Zastanawiałam się, o których tekstach warto wspomnieć, aby oddać charakter zbioru, ale nie wskazywać wyłącznie na te, które istotne okazać się mogą podczas próby kolejnego, innego oświetlenia całej twórczości Różewicza. Sądzę, że jest to jednak niemożliwe – każdy z tekstów wykorzystany może być zarówno do szerszej analizy literatury autora Do piachu, jak i potraktowany jako – do pewnego stopnia – odrębny. W zebranych tekstach autor szeroko komentuje swoje własne wiersze, poddaje je krytyce, pokazuje – nie bez, jak można sądzić, masochistycznej przyjemności – „jak to jest zrobione” i dlaczego niewłaściwie. Dekonstruując swoją twórczość, bywa Różewicz bezlitosny: Dlaczego piszę o tym wierszu? Ponieważ uważam, że jest to wiersz konwencjonalny, jeden z wielu wierszy, jakie pisują poeci i drukują pisma. Jednym słowem nie jest to wiersz ulubiony ani znaczący. Być może jest to wiersz „niezły”, a „niezły” wiersz to kiepski wiersz.
Dystans Różewicza, który ukazuje on w niemal każdym tekście, znajdzie swój wyraz także wtedy, gdy pisał będzie o swojej roli, etosie pisarskim i swoich reakcjach na krępujące wypowiedzi entuzjastów jego twórczości. Kilka lat temu, a więc jednocześnie dwadzieścia lat po napisaniu Mojego wiersza, z którego pochodzą wcześniejsze cytaty, wspomni na przykład: Pani Doktor powiedziała, że dziś mają zaszczyt powitać wielkiego polskiego poetę T.R. Zawsze kiedy słyszę ten przymiotnik – epitet – czy określenie (?) „wielki”, kurczę się jakoś i przypominam sobie tzw. anegdotę z ulicy Januszowickiej, gdzie mieszkałem 25 lat (?) pod nr. 13. – „jakaś” dziennikarka zrobiła wywiad chyba z „sąsiadem” spod 15. – właścicielem magla – pytała, czy widuje, czy zna wielkiego poetę T.R. – „znam, znam – odpowiedział – to ten mały siwy... spod 13., chodzi do parku, widuję go”. Na podstawie tego tekstu można by dojść do wniosku, że jest autor po prostu fałszywie skromny. Jednocześnie jest jednak świadomy, jak istotna jest jego twórczość. Różewicz nie ma zaników pamięci – wie, kim jest i jak jest ważny. Nie widać w tym ani cienia fałszu, ani paradoksu.
Autor Kartoteki nie zajmuje się w tekstach tylko sobą-artystą czy sobą-prywatnym (choć swoją drogą to sztuczny podział) – ale także innymi twórcami. Powściągając ochotę na cytowanie wyłącznie smakowitych kąsków i anegdot (a tu na przykład Simone de Beauvoir nazwana została „przekupką intelektualną”...), zwrócę uwagę – niech wolno mi będzie wspomnieć, że bardzo trudno się zdecydować – na szkic o Jerzym Nowosielskim. Autor nie wybiera prostej drogi oceny dzieła: Na pewnym poziomie dzieło sztuki nie wymaga od nas pochwał ani ocen... Ale tylko nieliczni wiedzą o tym, inni gadają, gadają, gadają. Przygląda się obrazom i przywołuje szereg cech, które dostrzega zarówno w twórczości malarza, jak i w nim samym. Skupia się na aktach kobiecych, na samym obrazie, nie zaś na problemach religijnych. Pisze przenikliwie: Nowosielski trzyma swoje kobiety na uwięzi, a czasem nawet na smyczy. Obraz Nowosielskiego jest pułapką, celą, a nawet klatką... w której mistrz więzi swoje twory. (…) Są to zmysły spętane, unieruchomione, spowite szczelnie niewidzialnymi bandażami, są projekcje snów i marzeń twórcy, który właściwie boi się, ale i pożąda ciała jak grzechu. Różewicz swoich analiz obrazów nie wieńczy werdyktem surowego jurora – nie wchodzi w tę rolę, nawet gdy kończy tekst, tłumacząc, dlaczego nie wypowiada się na temat sakralnego malarstwa Nowosielskiego.
