Widownia i część recenzentów jest obrażona, niesłusznie zresztą, na reżysera, bo teksty te powstały przed ponad dwustu laty i trudno posądzać ową widownię, że jeśli nie zapoznała się wcześniej z tekstami Markiza, to nie wychowała się na "świerszczykach", sprośnych dowcipach, Dodzie Elektrodzie, Big Braderze, Seksie w wielkim mieście czy dostępnych w internecie wszelkiego rodzaju ofertach sado- maso- raso- i pedo-. Ale oburza się ona z gorliwością godną prawiczka obsceną w wydaniu XVIII wiecznego arystokraty. A może by tak na przedstawienie wpuszczać osoby powyżej 28-ego, 30-tego roku życia?

Nie doszukiwałyby się pewnie u reżysera chęci epatowania widza czy też prowokacji moralnej i nie odmawiałyby mu prawa, przysługującego z racji wieku chociażby, do zajęcia się wynaturzeniami, słabościami czy popędami ludzkimi, jak kto woli. Wspomnijmy, że wcześniejsza sztuka w reżyserii Bogdana Hussakowskiego na deskach Nowego "Pan Jasiek" opowiada historię mordercy –psychopaty i jego brata. A teatr Hussakowskiego przynajmniej w tym wydaniu charakteryzuje się tym, że owszem, przełamuje pewne tabu, ale nie na obscenie czy brutalizmie obrazu bazując, a wręcz przeciwnie.
Przełamuje je w drugą stronę – w stronę uspokojenia emocji i przyjęcia pewnych stanów rzeczywistości za istniejące i za godne zajmowania się nimi a nie odrzucenia a priori. Nie musimy więc ani na "Panu Jaśku" ani na "Filozofii w buduarze" zamykać oczu z obrzydzenia dla ludzkiej ohydy. Tym bardziej, że w sztuce de Sade reżyser robi to za nas – gasząc w jednej ze scen światło. Chłonąc najciemniejsze i najtrudniejsze z ludzkich perwersji w warstwie słownej, semantycznej oswajamy je równocześnie na poziomie innych środków teatralnych, jak uroda i wymowa poszczególnych scen, kompozycja, światło, piękno aktorskiej kreacji.

"Filozofię w buduarze" głoszą postaci w strojach z epoki... w ufryzowanych perukach z czarną wstążką, białych koszulach i getrach. Są jak skazańcy idący za wolność na szafot. Cały spektakl grają ze związanymi z tyłu rękoma. Jakże to wymowne i piękne w swej konsekwencji. Zwolennicy libertynizmu, niewolnicy erosa przez ponad godzinę oddają się erotycznym perwersjom bez jednego choćby gestu wykonanego rękoma. Wyrazem tego, o czym sączą w soczystych dialogach jest mimika i konstelacja ciał na scenie. Niezwykle subtelna – w bielach koszul, rajstop i twarzy, czerniach getrów i szarościach wymalowanych ust.

Sceny są umowne, gesty intymne – często bardzo szerokie. Tekst nieustannie kłujący i brutalny pozostaje w opozycji do elegancji postaci i klarowności choreografii. Wszystko to dzieje się za szybą, żebyśmy być może nie zarazili się od tego niezdrowego panoptikum, żebyśmy też nie byli narażeni na atak treści, osób i zamiarów ze sceny. Patrzymy na nich zamkniętych w szklanym terrarium. Zbyt są niebezpieczni, żeby zostawić ich wolnych na scenie a nas bezbronnych na widowni.

Szyba dopowiada to, czego tak przestraszyli się co wrażliwsi moraliści – spokojnie, to tylko klatka, panoptikum ludzkich kreatur. Możecie się ich nie bać, dozwolone jest: popatrzeć i wyjść. Przecież kupiliście bilety wiedząc, co będzie grane. Kto z Was miał złudzenia?

A że człowiek może być niewolnikiem swoich żądz, że może przekroczyć wszelkie granice moralności i współczucia? Chyba nie powinniście się temu dziwić – wychowani na telewizyjnym przekazie z linii frontu, z sypialni, z sal operacyjnych, sal sądowych i miejsc zbrodni.

Mnie się podoba to estetyczne w formie obcowanie z filozofią anty-religii i anty-moralności. Mogę ją odrzucić, ale czemu nie zobaczyć jak proklamując wolność od wszystkiego, wije się ze związanymi rękoma za szklaną szybą naszych przyzwyczajeń. A co jeżeli jest? Trzeba wietrzyć od czasu do czasu przyzwyczajenia.


_Filozofia w buduarze_ Markiz de Sade
reżyseria Bogdan Hussakowski
scenografia Joanna Braun
choreografia Dominika Knapik
głos Edward Linde-Lubaszenko

obsada: Dominika Knapik, Gracja Niedźwiedź, Jakub Falkowski, Dominik Nowak, Piotr Sieklucki