Narrator książki, dziennikarz, opisuje też surrealistyczną wycieczkę po korytarzach władzy, którą odbył po to, by zadać niewygodne pytanie wyższemu urzędnikowi  – i oczywiście nie uzyskać na nie odpowiedzi. Za to w mediach królują – znane i u nas – tematy zastępcze, jak na przykład wielki projekt „Tuszka” (gigantyczne i nieudane przedsięwzięcie irygacyjne zmierzające do stworzenia nowej doliny Nilu) albo luksusowe Taxi Stołeczne, przeznaczone dla obcokrajowców. W tym wszystkim Egipcjanie próbują żyć godnie, pięknie albo chociaż z poczuciem humoru.

Chalid al-Chamisi, Taxi. Opowieści z kursów po Kairze
Tłum. Marcin Michalski
Wydawnictwo Karakter
Premiera: 5 marca 2011


Z TAXI wyłania się portret narodu w stanie wrzenia, na skraju wybuchu od co najmniej 30 lat. Jak mówi jeden z bohaterów książki: Osiemnastego i dziewiętnastego stycznia właściwie nie stało się nic takiego (chodzi tu o tzw. „rozruchy  chlebowe” ze stycznia 1977 roku, wywołane zniesieniem państwowych dotacji na podstawowe artykuły spożywcze – przyp. tłum). Zaczęła się rewolucja, ale widzi pan: nikt jej nie dokończył. Po tym wszystkim władza zasiała ludziom w głowach strach przed głodem. Żony zaczęły przytrzymywać mężów za ręce i mówić: „Nie idź, bo nam dzieci pomrą”.
Oprócz głodu, co go zasiali w brzuchach Egipcjan, zasiali jeszcze strach, tak że każdy myśli sobie: „A co mi do tej całej awantury?”.




FRAGMENT POWIEŚCI:

Rozdział 34


Chciałem dostać się do Heliopolis [1]. Byłem umówiony na ważne spotkanie w Zarządzie Politycznym Sił Zbrojnych w sprawie pozwolenia na robienie zdjęć przed Trybuną [2]. Termin ustalony był od dawna i żeby się na nie nie spóźnić, wyruszyłem z około półgodzinnym zapasem.
Wyruszyłem taksówką z Ad-Dukki. Jechaliśmy Estakadą Szóstego Października, która jak zwykle była zakorkowana, ale postanowiłem być jak najlepszej myśli. W czasie, który według moich przybliżonych obliczeń powinien zająć dojazd, zdążyliśmy dotrzeć dopiero do ulicy Salaha Salima, a kiedy zbliżyliśmy się do terenów targów, ruch zamarł kompletnie. Z początku nie przejąłem się tym bardzo. Jednak kiedy oczekiwanie się przedłużało, a minuty biegły jedna po drugiej, zaczęliśmy rozpytywać w sąsiednich samochodach o przyczynę. Dowiedzieliśmy się, że prezydent Mubarak wybrał się na przejażdżkę. W porządku, szerokiej drogi. Poczekamy parę minutek i otworzą przejazd.
Niemal godzinę siedzieliśmy w samochodzie, zaklętym w tkwiącą na środku drogi skałę, której sam Herkules nie przesunąłby choćby o cal. Postanowiłem zapłacić kierowcy za kurs i iść dalej pieszo, co wydawało się rozwiązaniem niewątpliwie lepszym niż czekanie w aucie. Jednak gdy otworzyłem drzwi, zaraz zjawił się policjant i kazał mi zostać w środku.

JA: Ale dlaczego?
POLICJANT: Zakaz, proszę pana. Musi pan pozostać w aucie.
JA: Co to ma znaczyć? To jest ulica. A ja chcę po niej iść.
POLICJANT: Zakaz, proszę pana. Proszę wsiąść do auta.

Wsiadłem pokornie do taksówki. Kierowca roześmiał się w głos.

TAKSÓWKARZ
: Co, chciał mnie pan zostawić samego w tych opałach? Widzisz pan: palec boży!
JA: Próbowałem zdążyć na spotkanie...
TAKSÓWKARZ: Odpuść pan sobie spotkanie. Ugrzęźliśmy na dobre. Raz tkwiłem tu przez cztery godziny...
JA: Cztery godziny? Aż strach pomyśleć!
TAKSÓWKARZ: Jak się stąd wydostałem, pojechałem oddać wóz właścicielowi, zapłaciłem mu wszystko, co miałem przy sobie, i powiedziałem, żeby się nie martwił, bo resztę oddam mu jutro. Wróciłem do domu i, Bóg mi świadkiem, cała rodzina poszła spać bez kolacji. Żona z dziećmi jak co dzień czekała na mnie i na kolację, a ja wróciłem z pustymi rękami. Żona podniosła lament, poszła kłaść dzieci spać. Ja zaś patrzyłem się w okno i słuchałem Koranu, żeby się uspokoić.
JA: A co pan zrobi dzisiaj?
TAKSÓWKARZ: Zależy od pańskiej łaskawości. Może mi pan wynagrodzić te godziny, które tu przesiedzimy...
JA: Cała ta opowiastka po to, żebym panu wynagrodził dzisiejszy dzień?
TAKSÓWKARZ: O nie! Przysięgam na Koran, że wszystko, co powiedziałem, to prawda! Jeśli nie chce pan dać więcej niż to, co już zapłacone, to, szefie, mi wystarczy. Ale niech pan zostanie, pogawędzimy sobie.

Gawędząc, przesiedzieliśmy tam niemal trzy godziny. Kierowca zwierzył mi się, że dawniej kochał Kair, później zaczął go tylko lubić, potem zaczął mieć wobec niego mieszane odczucia, jeszcze później go znielubił, a obecnie go nienawidzi.
Na koniec opowiedział mi ze dwadzieścia kawałów, za co odwzajemniłem mu się w podobny sposób. Niestety, nie mogę ich tu przytoczyć, gdyż za każdy zostałbym niezawodnie zatrzymany pod zarzutem zniesławienia. Chociaż zrozumieć nie mogę, dlaczego miałbym siedzieć za kawały, które zna, które codziennie sobie opowiada i z których śmieje się większość egipskiego narodu.
Ale że siedzieć nie mam oczywiście ochoty, poprzestanę na stwierdzeniu, że uśmialiśmy się setnie. Z tym, że na spotkanie nie dotarłem.
Tamtego dnia raz na zawsze przestałem być jak najlepszej myśli.


[1] Heliopolis (arab. Misr al-Gadida, dosł. Nowy Egipt) – północno-wschodnia dzielnica Kairu.
[2] Chodzi tu o trybunę przy ulicy Tarik an-Nasr, na której podczas parady wojskowej 6 października 1981 roku zginął z ręki zamachowców prezydent Anwar as-Sadat.