Ola Koźmińska, Barbara Szczekała: Czy dostrzegasz zjawisko pokoleniowości w polskiej krytyce filmowej? Czy w ogóle można mówić o osobnym fenomenie młodej polskiej krytyki?

Michał Oleszczyk: Z całą pewnością nastąpiło przesunięcie pomiędzy pokoleniem wychowanym głównie na studiach polonistycznych, które nie miało tak szerokiego i łatwego dostępu do filmów ze względów politycznych, dystrybucyjnych i technologicznych, a tym pokoleniem, które wychowało się już na ruchomych obrazach. Widać różnicę w typach edukacji, jaką przeszły te dwie formacje oraz pewną nieufność istniejącą między nimi.

A oprócz przepływu wiedzy, czy jest też różnica pokoleniowa w sposobie uprawiania krytyki?

Młodzi w mniejszym stopniu sięgają do narzędzi literaturoznawczych. Polska krytyka zawsze była bardzo skupiona na kwestiach scenariuszowych – a więc na opowieści, jej sensie, symbolice, wymowie egzystencjalnej; natomiast w stopniu o wiele mniejszym na analizie strony wizualnej czy gry aktorskiej. Czytając wiele starszych recenzji, ma się wrażenie, że są wyłącznie recenzjami scenariusza, a kwestie stylu filmowego nie są w nich tak istotne. Teraz rośnie pokolenie krytyków bardzo wyczulonych na styl wizualny. Czasami oczywiście mają mniejszą wiedzę ogólną i trudności w sięganiu do tła dotyczącego innych sztuk.

Czy istnieje mit złotego wieku w krytyce filmowej? Wydaje się, że jest kilka nazwisk, po których – tak samo jak po niektórych nazwiskach filmowców – uznaje się, że tamta kultura przeminęła.

Uważam, że nieprawdą jest mówienie o złotym wieku i taka nostalgia – jak każda – może być destrukcyjna. Pozytywną stroną tamtej formacji było świetne przygotowanie humanistyczne, zwłaszcza zaplecze literackie. To jest niemożliwe do powtórzenia, bo jesteśmy zanurzeni w innym świecie medialnym. Ale wydaje mi się, że warto być częścią tego świata, który istnieje tu i teraz, korzystając z tego, co ma on do zaoferowania. Na pewno nie możemy żyć z kompleksem przeszłości.

Jak w takim razie krytyk powinien dostosować się do zmian medialnych? W tym momencie nie ogłasza już prawdy absolutnej innym widzom, ale cały czas może być z nimi w dialogu. Czy rzeczywiście ten dialog istnieje?

Myślę, że jest obecny tylko częściowo, zwłaszcza pomiędzy samymi krytykami. O wiele łatwiej go rozpocząć z ludźmi, którzy pasjonują się tym samym i uprawiają tę samą profesję. Dialog z czytelnikami zdarza mi się o wiele rzadziej.

A jakie jest miejsce krytyka w życiu filmowym na linii krytyk – twórca? Ostatnio mieliśmy kilka medialnych wydarzeń z tym związanych.

Znowu wydaje mi się, że w Polsce nie istnieje taki dialog.
Filmowcy są zbyt neurotyczni. Muszą też borykać się z różnymi trudnościami – wiadomo, jak trudno jest zadebiutować w Polsce, jak trudno zrobić drugi film, jak enigmatyczny i moralnie wątpliwy jest często klucz, wedle którego rozdawane są pieniądze. Mam wrażenie, że nadal funkcjonuje u nas system zamkniętego kręgu: „nachapanych” i „wyślizganych”, by posłużyć się (użytą w innym kontekście) dychotomią Rafała Ziemkiewicza.

I krytyka nie ma na niego wpływu?

