Thomas de Quincey w brawurowym eseju Angielski dyliżans pocztowy, w którym nieustannie daje do zrozumienia, że o świecie wie wszystko i to nie tylko dlatego, że przeczytał wszystkie dostępne książki, czyni również aluzję do słynnego rozdziału z dzieła Uno von Troila zatytułowanego O wężach na Islandii. Rozdział ten składa się z następujących sześciu słów: Na Islandii nie ma żadnych węży. Dowcipnie, prowokacyjnie, inteligentnie – a przede wszystkim po odwołaniu się do nieistniejących węży równie dobrze można napisać o wszystkim. Kiedy wybór esejów George’a Orwella, pisarza o ustalonej światowej randze, ukazuje się pod tytułem Kilka myśli o ropusze zwyczajnej…, może to budzić podobne skojarzenia i nadzieję, że to książka brawurowa, pisana ze swadą i dowcipem, zaskakująca, a przede wszystkim, że ukaże autora w nieznanym dotąd świetle. Czy spełni oczekiwania związane z dość nietypowym tytułem? Na razie podpowiem tylko, że w Wielkiej Brytanii ropucha zwyczajna występuje i to całkiem licznie.

Kilka myśli o ropusze zwyczajnej oraz inne nieznane szkice, opowiadania i eseje nie są wyborem dedykowanym polskiemu czytelnikowi, tylko tłumaczeniem brytyjskiego (pod, jak podaje polski wydawca, mniej oryginalnym tytułem Selections of essays). Wybór pism nigdy nie jest przypadkowy, ma pełnić jakąś funkcję, pokazywać pewien wizerunek pisarza. Kiedy w Polsce przydałby się wybór najlepszych z prasowych artykułów Orwella, Brytyjczycy mogą sobie pozwolić na przypominanie tekstów mniej istotnych, skupić się nie tyle na prezentowaniu jego twórczości, co na uzupełnianiu oferty wydawniczej.

Kilka myśli o ropusze zwyczajnej… z całą pewnością najlepszych szkiców i esejów Orwella nie ukazuje. Wybór obejmuje cały zakres tematyczny, gatunkowy i chronologiczny twórczości autora Roku 1984 – tak jakby prezentacja materiału od bardzo wczesnych prób literackich po ostatnie artykuły, cała ta różnorodność umieszczona w jednym tomie, miała nam samego Orwella streścić, opowiedzieć o tym, jak został pisarzem i jaką drogą do najciekawszych pomysłów doszedł. Jeśli właśnie taki był zamysł wydawcy, to skończył się fiaskiem.

Tom otwierają kryminalne próby, które mają być początkiem literackiej przygody Orwella. Czternastoletni Eric Arthur Blair, który być może nie zastanawiał się jeszcze, jaki pseudonim artystyczny przybierze, za wszelką cenę starał się stworzyć nastrój nie tylko tajemnicy, ale i grozy rodem z Poego.
W powietrzu aż kłębiło się od złowieszczych podszeptów, od myśli o morderstwie, ale młody pisarz dalej, na pohybel czytelnikom, stawiał swoje dzielne, choć niedoborem ortograficznej sprawności naznaczone słowa. O błędach językowych pisarza, historii i przeznaczeniu jego tekstów oraz oddźwięku, jaki wywołały, dowiadujemy się od redakcji wydania angielskiego oraz z licznych przypisów tłumacza. Niestety to skrupulatne opracowanie miejscami okazuje się nie tyle pomocne, co uciążliwe. Z opowiadania dowiadujemy się właściwie, że Orwell próbować zaczął bardzo wcześnie i to chyba najlepsze, co o tego typu pisarstwie można powiedzieć. Kolejne opowiadanie kryminalne z tego tomu Orwell napisał w wieku siedemnastu lat i jest o tyle lepsze, że jego stylistyka nie stawia już czytelnikowi tak dużego oporu. To jednak zdecydowanie za mało, by warto było je przeczytać. W dodatku tłumacz słusznie w swoim komentarzu zauważa, że laboratoryjne dociekania detektywa Kennedy’ego są pozbawione sensu.

Tak niedopracowanych i żenujących tekstów jest w tym tomie niewiele, ale i dla szeregu innych nie znajduję usprawiedliwienia. Większość esejów przedrukowanych z prasy nie budzi żadnych emocji, są to teksty przeciętne, mało interesujące i nie widzę powodu, dla którego polski czytelnik miałby się z nimi zapoznawać. Nie inaczej jest z notatkami do Roku 1984 i planem nieukończonej powieści, które także wchodzą w zakres tomu. Takie dokumenty niewątpliwie mają wartość dla badaczy literatury zajmujących się twórczością Orwella, ale dla zwykłego czytelnika nie są ani interesujące, ani atrakcyjne literacko. To schematy często rozpisane za pomocą równoważników zdań, ponumerowane i opatrzone symbolami, których funkcji do dziś nie udało się w pełni rozszyfrować. Wydaje się, że polski wydawca nie mógł się zdecydować, czy ma być to zwykły wybór esejów, czy edycja naukowa, bowiem notatki te opatrzono objaśnieniami i wprowadzeniem, które zostały zaczerpnięte z akademickiego opracowania pism Orwella. Czy ze zbyt wnikliwego opracowania można czynić zarzut? Owszem, bo objaśnienia objętościowo znacznie przekraczają same notatki, a nie wnoszą przydatnych informacji. Nie sądzę, by czytelnika interesowało, jakim narzędziem piśmienniczym posłużył się Orwell oraz jakim charakterem pisma i kolorem tuszu kolejne fragmenty zostały zapisane, zwłaszcza że nie stwierdzono, by kolory w jego notatkach miały przypisane konkretne funkcje.

