Aleksandra Suława: Kiedy po raz pierwszy usłyszałam nazwę EASTinternational pomyślałam, że to kolejna impreza „wyrównująca szanse”, promująca sztukę Europy Wschodniej na Zachodzie. Jest jednak inaczej...

Kaavous Clayton: I tak i nie. „Wschód”, „wschodni” to dziś dość wieloznaczne słowa. Mamy Bliski i Daleki Wschód, Wschodnią Europę, Wschodnią Anglię, mieliśmy blok wschodni. W naszym przypadku określenie „east” ma dwa źródła. Pierwsze, całkiem prozaiczne, wynika z lokalizacji biennale w Norwich, we wschodniej Anglii. Drugie, nieco głębsze, wiąże się z ideą imprezy. Pomysł organizacji biennale zrodził się po upadku muru berlińskiego. Kiedy zniknęły podziały i zaczęły zacierać się granice między państwami pojawiła się możliwość otwarcia na tę cześć kontynentu, która dotąd była całkowicie wyizolowana, prezentacji sztuki z całej Europy, na równych zasadach.


Czyli jest coś na rzeczy w tym promowaniu.

Coś jest. Nazwa miała również sugerować, że perspektywy rozwoju sztuki widzimy na wschodzie Europy. Byliśmy ciekawi co może zaoferować region przez długi czas pozbawiony kontaktów z zachodnim kapitalizmem, izolowany od pewnych zjawisk kulturalnych i artystycznych. Jednak „promocja” jakiegokolwiek obszaru nie była naszą główną ideą.


A co nią było?

Demokracja, komunikacja, poszerzanie wiedzy i kontaktów. Od początku organizatorzy mówili, że idea imprezy jest tak dobra i tak prosta, że musi się spodobać. To miało być całkowicie demokratyczne wydarzenie. Konkurs pozbawiony jakichkolwiek reguł i ograniczeń. Aby wziąć w nim udział wystarczyło, nadal wystarczy, wysłać aplikację w formie slajdów. O tym, kto zaprezentuje swoje prace, decydują jurorzy zapraszani specjalnie na każdą edycję biennale. Kuratorzy, teoretycy, historycy sztuki, artyści pochodzący z rozmaitych krajów. Chcieliśmy połączyć rożne obszary, nie unikać współpracy z terenami uważanymi dotąd za artystycznie bierne czy nieatrakcyjne.


Komunikacja, interakcja...ładne idee ale ostatnio dość często się o nich słyszy wśród organizatorów wielu wydarzeń artystycznych.

Tym, co odróżnia EASTinternational od innych imprez artystycznych jest jego otwarta formuła.
Program biennale jest uzupełniany o cykl warsztatów i imprez towarzyszących, podczas których artyści spotykają się z publicznością. Taka formuła daje możliwość poszerzania wiedzy, budowania relacji. Poza tym, minimalizacja ograniczeń. Inni mają surowe granice, my, tak jak już mówiłem, traktujemy regulamin nieco luźniej. Nie mamy ograniczeń wiekowych, terytorialnych, medialnych, tematycznych.


Jak ta otwarta formuła przekłada się na zainteresowanie odbiorców?

EASTinternational odbywa się w lecie, w Norwich, zawsze przez jakieś 5-6 tygodni. Ilość zwiedzających oczywiście każdego roku jest inna, ale na otwarciu zjawia się zazwyczaj około 1000 osób. Zwiedzający to jedna grupa. Drugą są artyści. Z perspektywy niemal 20 lat możemy powiedzieć, że EASTinternational zapewnił wsparcie wielu artystom na początku ich kariery. Oprócz publiczności i artystów są jeszcze studenci, współpracujący przy organizacji biennale, zdobywający w ten sposób doświadczenie ale równocześnie kształtujący styl imprezy. Myślę, że grupa odbiorców biennale jest naprawdę dość liczna.


Jesteś w Krakowie w związku z organizacją wystawy EASTgoesEast. Jednak swoje działania w Polsce zespól EASTinternational zaczynał od współpracy z galerią Raster...

Jednym z jurorów EASTinternational w 2004 roku był Neo Rauch. Jak zwykle, w ramach biennale odbyły się dyskusje i warsztaty. Podczas jednej z nich Rauch zauważył jak mała jest wiedza zgromadzonych na temat sztuki Europy Wschodniej. Zaczął wtedy opowiadać o malarzach z Polski. I to był początek. Nawiązaliśmy kontakt z Bunkrem Sztuki, razem zrobiliśmy w Anglii wystawę Rafała Bujnowskiego, potem do współtworzenia EASTinternational 2009 zaprosiliśmy Łukasza Gorczycę i Michała Kaczyńskiego z Rastra.


Dlaczego chcieliście pracować akurat z nimi?

