Dokładnie rok temu, czytając Trans, zapewniłam sobie nie tylko całkiem niezłą rozrywkę, ale (zaskoczenie, choć też zastrzeżenia do najmniejszych nie należały) nie najgorszą literaturę. Zachęcona tą zwyżką formy Gretkowskiej, po Agenta (tytuł nieco osłabił mój entuzjazm, ale nie poddawałam się) sięgnęłam nie bez ochoty. Na plażę biorę raczej pewniaki, nie dźwigam (twarda oprawa!) książek, podczas czytania których chętniej będę rozważać rozmaite nadmorskie trendy – i bynajmniej nie dobór lektur mam na myśli. A mówię o tym wszystkim nie dlatego, że zamarzyłam o małym wakacyjnym dzienniku. Mówię o tym dlatego, że z jednej strony podeszłam do tej książki z nieczęstym (źródła nie są ostatecznie rozpoznane) u siebie entuzjazmem, z drugiej zaś, że nie zawiesiłam przed nią zbyt wysokiej poprzeczki – nie oczekiwałam cudów, nie oczekiwałam przełomów, głębi ani wysublimowanych refleksji. Nic z tych rzeczy, żadnych wariactw, chciałam się tylko czymś przyjemnie zająć. Byłam też na tyle zdecydowana na Agenta, że po pierwszym podejściu (sen długi a przyjemny po pierwszych 40 stronach), a nawet po drugim (irytacja z powodu koszmarków językowych po pierwszych…), nie poddałam się.

Podwójne życie Szymona – domniemanego (jedno życie) członka Mosadu i skomplikowanego (drugie życie)  biznesmena po przejściach – i jego wybranek, zmagających się z ciężarami dnia codziennego i nie tylko, stanowi centrum opowieści. Szymon jest Żydem i ateistą zarazem, cierpi na depresję, kocha kochankę (sic!) i małego syna, zdradza żonę i niewyraźnie złorzeczy na świat, który jego córkę oddał w ręce żydowskich ortodoksów i zabrał mu starszego syna. Mężczyzna (wyobrażam sobie jego nieustannie zmarszczone czoło), któremu albo powinnam współczuć (bardzo się staram – nie udaje się), albo wygrażać (nie ma szans), nie wzbudza jednak we mnie cienia emocji.
Jest jak na tego kalibru szalbierza kompletnie bezbarwny, nieinteresujący i nieprzekonujący nawet wtedy, gdy ma wybierać ciemne okulary.

W tle przewijają się jeszcze Karina – sprzątaczka-inżynier czy odgrywający ostatecznie ważną rolę współpracownicy Szymona. Między tymi figurkami dzieje się wiele, a jednak nie dzieje się nic. Ich dramaty nudzą okrutnie, emocje wytracają się w niefortunnie konstruowanych akapitach. Każda z głównych postaci mogłaby skłonić mnie co najwyżej do prostego pytania: ale o co ci właściwie chodzi? Nie chodzi im prawdopodobnie o nic poza tym, że o Szymona. Każdemu chodzi o Szymona, każdy pragnie jego uwagi, dobra, zdrowia i czasu na wyłączność. Zwierzęcy magnetyzm? Urok à la Hank Moody? Czarny i pociągający charakter? Straumatyzowany mężczyzna, którym nie sposób przestać się zajmować? Nie ma szans, nic z tego. Niedawno zaczął siwieć. Mroźne igiełki na skroniach zapowiadające chłód śmierci dodały mu straceńczego uroku. Przez wiele kobiet mylonego ze smutkiem. Dzięki niemu mogły wreszcie być pożyteczne. Męskość jest przecież rodzajem schorzenia, trzeba się o nią troszczyć. Na boku pozostawiam rozmaite zastrzeżenia – poczynając od tych, które dotyczą modelu męskości, przez te obejmujące modele kobiecości, skończywszy na modelach międzyludzkich relacji – jakie można wystosować nie tylko wobec tego fragmentu, ale także całej książki (daleka jestem od tego, aby Gretkowskiej zarzucać konserwatyzm, ale coś tu jednak w Agencie nie gra). Jeżeli nawet autorka Europejki kpi z polskich i izraelskich rzeczywistości społecznych, z zaściankowego katolicyzmu, powierzchniowych przemian czy krytykuje antysemityzm, to tylnymi drzwiami wchodzą postaci, które nie dość, że są niechlujnie naszkicowane, to jeszcze mają niewiele do powiedzenia. Wiele natomiast do powiedzenia ma prawdopodobnie Gretkowska, po raz kolejny próbująca opisać świat i światu wyjawić tajemnicę, jak to jest między ludźmi.