W Kilku myślach o ropusze zwyczajnej… znalazły się też teksty interesujące, choć szkoda, że w tak przeciętnym sąsiedztwie. Bez wątpienia na uwagę zasługuje cykl artykułów napisanych dla prasy francuskiej, na który składają się Bezrobocie, Jeden dzień z życia włóczęgi oraz Londyńscy żebracy. Po wydaniu Roku 1984 Orwell był oskarżany o atak na socjalizm. Zupełnie niesłusznie, chodziło przecież o krytykę wszelkich idei totalitarnych i ukazanie, jak łatwo scentralizowana gospodarka ulega wypaczeniom. Orwell niezmiennie bliski był socjalistycznej lewicy i brytyjskiej Partii Pracy, nie ukrywał też, że idealny system gospodarczy, w którym każdy ma równe szanse, a jeśli ktoś ciężko pracuje, może być pewien, że zarobi na godziwe życie – a nawet się wzbogaci, jest dla niego ideałem. W artykułach opisujących kryzys gospodarczy w Wielkiej Brytanii, który pociąga za sobą postępujące bezrobocie, nie tylko portretuje oczywiste ubóstwo setek tysięcy Brytyjczyków, ale też analizuje nieskuteczne reformy i niesłychanie niesprawiedliwe reakcje prasy konserwatywnej, która doprowadziła do tego, że Anglik należący do klasy średniej nie dowie się niczego, co wytrąciłoby go z obecnej tchnącej samozadowoleniem obojętności. Dla Orwella przerażająca jest nie tyle bieda, co idące z nią w parze zejście na margines społeczeństwa, absurdalna sytuacja prawna żebraków i dojmujące poczucie bezradności, bezbrzeżnie jałowa egzystencja, pozbawiona jakiejkolwiek rozrywki i przyjemności, (…) nieznośnie monotonna i pełna przytłaczającej nudy.

Orwell w czasach tryumfującego nazizmu zwraca uwagę na rzadko wtedy dostrzegane zagrożenia związane z wykluczeniem społecznym, rasowym, etnicznym oraz na niebezpieczeństwa związane z sytuacją dominacji, również kolonialnej. W krajobrazie tropikalnym dostrzega się wszystko, wyjąwszy ludzi (…). I tylko z powodu takiego zachowania optyki dotknięte głodem państwa Azji i Afryki są powszechnie akceptowane jako kraje turystyczne.

Przyglądając się marokańskiej dzielnicy żydowskiej, której bliżej do getta, Orwell w ustach dominujących Arabów rozpoznaje znany slogan: zwolnili mnie, a moja posada dostała się Żydowi. Ci Żydzi! Naprawdę oni tu rządzą. Mają wszystko w kieszeni. Kontrolują banki, finanse – no, wszystko. Ale zaraz, czy nie pracują jak woły, zarabiając pensa za godzinę? Ach, to tylko na pokaz! Tak naprawdę wszyscy oni co do jednego to lichwiarze. Przebiegły naród… Słowa te Orwell pisze w eseju Marrakesz, na samym początku wojny. Nie mając pojęcia o obozach zagłady, które zaraz powstaną, sytuację stłoczonych w jednej dzielnicy Żydów kwituje dziś zupełnie inaczej niż wówczas brzmiącymi słowami: Jak dobrze, że nie ma tu Hitlera. Lecz być może nadchodzi.

Obok kilku dobrych i poruszających esejów, poważnych, jak te wspomniane wyżej, są i zabawne. Na przykład: jako mieszkaniec kraju słynącego z podłego klimatu i fatalnej kuchni Orwell odnosi się do obu tych kwestii. Esej Kuchnia brytyjska jest nie tylko dowcipny, ale miejscami zdumiewający. Ogólnie rzecz biorąc, Anglicy przedkładają słodycz nad smak korzenny, ponadto łączą cukier z mięsem na modłę rzadko praktykowaną gdzie indziej. Na końcu autor zamieszcza przepisy, tłumacz zaś przypisy, które wyjaśniają wiele kwestii i pozwalają rzeczywiście wykorzystać esej w kuchni.

Równie udany jest tytułowy tekst Kilka myśli o ropusze zwyczajnej. Gdy tylko zwierzęta te pojawiają się – i rychło, na wielką skalę rozpoczynają kopulację – niezmiennie zwiastuje to nadejście wiosny, która cudownie ożywia naturę, odmienia lutowy humor Anglików, a ponadto zaszczepia w nich szczególnego rodzaju opór wobec przytłaczającej historii, skłania do pozytywnego myślenia. W fabrykach zbrojeniowych piętrzą się stosy bomb atomowych, patrole krążą po mieście, z megafonów płynie rzeka kłamstw, lecz Ziemia nadal krąży wokół Słońca i ani dyktatorzy, ani biurokraci, choć bardzo im się to nie podoba, nie odwrócą tego.

W Anglii na wiosnę ropuchy wygrzebują się z błota i zawsze zwiastują coś dobrego. Inaczej jest z komentowanym wyborem esejów. Panuje tu raczej luty i wydaje się, iż zima będzie trwać wiecznie. Czasem coś wyjdzie na powierzchnię i zabłyśnie, jednak to wiosny jeszcze nie czyni, a ogólne wrażenie przejmuje chłodem.


George Orwell, Kilka myśli o ropusze zwyczajnej oraz inne nieznane szkice, opowiadania i eseje
przeł. Bartłomiej Zborski
Świat Książki, 2011