Film ma swój polski tytuł, brzmi on Pomiędzy słowami i celowo przed chwilą użyłam jego międzynarodowego brzmienia. Na spotkaniu z twórcami, które odbyło się po projekcji w Kinie pod Baranami, reżyserka – od trzydziestu lat mieszkająca w Holandii i w pracy posługująca się naprzemiennie kilkoma językami – a vista przetłumaczyła angielski tytuł na „poza słowami”, co otworzyło krótką dyskusję na temat tego tłumaczenia. W kontekście filmu jest jasne, że bycie „pomiędzy” znacznie różni się od bycia „poza”, co więcej, wygląda na to, że wersja Antoniak lepiej oddaje przesłanie filmu. Ale od początku.

Film rozpoczyna się statycznym, długim ujęciem. Młody i elegancki mężczyzna stoi pod murem. Patrzy przez chwilę w dół, potem zwraca wzrok przed siebie, następnie w bok. Obserwuje. Nic więcej. Później siedzi w jasnej sali naprzeciwko czarnoskórego mężczyzny, afrykańskiego poety, który przyjechał do Berlina jako wolny człowiek i chce godnie żyć. Michael (Jakub Gierszał) nie przyjmuje do wiadomości jego argumentacji i nie chce wziąć jego sprawy. Szef, a jednocześnie jego najlepszy przyjaciel, próbuje go zachęcić: „obaj jesteście emigrantami, to będzie dobrze wyglądać w sądzie”. Michael jednak nie życzy sobie, by postrzegano go jako emigranta. Zbyt wiele pracy kosztowało go zostanie Niemcem. Składa się na to zadbany wygląd, charyzma, nienaganna wymowa, wykształcenie, zarobki, mentalność. W swoim mniemaniu zasłużył, by nikt nie pytał go o pochodzenie – a podążając za nim przez osiemdziesiąt minut czarno-białego filmu, trudno się z tym pragnieniem nie zgodzić.

Naraz znikąd – trochę jak deus ex machina – zjawia się ojciec Michaela (Andrzej Chyra). Nigdy wcześniej nie kontaktował się z synem. Przyczyny jego przyjazdu są tak trywialne, że przez większość filmu odsuwane na bok. Powód, dla którego nie istniał dla syna przez całego jego życie – również. Spotkanie z ojcem narusza delikatną konstrukcję tożsamości Michaela i przebijać zaczyna przez niego Michał.
Co ciekawe, wcale nie musiałoby tak być, niemniej jednak obaj z góry zakładają, że spotkają się w ramach tożsamości polskiej. Informacje o życiorysach obu bohaterów podawane są bardzo zdawkowo. Obie postacie są enigmatyczne, ledwie naszkicowane, dzięki czemu reżyserka osiąga dwa efekty: po pierwsze, wytwarza widza aktywnego, łączącego fakty, interpretującego rozbieżności między gestem, słowem a obrazem. Po drugie, pozostawiając odbiorcę w poczuciu niedosytu i niepewności co do bohaterów, zaznacza, że berliński weekend ojca i syna oraz ich towarzyszy należy rozpatrywać w szerszym kontekście.

Kontekstem tym jest, rzecz jasna, emigracja. W dobie dysput o uchodźstwie opowieść o dobrowolnej przeprowadzce do innego kraju, a dodatkowo o sukcesie w asymilacji, skutkującym wysokimi zarobkami i awansem społecznym bohatera, jawić się może jako swego rodzaju tematyczne faux pas. Jednak ten bezpretensjonalny, chłodny, estetycznie wycyzelowany obraz niesie ze sobą powiew świeżości. Zamiast emocjonalnego utożsamienia proponuje zdystansowany namysł. W końcu „wyjeżdżam” to decyzja brzemienna w skutki niezależnie od jej przyczyn.

Obok Michała, reprezentującego typ emigranta zdeterminowanego, by osiągnąć swój cel, „uprawiającego” emigrację jak sport – szlifując technikę (język) i podwyższając co jakiś czas poprzeczkę (czego przykładem jest selekcja spraw sądowych pod kątem tego, czy pasują do nowego wizerunku) – w Pomiędzy słowami pojawia się przedstawicielka innej kategorii emigrantów. Sztampowo można rzec, że mała, ale zapadająca w pamięć rola Justyny Wasilewskiej ukazuje bohaterkę, dla której decyzja „wyjeżdżam” była, zdaje się, nie tyle początkiem życia w innym kraju, co postanowieniem o zakończeniu spraw związanych z poprzednim. W nowym miejscu nie jest kimś – tak jak Michał jest prawnikiem – lecz  „może być kimkolwiek zechce”. Nie ukrywa, skąd pochodzi; ze swojej polskości robi atut, w przeciwieństwie do protagonisty szukając kontaktu, w którym mogłaby wyrazić swoje myśli w mowie ojczystej.