Przenieśmy się na moment w inne rejony. Różewicz bywa wzburzony, czemu daje wyraz ostro i bezkompromisowo. Zaskoczyć może niejednego czytelnika rzecz o krzyżu. Mały fragment: Ludzie, idźcie wreszcie po rozum do głowy! Można być wierzącym, niewierzącym, nie-wierzącym, niepraktykującym ale nie wolno robić z krzyża zabawki dyndającej między cyckami wystawianymi na sprzedaż na byle targowisku piosenki festiwalu filmu książki na prymitywnych pornograficznych występach pół-główków w TV! Ktoś powiedzieć może, że autor tekstu rozmaitych akcji artystycznych z krzyżem w roli głównej nie zrozumiał, jest starym zrzędzącym poetą i utracił intelektualną werwę. To jednak niepoważne, nawet gdyby wnioski wysnuwać z tego jednego tekstu – Różewicz pozostaje przenikliwy, nie poddaje się bezkrytycznie intelektualnym i artystycznym modom. Nic więc pod tym względem się nie zmienia – reprezentuje niezmiennie niezależność i artystyczną odrębność par excellence.
Znaczną część zbioru stanowią listy – zarówno te adresowane do Różewicza, jak i pisane przez niego do przyjaciół. Przyboś, Mayewski, Brzękowski, Swinarscy. Nie wszystkie przyprawiają o intelektualne czy estetyczne drżenie, ale – po pierwsze – z większości wyłowić można wiele informacji biograficznych, dotyczących kondycji pisarza, jego osobowości: Chciałem do Pana napisać dużo więcej. Chciałem napisać o moim życiu, o dzieciach, Żonie, a nawet Teściowej... ale nie jestem pewien, czy to wypada. Chciałbym jeszcze w życiu napisać trzy rzeczy: 1) powieść autobiograficzną, 2) cykl sztuk teatralnych, 3) szkic o erotyzmie (w literaturze i życiu). Po drugie, co akurat nie jest zjawiskiem wyjątkowym, pozwalają one spojrzeć na zdarzenia historycznoliterackie niejako od kuchni. Pisze Przyboś do Różewicza w 1957 roku: 18. nastąpi otwarcie wystawy zbiorowej nowoczesnych. W czasie jej trwania projektuje się dwa wieczory muzyki nowoczesnej, wyświetlanie filmów abstrakcyjnych (polskich) i dwa wieczory poezji. Zaproponowano pierwszy wieczór poświęcony Czyżewskiemu, Peiperowi i mnie, drugi: Różewicz, Białoszewski, Herbert. Pojawiają się też problemy codzienne – finansowe, mieszkaniowe, z wydawcami. Lektura odmów publikacji, jakie dostaje Różewicz od kolejnych wydawców, jest poruszająca, pozostaje w pamięci, budując kontekst twórczości autora, ukazując kolejny raz jego niezależność, etyczną postawę i samotność.
W jednym z ostatnich tekstów, napisanych niewiele ponad dwa lata temu, pisze Różewicz: Zacząłem 87. rok życia, piszę wiersze od 70 lat... i nie wiem, kim jest poeta... ale wiem, że nie jestem kapłanem ani błaznem. Jestem człowiekiem, człowiekiem, który pisze wiersze.
Tadeusz Różewicz, Margines, ale...
Biuro Literackie, 2010
14.02.2011 02:53 | Olga Szmidt:
nie odpowiedziałeś na pytanie - co masz na myślisz pisząc o pożeraniu Różewicza przez Miłosza i Kołakowskiego. absolutnie nie zgadzam się, że Różewicz jest łatwiejszy/strawniejszy (?!) niż Miłosz. przyjęcie takiej tezy wydaje mi się jednoczesnym deprecjonowanie jednego albo drugiego. nie wiem, czy rozważanie repertuaru lektur dla szkół, który - nie zapominajmy - konstruowany jest przez Ministerstwo Edukacji, powinno okazywać się argumentem w sprawie jakości twórczości artysty. nic bowiem zgubniejszego niż stwierdzenie, że lektury - z założeń, jeśli dobrze je rozumiem - dostosowane do możliwości intelektualnych uczniów, są próbką odpowiednią dla określenia tego, co w literaturze ważne, a co nie jest warte uwagi. nie wiem jednocześnie, skąd pomysł, aby zestawiać z Różewiczem Miłosza, który, o ile pamiętam, także nie zdominował (zresztą nie wiem, czy byłabym w stanie wskazać jakiegokolwiek pisarza, który rzeczywiście jest jednoznacznie pierwszoplanowy) listy lektur któregokolwiek etapu nauki. proszę więc - doprecyzuj, co masz na myśli, o co pytasz i z czego wyciągasz wnioski (szczególnie te dotyczące szkół, bo tu nijak nie mogę się odnieść nadal), wtedy mogę spróbować ponownie się odnieść. mówiąc wprost: zależy mi na konkretach.