Brumalia jest świadectwem rozdarcia Wolfa między stylistyką początków jego kariery (czego dowodem okładka Brumalii czy b-sidy) a dużo łatwiejszym materiałem dwóch ostatnich płyt (Lupercalia przypieczętowała kierunek zmian czytelnych już w The Bachelor). Jasnym jest, że Wolf nie powiedział tą EP-ką nic nowego, jednak nie ma tu ani jednej piosenki, która nie przypominałaby którejś z poprzednich albumów.

Najmocniejszymi punktami siedmioelementowego zbioru są jego najkrótsze elementy.
"Jerusalem" – hymn, wzniosłość i patos, jednak dzięki ascetyczności w doborze środków (pianino i wokal) – w dobrym guście. "Nemoralia" operuje syntezatorową, bardzo rytmiczną perkusją, która w połączeniu z wokalem Wolfa daje względnie ciekawą całość.

W pozostałych utworach znaleźć można wszystkie elementy, które zwykły się z Patrickiem kojarzyć – są smyczki, są syntezatory, harfa i ukulele. Brumalia jest na tyle niezdecydowana, że zdaje się średnią arytmetyczną dotychczasowych nagrań. Bardzo łagodne połączenia w "Bitten", melodyczność singlowego "Together", biesiadność "Time of year", podobnie "Trust" (nieco zbyt w klimatach "Pigeon Song") sprawiają, że całość jest aż zanadto słodka. W wymienionych utworach nacisk kładziony jest bardziej na wyeksponowanie skomplikowanej wokalizy, wobec której aranżacje zdają się być potraktowane po macoszemu.



Plusem Brumalii może być to, że nie jest to płyta stworzona dla fanów, nie powinna być też niezrozumiała dla słuchacza spoza kręgu najgorliwszych. Lecz tak jak na poprzedzającym longplay'u, przyswajalność uzyskano kosztem wygładzenia osobliwego stylu artysty, który – miejmy nadzieje – wciąż ma wiele nowego do powiedzenia. Dopiero wtedy – odchodząc od tego, co do tej pory – będzie mógł rzeczywiście uszczęśliwić swoich słuchaczy.



Patrick Wolf - Brumalia EP
premiera  4 grudnia 2011