Wydaje mi się, że krytyk mógłby mieć wpływ, tylko gdyby opisał mechanizmy działania rynku i instytucji państwowych zajmujących się kinem, to znaczy gdyby miał insiderski dostęp do sposobów ich funkcjonowania – trochę jak w filmie Michaela Manna Informator. Moim zdaniem, gdyby ktoś chciał opisać przenikliwie sytuację polskiego kina, musiałby wziąć to pod uwagę.

Wspomniałeś, że w Nowym Jorku środowisko filmowe również od strony edukacyjnej jest bardziej zintegrowane.

W Tisch School of Arts na NYU na piątym piętrze budynku było filmoznawstwo, a na szóstym szkoła filmowa, więc to przenikanie było bardzo naturalne. Było dla mnie nieprawdopodobnie inspirujące, że człowiek, który kończył montaż w tej szkole, równocześnie jest krytykiem. Porusza się dokładnie na przecięciu tych dwóch światów, czyli pisze recenzje z Cannes, a jednocześnie chce zrobić swój film i zna wielu innych filmowców, którzy są jego kolegami z roku. Ma świetne zaplecze do tego, żeby wieloaspektowo oceniać różne projekty. U nas oba te środowiska cierpią na te same bolączki: wsobność i brak chęci komunikacji.

Jakie wartości tamtej krytyki można by implementować na grunt polski?

Jednym słowem: profesjonalizm. Nieprawdopodobny szacunek dla rzemiosła dziennikarskiego i poczucie odpowiedzialności za swoje słowa. To coś, co dla mnie jest nadal największym powodem do podziwu. Jeśli chcę wyrazić jakąś ocenę, musi być ona bardzo dobrze uargumentowana. Być może, gdybym nie wyjechał w odpowiednim momencie do Stanów, do teraz żyłbym w szczęśliwym przeświadczeniu, że wszystko u nas jest super. Ale ta konfrontacja nauczyła mnie ogromnej pokory. Uczę się od ludzi stamtąd, mimo że często są znacznie młodsi ode mnie.

Czy widzisz w ogóle miejsce dla krytyki filmowej w prasie drukowanej?

Nie, bo nie widzę przyszłości dla prasy drukowanej. Wydaje mi się, że Internet przejmuje jej funkcje.

Żeby zbudować swój personal brand jako krytyka filmowego, trzeba być uzbrojonym w całą armię narzędzi socialmediowych. Jak dziś tworzy się autorytet? Bo Ty taki bezsprzecznie masz – jesteś najpopularniejszym w Polsce krytykiem-blogerem.

Nie miałem żadnej strategii. Obserwowałem, w jaki sposób funkcjonują krytycy w Stanach, gdzie byłoby wręcz nie do pomyślenia, że ktoś publikuje jakiś tekst i do niego natychmiast nie linkuje. Chcę, by moja praca dotarła do większej ilości ludzi i Facebook mi w tym pomaga. W Polsce byłem jednym z pierwszych krytyków, którzy tak robili. Wiele osób miało mi za złe, twierdząc, że jest to bezwstydne chwalenie się tym, że coś napisałem. Ja na tym etapie już w ogóle tak nie myślałem. Zacząłem dość wcześnie i bez kompleksów – od razu widziałem w Facebooku świetne narzędzie, nie w sposób wyrachowany, tylko naturalny – widziałem za oceanem ludzi, którzy się nim świetnie posługiwali.

A gdyby Barbara Białowąs zapytała Cię, jakie jest Twoje credo jako krytyka?

Szczerość i kompetencja. Pracuję na to, żeby być kompetentny. Chcę poszerzać swoją wiedzę, nie mogę spocząć na laurach. A być szczerym, to znaczy faktycznie komunikować to, co myślę o filmach. To nie jest łatwe, bo trudno czasami uargumentować swoje odczucia.

A teraz bardzo konkretne pytanie o nazwiska i portale – które polecasz? Gdzie szukać mistrzów?

