Tadashi Suzuki (japoński reżyser teatralny o wyraźnych ambicjach filozoficznych) w zbiorze esejów Czym jest teatr? patrzy na rzeczywistość z perspektywy ludzkiej stopy. Ten, zdawać by się mogło, niedorzeczny punkt widzenia dotyczy jednak bardzo istotnych kwestii i staje się swoistą prolegomeną do „metafizyki stóp”, która rozjaśnia nieco sytuację człowieka we współczesnym świecie.

Suzuki wychodzi z założenia, że kultura znajduje się w ciele. Ciało jest koniecznym i wystarczającym warunkiem powstania tego, co nazywa on „społeczeństwem kultury”:
W takim społeczeństwie wszystkie funkcje ludzkiego ciała oparte są na energii człowieka, energii zwierzęcej, są w pełni aktywne, a zdolność ekspresji jest bardzo wysoka. Relacje międzyludzkie opierają się wówczas na poczuciu bezpieczeństwa i zaufania, a to zapewnia społeczeństwu stabilny rozwój (s.43).

W społeczeństwie kultury człowiek zachowuje bezpośredni kontakt z tym, co fizyczne – ma bliską styczność z podłożem, któremu zawdzięcza swoje istnienie. Choć Suzuki nie posługuje się tym określeniem, to jego rozumienie kultury można określić „kulturą stopy” – w przeciwieństwie do cywilizacji, która byłaby „kulturą głowy”, istniejącej za pomocą energii niezwierzęcej – elektrycznej i jądrowej. Oczywiście cywilizacja wyrasta z tego samego źródła, co kultura, lecz nie potrzebuje już nieustannej aktywności człowieka. Rolą człowieka jest wymyślenie i zainicjowanie projektu, który następnie działa według własnych praw do chwili wyczerpania zasobów energetycznych. Tworzenie kultury wymaga trudu, a dzisiaj nie chcemy się  już trudzić. Dlatego „społeczeństwo cywilizacji” traci związek z własnymi stopami i w rezultacie staje się „kolosem na glinianych nogach”, i to w dodatku kolosem niekulturalnym. Teatr może to zmienić.

Rozumienie teatru przez Suzukiego jest bardzo obszerne. Uważa on, że nie ma jednoznacznie zdefiniowanych granic tego, co mogłoby teatrem być, a co nim nigdy nie będzie. Wobec mnogości różnych ujęć, tworzenie kolejnej definicji pozbawione jest jednak sensu, dlatego aby wyrwać się z tego błędnego koła, trzeba eliminować, a nie dodawać […]. Należy postawić sobie pytanie, bez czego teatr nie mógłby istnieć. Kiedy Suzuki powołuje się wprost na Grotowskiego, wchodzi na apofatyczną drogę poszukiwania istoty teatru. Stopniowo redukuje sytuację teatralną do tego, co konieczne, aby dojść do wniosku, że nie można myśleć o teatrze bez obecności aktora. Jednakże aby zaistniało przedstawienie, aktor potrzebuje przynajmniej jednego widza, który swym spojrzeniem zobiektywizowałby jego grę.
Ta kluczowa dla zaistnienia aktu teatralnego relacja wymaga ponadto miejsca, którego charakter w różny sposób „zabarwia” to, co się wydarza między aktorem a widzem. Suzuki zauważa, że ten niuans nie jest abstrakcyjną kategorią, lecz czymś w najwyższym stopniu konkretnym, co każdorazowo może zmienić sens przedstawienia. Tak więc – jego zdaniem – teatr jest tym, co dzieje się w miejscu, w którym znajdują się jednocześnie aktor i widz (s.23).

Nieredukowalny fenomen aktorstwa stanowi esencję teatru. Odpowiednie wyszkolenie jest zatem priorytetem. Z tego względu Suzuki wiele uwagi poświęca treningowi aktora, a jego spostrzeżenia – w kontekście refleksji na temat kultury – zyskują charakter uniwersalny, odnoszący się do każdego człowieka. Jego autorska metoda treningu koncentruje się na pracy dolnej części ciała. Celem jest ponowne uświadomienie sobie tych rodzajów czucia ciała, które znikają w naszym codziennym życiu (s.39). Chodzi o to, by nie stracić fizycznej wrażliwości i przełamać codzienność za pomocą doświadczania stóp. Suzuki twierdzi, że gra aktora rozpoczyna się od uświadomienia sobie, że stoi na ziemi – mocno, jakby zapuścił w niej korzenie, albo wręcz przeciwnie, jakby miał za chwilę oderwać się i lekko poszybować w górę  Wszystko zbudowane jest na tym uczuciu i na sposobie, w jaki ciało aktora styka się z podłożem. Dlatego to właśnie dzięki stopom aktor udowadnia, że jest aktorem (s.47)..  

Rytmiczne tupanie, uderzania w podłoże stopą lub inną częścią ciała, która poprzez kontakt z ziemią zyskiwała funkcję stopy, było częstym elementem wielu rytuałów religijnych. W ten sposób próbowano nie tyle zamanifestować własną moc, co przywołać inną, potężniejszą siłę, która mogłaby człowieka wspomóc. To zachowanie wciąż możemy obserwować u niesfornych dzieci chcących bezskutecznie przezwyciężyć wolę opornego rodzica. Można więc powiedzieć, że wrażenie, że energię, która dodaje nam sił, przyjmujemy przez stopy, jest dla człowieka najbardziej naturalne i oczywiste (s.52) . Ta część ciała łączy nas z tym, co źródłowe – pierwotne i ostateczne. Jak głosi bowiem katolicka prawda, miła również zdeklarowanym materialistom: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz” – to ponadwyznaniowa prawda, która oblepia  nas jak błoto. Nie możemy jej zmyć, więc próbujemy o niej zapomnieć zwracając się ku bytom nadprzyrodzonym lub uciechom dnia codziennego. Lecz ona wciąż do nas powraca, a kiedy się z nią stykamy, momentalnie uświadamiamy sobie, że właściwie jesteśmy tylko zakurzoną stopą.