Obok kipiących pretensjonalnością zdań mamy tu też serie nieśmiesznych dowcipów, które nawet jeśli miały takie być, powtarzane zbyt często, są przede wszystkim denerwujące, a co gorsze – nic nie wnoszą:  Kur… Gugel powstrzymał się i zamienił „kurwa” na „kurde” złagodzone inteligenckim „de facto”. – Kurde…de facto. Agent jest tak (przeciw)skuteczny, że będę źle reagować w najbliższym czasie prawdopodobnie nawet na uzasadnione użycie de facto. Wszystko to nie byłoby aż tak złe, wszystko to bym może nawet przebolała, udając, że bohaterowie wcale nie są tak nieciekawi, gdyby nie język. Język, któremu brakuje dystansu do siebie samego, dla którego istnieją tylko dramatyczne konstrukcje. Był tajnym agentem, specjalistą od informatyki. Firma Santa to przykrywka. Udawał biznesmena. Nie udawał uczucia. Nie miało prawa się pojawić, przeznaczenie. Kiedy zaszła w ciążę, kupił apartament. Albo (nie chcę przesadnie manipulować tekstem; wybieram niemal losowe cytaty): Tarasowe balkony wychodziły na sad. Developer oszczędził stare jabłonie. Gatunek z gałęziami rosnącymi w dół. Liście i zielone owoce dotykały trawy. Nieznośny styl tej książki, męczący swoim nieustającym wysokim c, odklejający się od płaskich postaci – zarówno wiecznie czekającej i egzaltowanej Doroty, chłodnej (i chyba jako jedynej – do pewnego stopnia zajmującej) Hanny, jak nie budzącego cienia emocji Szymona.

Gretkowska męczy nudząc i nudzi męcząc. Swoich bohaterów, których nie wymyśliła do końca, swój język, któremu dała się ponieść, pojedyncze niezłe refleksje (Polański przeszedł wszystkie plagi i pokusy – getto, faszyzm, komunizm, Hollywood i pedofilia), których nie wykorzystała zbyt dobrze. Fabuła trochę się nie klei, zdarzają się większe potknięcia, nie brak też błędów, jak sądzę, redaktora czy korektora. Ja z moim planem przyjemnej lektury na plaży (otwarta na ewentualną zmianę na pożywną a ciekawą lekturę o większym ciężarze) potykałam się, po przebrnięciu najgorszych pierwszych 50 stron, co chwilę – i o kosmopolityczne refleksje, i o niemal refrenicznie powracające zdania w rodzaju: Zdała się na instynkt: walcząc o męża, walczy o własne życie. Nie było niespodzianki, której zresztą nie wypatrywałam – świat znów nie został opisany, relacje międzyludzkie wciąż są niezwykłą zagadką, przytaczane stereotypy ani trochę nie ucierpiały, schematy pozostały nierozbite, językowi też nic się nie przydarzyło. A, przecież na początku miała być rozrywka. Rozrywki też nie było.


Manuela Gretkowska, Agent
Świat Książki, 2012


PRZECZYTAJ TEŻ TEKST OLGI SZMIDT O TRANSIE MANUELI GRETKOWSKIEJ

MAREK OLSZEWSKI O JEJ MIŁOŚCI PO POLSKU