Na pewno zawsze polecam mojego mistrza, J. Hobermana. Najlepszym źródłem bieżących informacji jest Indiewire i tam jest też dużo ciekawych krytyków. Na bardzo wysokim poziomie jest Slant Magazine, a jeżeli chodzi o polskie strony, to Dwutygodnik nadal jest najlepszym pismem kulturalnym w Internecie, jakie znam. Ponadto wskazywałbym poszczególnych krytyków: Simon Abrams, Jaime Christley, Kevin Lee, Fernando Croce. Anthony Lane z „New Yorkera” to światowa ekstraklasa.

A polskie nazwiska?

Uważam, że najlepszym polskim krytykiem młodego pokolenia pod względem warsztatu i dyscypliny myślowej jest Błażej Hrapkowicz. Krytykiem cały czas moim zdaniem trochę niedocenianym jest Jan Pelczar, podziwiam teksty Kuby Mikurdy, bardzo lubię też recenzje Jakuba Sochy. Wielki talent językowy ma Michał Walkiewicz, z którym nie zawsze się zgadzam, ale (sam nie wiem, jak to robi) ma niesamowitą stylistyczną giętkość w swoim pisaniu. Lubię też teksty Kuby Majmurka, który jest totalnie „krytyczno-polityczny”, ale w swoich analizach ideologii jest tak konkretny, przejrzysty, „bezbełkotowy”, że zawsze mnie inspiruje. Z radością obserwuję sukces mojej studentki Anny Tatarskiej, która mimo młodego wieku pisze już dla pism amerykańskich; Piotra Plucińskiego uważam za najbardziej pracowitego blogera filmowego w naszym kraju, a pod względem wrażliwości i zmysłowości pisania Anna Bielak jest znakomita. Podziwiam też wywiady Łukasza Maciejewskiego i reporterskie teksty Oli Salwy.

Kończąc, jako przedstawicielki grona adeptów krytyki filmowej, chciałybyśmy zapytać, jakich rad mógłbyś nam udzielić ze swoim międzynarodowym bagażem doświadczeń? Michale Oleszczyku, jak żyć?

Jak żyć, nie pytajcie mnie, bo nadal tego nie rozgryzłem. Jest tylko ta rada, której ja sobie sam udzielam – czyli być wymagającym wobec siebie. Pracować nad sobą, wytworzyć w sobie na tyle samokrytycyzmu, żeby wiedzieć, kiedy się zawaliło, a kiedy nie.
Jeżeli jest jeden taki łańcuszek, który przewija się przez całe moje życie pisarskie, to są kolejne fascynacje różnymi autorami i montowanie z nich swojego języka. Chłonąłem cudze pisanie i wiem, że się od tych autorów uczyłem. W pewnym momencie trafiłem na pisane w latach dwudziestych recenzje teatralne Karola Irzykowskiego – one naprawdę mnie zmieniły. Czytanie recenzentów, którzy nas inspirują, jest dobrą drogą.

Wywiad został przeprowadzony dla "Celi 58" - czasopisma zredagowanego przez studentów I roku SUM filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim podczas zajęć z krytyki filmowej prowadzonych przez dr Magdalenę Podsiadło.

Michał Oleszczyk – krytyk filmowy, absolwent filmoznawstwa UJ. Publikuje w „Kinie” i na blogu Ostatni fotel po prawej stronie. Autor książki Gorycz wygnania: Kino Terence’a Daviesa i współautor (z Kubą Mikurdą) wywiadu-rzeki Kino wykolejone: Rozmowy z Guyem Maddinem. W 2010 roku, nakładem Korporacji Ha!art, ukazała się książka Trzynasty miesiąc. Kino braci Quay, w której można się zapoznać się z obszerną rozmową Michała Oleszczyka i Kuby Mikurdy z braćmi Quay. Członek grupy „Far-Flung Correspondents”, piszącej o światowym kinie na użytek strony internetowej najpopularniejszego krytyka amerykańskiego, czyli Rogera Eberta

CELA 58 W CAŁOŚCI DO PRZECZYTANIA

Zdjęcie: Dagmara Biernacka