Anke Feuchtenberger nie jest wymieniana jednym tchem obok takich tuzów europejskiego komiksu, jak Moebius, Bilal czy Andreas. I przypuszczam, że nigdy nie będzie, bo operuje zupełnie w innych rejestrach estetycznych, by w najbliższym czasie dorobić się miana „klasyka”. Przynajmniej komiksowego. Twórczość niemieckiej artystki dla przeciętnego pożeracza kadrów i dymków wydaje niezjadliwa, trudna, a nawet nieciekawa. Z drugiej zaś strony obawiam się również, że dla krytyków sztuki może okazać się zbyt dosłowna, za mało wyrafinowana, po prostu – zbyt komiksowa, także w tym najbardziej pejoratywnym tego słowa znaczeniu.