Nasza współpraca z warszawską Galerią Raster była rodzajem sondowania terenu. Chcieliśmy zobaczyć co, jak i gdzie dzieje się w Polsce. Właściwie to, co robi Raster w Polsce jest zbliżone do tego, czym w Anglii zajmuje się EASTinternational – promowaniem zjawisk nowych i interesujących. W czasie pobytu w Warszawie natknęliśmy się na dokumentację wystawy Art&Language w galerii Foksal. Pomyśleliśmy, że ciekawe byłoby połączenie tych dwóch zespołów, zaproponowaliśmy im rolę jurorów w EASTinternational 2009. Pomysł okazał się trafiony. Dwa zespoły potrafiły współpracować ponad podziałami wiekowymi, kulturowymi, geograficznymi.


Z tego co mówisz można wysnuć wniosek, że sztuka europejska jest wyjątkowo jednolita...

Projekt EASTgoesEast pokazuje różnice pomiędzy artystami tworzącymi w różnych miejscach Europy. Historia każdego kraju, tak samo jak edukacja, otoczenie, środowisko kulturalne, musi mieć wpływ na powstającą w nim sztukę, to prosty i oczywisty wniosek. Prezentując obok siebie twórców z różnych regionów chcemy zobaczyć i zrozumieć jak poszczególne kraje mierzą się ze swoją historią i swoimi problemami. Ciągle dostrzegamy różnice i podobieństwa w formułowaniu odpowiedzi na podobne pytania. Jeśli Europa byłaby naprawdę jednolita, nie byłoby już nic do odkrywania.


A jak w tej mieszance prezentuje się wschód Europy?

Myślę,że najlepiej przedstawić to na przykładzie EAST2009 i współpracy z Galerią Raster.
Podczas wybierania artystów do EAST09 dyrektorzy Rastra wyrazili opinię, że Polska straciła ten okres w dziejach sztuki, kiedy minimalizm był kierunkiem dominującym. To zaowocowało rodzajem sentymentu czy afektu do dzieł utrzymanych w minimalistycznej stylistyce. To bardzo uwidoczniło się w pracach prezentowanych podczas EAST09. Poza tym, w tych krajach jest bardzo silna świadomość własnej historii i jakaś potrzeba, by sztuka stanowiła odpowiedź, komentarz do mniej lub bardziej aktualnych wydarzeń. Kiedy dowiedzieliśmy się więcej o systemie edukacji w Polsce, o tym, jaką wagę przykłada się do nauczania historii, taka postawa artystyczna, kładąca nacisk na historię stała się dla nas w pełni zrozumiała, zaczęliśmy pojmować ją jako naturalną.  


To, co robicie teraz z Bunkrze również opiera się na zestawianiu ze sobą prac twórców z różnych regionów.

Przygotowując EASTgoesEast poprosiliśmy kuratorów z Krakowa i Budapesztu, żeby każdy z nich wybrał jednego artystę związanego z danym miastem. Kogoś, kto prezentując postawę typową dla swojego środowiska mógłby stać się rodzajem reprezentanta. On zaś wybierał dwóch dalszych twórców i razem z nimi pracował nad realizacją projektu. Dzięki takiej formule mieliśmy nadzieję odkryć postawy typowe dla danych regionów.


Udało się?
Oczywiście nie mogło tu być mowy o całkowitym obiektywizmie czy przeprowadzeniu swego rodzaju badań socjologicznych nad twórczością danego kraju, bo wszystko w mniejszym lub większym stopniu zależało od upodobań kuratora i artysty. Jedna rzecz, która stała się jasna to to, że łatwość przekraczania granic miedzy Europą pozwala na tworzenie wielkiej mieszanki i wzajemne ubogacanie. Dla mnie widoczne jest to, że twórcy z Krakowa i Budapesztu większą rolę przywiązują do kwestii takich jak psychika, historia niż na przykład komercja.


A czy właśnie taki sposób prezentowania sztuki ze wschodu Europy, jako osobnego zjawiska, nie powoduje paradoksalnie izolacji tego terytorium, pogłębiania granicy między Wschodem a Zachodem?

EASTgoesEast jest jakby filią projektu EASTinternational na wschodzie Europy. Te same idee, inny sposób prezentacji. W przeszłości artyści przyjeżdżali do Norwich żeby prezentować swoje prace i dyskutować. Przenosząc tą samą idee demokratyczności, braku podziałów, całkowitej dostępności, chcemy rozszerzyć wpływ naszego biennale na wschód Europy. Pokazywanie różnic odgrywa wielką rolę w procesie kształtowania tożsamości, pozwala zrozumieć skąd bierze się nasza sztuka, co dzieje się z naszą przeszłością, jak my radzimy sobie z problemami, a jak robią to inni. Zrozumienie danego zjawiska likwiduje niewiedzę i nieufność, a to właśnie te dwa czynniki budują granice między regionami.



EASTgoesEast, Bunkier Sztuki, Kraków
wystawa czynna do 3 października 2010