banksy, jednak spora ich część nie ma pojęcia, jak długa jest tradycja owej sztuki w Polsce. Poczynania naszych artystów są nie mniej imponujące i co ważne, od kilkudziesięciu lat funkcjonują bez żadnej promocji.

W ostatnich latach media zaczęły intensywnie popularyzować sztukę publiczną. Krytyków nie trzeba już przekonywać co do wartości ulicznych działań, wydaje się jednak, że najważniejszy odbiorca wciąż pozostaje krótkowzroczny. Dzięki całej machinie promocyjnej polska społeczność, wciąż głęboko pochłonięta swoimi sprawami, być może dostrzeże w końcu wytwory towarzyszące im w codziennym życiu, niknące i niezauważane w krajobrazie szyldów, reklam i wulgarnych słów nabazgranych na murach.


Chazme, Sepe, Bożek, Warszawa

Dokumentujący współczesne dzieła album Polski street art ukazał się dzięki Fundacji Sztuki Zewnętrznej pod koniec 2010 roku. Jest to drugi album Elżbiety Dymnej i Marcina Rutkiewicza poświęcony przestrzeni publicznej polskich miast. Wcześniejsza publikacja Polski outdoor w sposób krytyczny ukazała dewastacje krajobrazu miejskiego przez bezrefleksyjną ekspansję reklam.
Polski street art jest pierwszym na rynku wydawniczym albumem w całości poświęconym polskim wytworom sztuki publicznej. Na blisko 400 stronach znajdziemy masę kolorowych fotografii, dokumentujących efemeryczne dzieła oraz trzy teksty poświęcone prezentowanemu zagadnieniu. Izabela Paluch w ciekawy sposób przedstawiła genezę oraz historię street artu w Polsce, głównie szablonu. Fotografie tradycyjnego graffiti oraz vlepek z woli autorów albumu zostały pominięte, jednak znalazły swoje miejsce w części opisowej. Igor Dzierżanowski ukazał własną opowieść o początkach tradycyjnego graffiti, a Aleksandra Hudzik opisała vlepki. Autorzy – Dymna i Rutkiewicz – zaznaczyli we wstępie, iż z masy artystów musieli dokonać trudnego wyboru, który jak przyznają był subiektywny, podyktowany własnym gustem estetycznym. Odbiór prac miał być z założenia spontaniczny, tak jak ma to miejsce również w mieście. Przewracam kartki albumu i widzę różnorodne techniki, od szablonu po vlepki ceramiczne, a przy tym brak kategoryzacji. Niemniej ciekawe niż same prace są teksty, pojawiające się przy każdym artyście. Napisane zostały przeważnie przez nich samych, przy braku jakiegokolwiek reżimu kompozycyjnego. Są to luźne teksty autobiograficzne, osobiste refleksje na temat wieloletniej tworczości, inspiracji, pasji. Artyści dają się poznać w przysłowiowych trzech zdaniach, które chłonie się bardzo przyjemnie.


Monstfur, Warszawa

Każdy z artystów odsyła czytelnika także do własnej wirtualnej przestrzeni www, w której archiwizuje swoją twórczość. Internet stał się współcześnie drugim domem street artu, który dziś wykorzystuje w równym stopniu przestrzeń rzeczywistą i wirtualną. Dla tej specyficznej sztuki o krótkim żywocie, którą uśmiercają czynniki atmosferyczne lub służby porządkowe, internet jest specyficznym archiwum, ale nie tylko. Jest także żywym ośrodkiem, animującym wydarzenia w obrębie sztuki miejskiej w wymiarze globalnym.

Autorzy albumu podjęli próbę ukazania pewnej odrębnej od zachodniej, polskiej szkoły street artu, która wykształciła się w ogromnej mierze dzięki silnej tradycji szablonowego graffiti oraz poprzez działania całkowicie pozbawione wsparcia instytucjonalnego. Marcin Rutkiewicz przekonuje czytelników, że polski street art nie jest kserokopią popularnych praktyk z zagranicy, jest kontynuacją kilkudziesięcioletniej tradycji sztuki w przestrzeni polskich miast, z której powinniśmy być dumni. Pozostaje jednak pytanie: dlaczego autorzy ograniczyli się wyłącznie do prezentowania współczesnej sztuki publicznej, nie wyznaczając przestrzeni do ukazania dzieł z czasów PRLu? Po tekście Izabeli Paluch moje oczy stały się głodne dawnych wytworów i uważam, że autorzy powinni byli zaprezentować także dokumentację z lat 80., którą – jak dowiadujemy się z tekstu – całkiem pokaźną i nieopublikowaną posiada między innymi artysta Tomasz Sikorski.

Według mnie jeszcze jednym minusem albumu jest umieszczenie wśród artystów osoby zajmującej się tzw. street bombingiem. Jest to najbliższa wandalizmowi forma działań ulicznych, od której co prawda rozwinęło się graffiti, jednak współczesny street art ma już z nią niewiele wspólnego.


Anonim, Warszawa

Na koniec zadaję sobie pytanie: do kogo kierowany jest album Dymnej i Rutkiewicza? Na pewno nie jest on przeznaczony dla ludzi ze środowiska graffiti i street artu, którzy, jak się przekonałam, mają własną wizję tego kto oraz jak powinien zostać ukazany w albumie a autorom zarzucają wiele niedociągnięć.

Zaznaczam jednak, że celem autorów była chęć zmiany nastawienia do street artu, czyli dotarcie do ludzi, którzy do tej pory nie mieli do czynienia ze sztuką publiczną. Paradoksalnie zarówno reklama jak i street art mają jedną wspólną cechę – w Polsce mało kto zwraca na nie uwagę. Twórcy albumu zachęcają do własnych poszukiwań, tych w przestrzeni miejskiej i tych w świecie wirtualnym, przede wszystkim zaś do otwierania oczu szerzej w kontakcie z otoczeniem.


Polski street art
Album zdjęć pod redakcją Elżbiety Dymnej i Marcina Rutkiewicza
23x27 cm, 384 strony, ponad 1000 zdjęć barwnych, oprawa twarda
Wydawnictwo Carta Blanca (grupa PWN)

Album wydany został dzięki staraniom Fundacji Sztuki Zewnętrznej.
www.fundacjasztuki.blogspot.com
www.polskistreetart.blogspot.com

Fotografie dzięki uprzejmości Wydawnictwa Carta Blanca (grupa PWN)