Po pierwsze – upadają dodatki literackie i kulturalne do dzienników oraz tygodników, więc niemożliwa jest żywa dyskusja krytyczna i szybkie reagowanie na pojawiające się nowości książkowe. Po drugie – żywot i status czasopism literackich, kulturalnych, specjalistycznych jest niestabilny i niepewny, najczęściej z powodów finansowych, nie mogą więc one stworzyć odpowiednich warunków dla krytyki literackiej.
Te argumenty, wskazujące na zabójcze dla krytyki działanie mass mediów, rynku i dotacji ministerialnych, nie są nowe, sformułował je właśnie Przemysław Czapliński. Nowacki dodał jeszcze po trzecie: za śmierć krytyki literackiej odpowiedzialny jest również internet.
Otóż, jak dowodzi Nowacki, w internecie – w tym demokratycznym, przez nikogo nieprofilowanym i niecenzurowanym medium – zagnieździła się ostatnio krytyka literacka.
Co w takiej sytuacji może zrobić Krytyk z Prawdziwego Zdarzenia, taki jak Dariusz Nowacki? Oczywiście uciec z tego siedliska – a raczej z tej sieci – zła i wrócić na uniwersytet. Przecież nie może funkcjonować na równi z krytycznoliterackim bełkotem! (Mam wrażenie, że to właśnie równość jako cecha internetowego medium najbardziej uwłacza Krytykowi z Prawdziwego Zdarzenia). Dla krytyka oznacza to zajęcie się albo nauką o literaturze, albo ewentualnie historią krytyki, czyli krytyczne samobójstwo (i nikt tego Krytykowi z Prawdziwego Zdarzenia nie broni, wątpię jednak, czy Dariusz Nowacki odda swoją wierszówkę za recenzje z „Gazety Wyborczej” jakiemuś Krytykowi z Mniej Prawdziwego Zdarzenia. Zresztą, biorąc pod uwagę, że dzięki współpracy z „Gazetą Wyborczą” Nowacki jest autorem recenzji najczęściej podrzucanych przez Google, nasuwa się pytanie: i kto to wszystko mówi?!).
W ten prosty sposób internet zadał ostateczny cios truposzowi.
Mam wrażenie, że mowa oskarżycielska Nowackiego miała być z założenia jedną wielką prowokacją, że on sam nie bardzo wierzył w to, co mówi. Dopóki nie zobaczył uśmiechu zadowolenia na twarzach słuchaczy. Bardziej niż wywód Nowackiego zadziwiająca jest reakcja innych Szacownych Znawców Krytyki Literackiej, którzy ochoczo przyklasnęli jego tezom, zagłuszając nieliczne głosy sprzeciwu. Dopiero wtedy prokurator poczuł, że ma rację, a ława przysięgłych przyklepała wyrok.
Moi drodzy recenzenci E-SPLOTU, mamy na sumieniu trupa krytyki literackiej. Cóż robić? Okopać się na uniwersytecie? Istotą krytyki – jak niejednokrotnie przekonywali nas Prawdziwi Krytycy – ma być rozmowa o literaturze. Kto usłyszy nasz głos zza murów uniwersytetu czy z łam czasopism specjalistycznych? Być może Dariusz Nowacki, ale czy czytelnicy? Co z tymi, którzy niekoniecznie potrzebują najeżonych profesjonalną terminologią elaboratów, by dowiedzieć się czegoś interesującego o książce? Czy istnieje lepsze medium, by do nich dotrzeć, niż internet?
Rozmowa o literaturze na łamach internetu toczy się całkiem żwawo (choć oczywiście mogłaby żwawiej). A że Krytycy z Prawdziwego Zdarzenia nie chcą w niej uczestniczyć, ich strata. Widać wolą trupa pogrzebać, niż go ożywić.
[1] Przemysław Czapliński, Żwawy trup. Krytyka literacka 1989–2004, w: tegoż, Powrót centrali, Kraków 2007.
[2] Dariusz Nowacki wygłosił wykład „Czy nadal żwawy trup? Krytyka literacka w ostatnim pięcioleciu” na zebraniu Katedry Krytyki Współczesnej Uniwersytetu Jagiellońskiego 4 stycznia 2011 roku. Po wykładzie odbyła się nader żwawa, acz dość jednostronna dyskusja.
Rysunek: Filip Sułkowski
26.01.2011 23:29 | Iga Noszczyk:
Szanowni Redaktorzy e-splotu! mam jednak (wbrew kilku sprzeciwom w tej kwestii) wrażenie, że bardzo personalnie potraktowaliście zarzuty Nowackiego. dostało się całemu internetowi, Wam rykoszetem. niemniej i fakt faktem, Nowacki kilka karygodnych (choć nie nowych) rzeczy powiedział, a gros publiczności jeszcze bardziej karygodnie (i tym bardziej nie nowo) mu przytaknęło. patrzyłam na to kiepskie przedstawienie jakby z rozkroku: trochę ze strony akademii, trochę ze strony krytyki; a z obu tych stron wciąż nie wystarczająco „profesjonalnie”. internetowi dostało się po całości. za co? za te jego aspekty, które nie chcą wpisać się w instytucję. za to, że w necie czasami uda się pisać, choć nie zna się znajomych królika; choć nie posiada się do bólu wyrazistego poglądu politycznego; choć nie odczekało się swojego na ławce rezerwowych z rosnącą stertą tekstów odrzuconych uzasadnieniem „bo nie”. przedstawienie było kiepskie, bo chyba od początku było wiadomo, jak się skończy (jak się skończyć musi). Nowacki jest instytucją (bo google traktuje go jako jedno ze słów-kluczy odsyłających do GW), profesor jest instytucją (bo jest słowem-kluczem UJ). instytucja rules! do czasu. choćby Nowacki do taktu z Wyką tupali i rozpaczali, internetu nie przekrzyczą. instytucja musi bronić swojej instytucjonalności, bo takie jej instytucjonalne prawo i taki jej instytucjonalny obowiązek. a że w chaosie internetu też pewna entropia, to wiemy nie od dzisiaj. tak więc, zamiast z Nowackim dyskutować o tym, „czy szatan mieszka w internecie?”, zajmijcie się raczej zręcznym instytucjonalizowaniem e-splotu, bo i tak wiadomo, że to w necie świętować będziemy krytyczną noc żywych trupów. więc flaszki w dłoń, balony dmuchać i do książek! pozdrawiam zza grobu.