Gdyby Suzuki czytał Marcela Maussa, to z pewnością znalazłby u niego potwierdzenie własnych spostrzeżeń. Ten francuski antropolog zaobserwował, że kiedy Australijczycy chcą odpocząć, kucają, dotykając piętami ziemi. To, co dorosłemu Europejczykowi nie przychodzi nawet do głowy, gdy jest zmęczony (pragnie raczej usiąść lub się położyć), oni wykonują naturalnie i bez żadnego wysiłku. Jeśli zdarzy się nam kucnąć, to zwykle odrywamy pięty od podłoża, sprawiamy tym samym, że odpoczynek nie jest już możliwy. Dziecko kuca naturalnie. My nie potrafimy już kucać. Uważam – stwierdza Mauss – to za niedorzeczność i niższość naszych ras, naszych cywilizacji i społeczeństw [1]. Można powiedzieć, że człowiekowi cywilizacji zachodniej nie wystarczyło stanąć na dwóch nogach, a że zupełne oderwanie się od ziemi nie było możliwe, musiał przynajmniej wspiąć się na palce, przyjmując pozycję niewygodną, w której na dłuższą metę nie daje się wytrzymać. Z tej pełnej napięcia pozycji uczynił on swoją codzienność. Kucanie (na wzór australijski) może być zatem najprostszym sposobem doświadczania swojego ciała, przeżycia przyziemności – bycia blisko tego, co pierwotne. Tak więc teatr – choć brzmi to absurdalnie – mógłby być miejscem, w którym się kuca i za pomocą kucania stwarza się inną przestrzeń, przełamuje cywilizację, a w konsekwencji wraca do kultury.

Teatr jest wszędzie (s.31). Suzuki nie łudzi się, że procesy zachodzące w społeczeństwie nie dotyczą teatru. Przeciwnie, ma on dogłębną świadomość tego, że nigdy nie działa w próżni, a problemy współczesności są również jego problemami. Swoje zadanie widzi w tym, aby je rozwiązać. Uważa, że reżyser teatralny w pewnym sensie bardzo przypomina sołtysa wyludnionej wioski (s.125) , który – z przegranej pozycji – desperacko walczy, by solidnie wypełniać swoje obowiązki. Nie bez przyczyny Suzuki w swoich esejach kilkakrotnie powołuje się na filozofię egzystencjalną Sartre’ a, dla którego autentyczne istnienie było równoznaczne z akceptacją absurdu, który towarzyszy człowiekowi od narodzin aż do śmierci. A jeśli nie ma żadnego celu, transcendentnego względem ludzkiego życia, to człowiekowi pozostaje już tylko zabawa. Ja – wyznaje Suzuki – zamierzam do końca życia bawić się tworzeniem owej ciągłości ulotnych działań – takie jest moje pojmowanie teatru (…) Nie oznacza to oczywiście, że nie traktuje teatru poważnie; z teatrem jest jak z ludzkim życiem – robimy co w naszej mocy i »tylko« tyle możemy zrobić (s.127).

Autor książki Czym jest teatr? stawia więc znak równości między życiem, teatrem a zabawą. Postuluje jednocześnie, aby traktować życie jak teatr, teatr jak zabawę, a zabawę jak życie. Błędne koło, w które nieuchronnie wikła się to myślenie, nie jest jednak puste, gdyż – jak każde koło hermeneutyczne – wypełnia je samointerpretujące się życie O ile dla dorosłego (cywilizowanego) człowieka jest to logiczny absurd, o tyle dla dziecka absurd ten stanowi praktykę dnia codziennego. Tylko ono potrafi nie przejmować się życiem, beztrosko się bawić, a podczas zabawy zatracić się zupełnie i traktować ją z taką powagą, jak gdyby od tej zabawy zależało całe życie. Z podobną pasją Suzuki (reżyser-sołtys) podchodzi do swojego zawodu, świadomy, że dopóki będzie swoją zabawę traktował poważnie, jego „wioska” nie wyludni się zupełnie, ponieważ zawsze pozostanie choćby ta jedna jedyna osoba, dla której to właśnie miejsce było wartością najwyższą. Jeśli istnieje „sołtys”, istnieć będzie również „wioska” – to jest prawdziwy akt twórczy, którym Suzuki zasłużył sobie na „złote kalesony”, bo żadna inna nagroda w tej grze nie jest przewidziana.

Książkę Czym jest teatr? warto polecić każdemu, kto refleksyjnie podchodzi do zastanej rzeczywistości – czasem może nawet zbyt refleksyjnie. Suzuki jest bacznym obserwatorem współczesnego świata, który ogląda z własnej, niepowtarzalnej perspektywy. Chociaż nie znajdziemy u niego wysublimowanych wywodów filozoficznych, to z pewnością warto poświęcić mu nieco uwagi, aby zobaczyć świat z „miejsca, w którym się kuca”.


Tadashi Suzuki, Czym jest teatr?
Przekład: Anna Sambierska
Wstęp i redakcja naukowa: Henryk Lipszyc
Wydawnictwo Instytutu Imienia Jerzego Grotowskiego, Wrocław 2012

[1] M. Mauss, Socjologia i antropologia, przeł. M. Król, K. Pomian, J. Szacki, Warszawa 2001, s. 400.