Film nie byłby kompletny, gdyby nie pojawiła się w nim refleksja nad językiem i jakością komunikacji, jaką osiąga się z jego pomocą. Gdy Michael, jego najlepszy przyjaciel i ojciec spotykają się wspólnie na obiedzie, tłumaczenie rozmowy należy do jedynej dwujęzycznej osoby w tym składzie. Rzecz jasna otrzymujemy w ten sposób efekt komiczny, wynikający z rozbieżności między znaczeniem słów, ich interpretacją oraz intencją, z jaką zostały wypowiedziane. Ten wieloznaczny dialog Franz pointuje komentarzem skierowanym do przyjaciela: „Gdy mówisz po polsku, jesteś jak mały chłopiec”. Podsumowanie to jest początkiem rozchwiania przyjacielskiej relacji obu prawników, ale wskazuje również na to, jak ciekawie konstruuje się tożsamość Michała. Język polski jest dla niego językiem dzieciństwa, którego przestał używać w określonym momencie życia. Jego wyspecjalizowany w branżowym słownictwie niemiecki należy do zupełnie innego porządku. To język dorosłości. Polskość Michała skończyła się, dlatego gdy Alina mówi do niego po polsku, ten udaje, że nie rozumie. W jego udawaniu jest jednak element szczerości: mimo że rozumie znaczenie słów, nie rozumie potrzeby rozmawiania w ojczystym języku.

Podobnie rzecz ma się, nawiasem mówiąc, z garderobą bohatera. W jednej tylko sekwencji nie widzimy go klasycznym, minimalistycznym stylu; gdy na wieczorne wyjście do baru z ojcem zakłada na siebie koszulkę z nadrukiem, odnosimy wrażenie, że jest to koszulka, w której przyjechał z Polski do Niemiec. Teraz, w nowych warunkach, wyglądałaby jak przebranie. Obecność ojca sankcjonuje ją jako koszulkę do spraw dzieciństwa: beztroskiego, wolnego od trosk i pracy czasu, który przeżywają razem wiele lat później. Podobny motyw przebierania czy upodabniania się do siebie ojca i dziecka znajdujemy także w Tonim Erdmannie (2016), z tą jednak różnicą, że o ile w filmie Maren Ade następuje odnowienie relacji rodzinnych, u Antoniak trudno mówić o jakiejkolwiek próbie stworzenia rodziny. Michał ani razu nie zwraca się do ojca „tato”, choć ten próbuje stworzyć ku temu warunki. Niestosowne wręcz słowa „jestem z ciebie dumny” lub szukanie wspólnych cech („obaj chcemy wszystko albo nic”) pokazują, że zagraniczny awans społeczny syna jest dla ojca imponujący. Wszystko to odbywa się jednak w próżni; mężczyźni nie mają żadnych wspólnych wspomnień. Ojcowska duma zmienia się w merkantylne „prawo do”.

Głodni pięknych kadrów, otrzymujemy je. Monochromatyczne Pomiędzy słowami jest wizualnie ascetyczne i eleganckie. Odarte z kolorów twarze bohaterów zyskują rzadko dostrzegany wymiar – teksturę. Odebranie Wasilewskiej, Chyrze i Gierszałowi koloru oczu to decyzja prawie że wywrotowa! Kamera często filmuje przez szyby, patrzy w lustra, przez szklanki, w odbicia. Nie cenzuruje się, gdy obraz zaczyna się przekształcać i multiplikować bądź gdy w soczewkę wpada zbyt wiele światła. Prezentuje kontemplacyjne ujęcia drżących promieni słońca padających na parkiet.

Na sam koniec podzielę się jeszcze jedną anegdotą ze spotkania w Kinie pod Baranami. Zapytana o to, czym różni się reakcja widza zagranicznego od widza polskiego, Urszula Antoniak nie wahała się ani chwili, by w lekkim zdziwieniu powiedzieć: „wszędzie na świecie przy okazji tego filmu mówi się o emigracji, a w Polsce – o polskości.” Nim uniesiemy oręż, by bronić jednej z tych perspektyw, ja już naprawdę kończę: skoro możemy, spróbujmy obydwu.