Forma zbioru szkiców może utrudniać rozpoznanie przewodniej myśli, która prowadziła autora od pierwszej do ostatniej strony książki. W przypadku Kroniki powrotu Artura Daniela Liskowackiego nie było inaczej. Długi czas zastanawiałam się nad zasadniczym sensem tak skonstruowanego zbioru. Pierwsze były wątpliwości.

Książka jest niewielka, wymiar ma niewiele pokaźniejszy niż opakowanie płyty CD, a przecież nie tak wydaje się kroniki. Czyżby ktoś tu podszedł do tematu niepoważnie, a może to tylko zabawa konwencją? I jeszcze ten język – z jednej strony elegancka, współczesna polszczyzna, miejscami bardzo literacka, ale z drugiej strony język tak bogaty, że nie tyle giętki, ile przegięty. W większości szkiców odnaleźć można wyraźny ton autobiograficzny, refleksyjny i autorefleksyjny, a nawet atmosferę intymnego wyznania; wszystko to ujęte w ramy felietonowej stylistyki. Bardzo lubię „podglądać” zebrane tak cudze myśli, rozpływam się więc w nastroju przyjemnego oczekiwania na to, co dalej. A dalej łoskot, rumor, huk i nagle Sarnia pułapka. Czytamy:
Rudowłosa kępa, która wieńczyła coś z tej strony ogrodzenia, gdy podszedłem bliżej, okazała się sierścią. Resztką sierści na ogryzionym i rozpadającym się truchle. Trupia woń była już słaba. Ale kości szkieletu nie zostały jeszcze oczyszczone do gładka; ciemne, zmumifikowane strzępy mięsa i resztka ścięgien wciąż okrywały sczerniałe kości.


Dalej jest jeszcze mocniej, gdy dowiadujemy się, w jaki sposób narrator grzebie w szczątkach sarny patykiem, jakie refleksje przy tym snuje i dlaczego jeśli uciekasz, uciekaj tyłem.
Okazuje się jednak, że to specyficzne obrazowanie służy jedynie za wstęp do intrygującej (szczerze intrygującej!) refleksji na temat istoty strachu i odwagi. Podobnie skonstruowane dywagacje spotykam jeszcze kilkakrotnie w trakcie lektury – zawsze z tą samą mieszanką odrzucenia i zaciekawienia. Szukając zalet, należałoby napisać, że sam fakt poruszania czytelnika jest ogromnym plusem tekstu. Mojej wrażliwości taka taktyka nie porusza w sposób przyjemny i zachęcający (ani do ponownej lektury Kroniki…, ani do kolejnej lektury Liskowackiego), na szczęście jednak zalet książki nie trzeba szukać na siłę, bo mimo wszystko pozostają ciągle widoczne.

Liskowacki dysponuje dobrym warsztatem literackim i bystrym okiem obserwatora, co udowodnił już niejednokrotnie na łamach na przykład „Twórczości”, „Odry” czy „Pograniczy”. W Kronice powrotu zebrane zostały chyba głównie te szkice, które przesiąkły gorzką ironią i autoironią. Autor, który stawia się w roli komentatora współczesnego życia kulturalnego, sarkastycznie opowiada o własnych gustach, kamuflując je jednak za pomocą pozornego dystansu wobec tematu. Te teksty to nie manifesty i nawet nie „głos w dyskusji”. Liskowacki pisze o współczesnej literaturze i literatach. W otwierającej zbiór Nocie o autorze wykazuje się szalenie trafionym poczuciem humoru; w szkicu Chłopaki. Odchodząca Odyseja łączy osobiste doświadczenie z punktem widzenia człowieka „z branży” i pisze o tym, co dzieje się współcześnie z literaturą dla młodzieży. Na kartach zbioru odnajdujemy także bardzo wiele śladów czytelniczego doświadczenia autora, doświadczenia, które ukształtowało go kiedyś i które ciągle oddziałuje na niego dziś. Krąg artystycznych inspiracji Liskowackiego nie zamyka się jedynie na literaturze, a on sam stara się wyznaczyć swoje miejsce w ramach historii, której stał się uczestnikiem i która nieprzypadkowo wypełniła jego życie inspirującymi postaciami, miejscami, przedmiotami. Dobrym przykładem jest zapomniany dziś malarz Andrzej Żywicki, który okazuje się dla autora łącznikiem „kiedyś” i „teraz”. Najdosadniej wypowiada się autor o kulturze masowej, przy czym „najdosadniej” nie oznacza oczywiście, że „najprościej”.

Czy możliwe jest więc wyznaczenie przewodniej myśli, istoty zbioru? Stąpając po kruchym lodzie, myślę, że w wielości poruszonych tematów, w mnogości pytań, w różnorodności refleksji kryje się tak naprawdę ciągle ten sam problem, naznaczony już w tytule (a dodatkowo także w nieco przewrotnym, niechronologicznym układzie tekstów). Powrót, a skoro powrót, to wcześniejsze odejście, a jeśli odejście, to i pamięć, jako najlepsze antidotum na stratę (o czym pięknie pisał kiedyś Zbigniew Herbert). Zachować, zatrzymać, uchronić możemy tylko to, co obejmiemy ramieniem pamięci, nic więcej.

Czy Odyseja może być odchodząca? Właściwie powinna być odpływająca, jeśli już metafora przywołuje Odyseję. Ale to przecież nie Itaka, nie wyspa odpływa. Itaka jest. Zawsze jest. Tylko trzeba do niej wrócić. I tylko Odyseja się oddala, odchodzi. Odchodzi w niepamięć, a może właśnie w pamięć. Że była taka Itaka. Możliwa. Bliska.


Artur Daniel Liskowacki w Kronice powrotu mierzy się z tą właśnie świadomością.


Artur Daniel Liskowacki, Kronika powrotu
FORMA, 2012


SZCZECIN Z WIDOKIEM NA MOŻE - PRZECZYTAJ W E-SPLOCIE ESEJ LISKOWACKIEGO