Od pierwszych stron witają nas „Rozbitkowie z Ithaq”, najdłużej publikowanej serii na łamach „cyklicznej antologii fantasy”. Powinienem się już przyzwyczaić do ciągłego wikłania fabuły, ale z każdym kolejnym tomem zadziwia mnie, że Arleston nie gubi się w tej plątaninie wątków, intryg, tajemnic i niedopowiedzeń, a przy tym udaje mu się podtrzymać czytelnicze zainteresowanie.

W pracy nad oprawą graficzną „Zwierciadła kłamstw” Adrienowi Flochowi pomagał Sebastian Lamirand, odpowiedzialny za efekty specjalne, i jak zwykle pod względem wizualnym komiks prezentuje się dobrze. Fabuła? Do finału pozostał przynajmniej jeszcze jeden album i trudno coś więcej powiedzieć. O innym kontynuowanym tytule - czyli „Sloce” ponad to, że popadła w przeciętność, nie da się zbyt wiele powiedzieć. Jedyną nową serią, która pojawiła się na łamach 12 i 13 numeru „Fantasy Komiks” jest „W poszukiwaniu Graala”. Jej autorzy Francois Debois i Stephane Bileau próbują wycisnąć coś z wyeksploatowanych do granic możliwości legend arturiańskich. Niestety ich wersja poszukiwań mitycznego Graala przypomina dość słabo napisanego action-rpg`a, a twórcza inwencja ograniczyła się do kilku zagrywek przynoszących na myśl „Avatara”.

W serii dzieje się dużo, dzieje się szybko, a fabuła jest rozplanowana na wiele, wiele albumów poprzedzielanych tanimi cliffhangerami (śmierć Artura – naprawdę?). Trzeba jednak oddać sprawiedliwość Bileau, który brawurowo zilustrował wyciągnięcie Excalibura z kamienia i potyczkę z Marmiadoizem (tom pierwszy) oraz wyprawę do grobowca Balora, będącą pierwszym questem w poszukiwaniu Skarbów Danannów (tom drugi). Dynamiczna, spektakularna, zdradzająca powinowactwo z mangą kreska może się podobać. Jedyne, co może wyróżnić „W poszukiwaniu Graala” na tle innych, czerpiących z podobnej tematyki opowieści, jest postać Merlina, która została stosunkowo ciekawie pomyślana przez Deboisego. Dosyć mocno odbiega od utrwalonego w popkulturze stereotypu podstarzałego czarodzieja w szpiczastej czapce.
Niemal całkowitym przeciwieństwem „W poszukiwaniu Graala” jest „Zmierzch bogów”, w którym Nicolas Jarry bardzo skrupulatnie przestudiował germańskie mity i teraz, bez zbytniego pośpiechu buduje opowieść o naprawdę epickim rozmachu. O ile się nie mylę, główny bohater opowieści pod koniec drugiego tomu zdążył się dopiero narodzić. Seria jest również rysowana w zupełnie innym stylu – kreska Dijefa jest bardzo przejrzysta choć - jak pisałem w recenzji „FK” #10/11 - bardzo sztywna, pozbawiona polotu. Dokończenie pierwszego tomu „Szafranowej Nocy” nie zachwyca, ale wprowadza nieco różnorodności do magazynu, będąc propozycją dla nieco młodszego czytelnika.

Właśnie ów brak różnorodności w ostatnich numerach „Fantasy Komiks” bardzo mi przeszkadzał. Większość bieżących serii wydaje się być bita na jedno kopyta – „Sloka”, „W poszukiwani Graala” i „Zmierzch bogów” to opowieści o wybrańcach, którym los przeznaczył wielkie czyny. W pewnym stopniu pod tę charakterystykę podpada też „Szafranowa Noc”. Jedyne co się zmienia to sceneria – od fantastycznych marchii z Troy, przez mityczną Brytanię, aż po Midgard, znany z germańskich mitów. I to by było na tyle ponieważ estetyka w poszczególnych seriach jest do siebie bardzo zbliżona. Kreskę Ceylesa ze „Sloki” łatwo pomylić z rysunkami Adriena Flocha znanymi z „Rozbitków”.
Co ciekawe, w 12. i 13. tomie próżno szukać grafiki kojarzącej się z europejską szkołą mainstreamowego realizmu, której reprezentantami mogą być na przykład Grzegorz Rosiński czy Piotr Kowalski. Wspomniani Ceyles czy Floch, podobnie zresztą jak Eric Herenguel, skłaniają się bardziej ku przerysowaniu, ku szeroko pojętemu cartoonowi w jego kontynentalnym wydaniu, a Bileau, jak już nadmieniałem, wyraźnie skręca w kierunku mangi. Oczywiście trudno po regularnej lekturze "FK" wyrokować, czy taki trend jest obecny na całym rynku frankofońskim.
Fantasy Komiks nr. 12 i 13
Różni autorzy
Egmont
08/2011 (t.12)
10/2011 (t.13)