Kuryluk w swoich realizacjach posługuje się niezwykle sugestywną symboliką ciała, w którym, jak podkreśla autorka, „zachowana jest pamięć o pieszczocie i rozkoszy, bólu i gwałcie”, a także nieuchronnej przemijalności. W prezentowanych na wystawie fragmentach cyklów „Krzesła (1982) i „Teatr miłości”(1986) artystka umieszcza fizyczność w kontekście vera icony, czyli wizerunku odbitego na tkaninie, z którym związana jest historia o św. Weronice, ocierającej pot z czoła Jezusowi podczas jego drogi na Golgotę. Jego twarz odbiła się wtedy na chuście świętej. Stąd też definicja vera icony związana jest z obrazem postaci stworzonej w nadnaturalny, cudowny sposób – nie ręką ludzką. Michał Paweł Markowski określa ten rodzaj sztuki jako „pragnienie Boskiej obecności, pragnienie realnego uobecnienia przedmiotu przedstawienia w samym przedstawieniu”. Choć Kuryluk poprzez swoje realizacje dotyka zupełnie innego problemu. Umieszczone na krzesłach całuny artystki przypominają ludzką skórę pozbawioną wnętrzności, a doskonale odbite wizerunki ciała tchną przejmującym lękiem związanym z niepamięcią, powolnym znikaniem, upływem czasu. Naskórek jest jak materiał – ulega zgnieceniu, zmarszczeniu, uszkodzeniu, stanowiąc biografię ludzkiego życia, stąd też bezwładnie zwisające z krzeseł chusty stają się z nim tożsame. Kuryluk opisuje swoje tekstylia jako coś lekkiego, przenośnego, elastycznego, co ucieleśnia subtelność wewnętrznego życia. „Tkanina, którą się składa i rozkłada, przechowuje i rozwija, sugeruje pamięć: tkankę powstającą w żmudnym procesie, ale błyskawicznie nasycaną słowami i wizerunkami” – pisze w „Weronice i jej chuście” artystka.


Równie osobistym zapisem stają się fotografie Kuryluk, które stanowią swoistą autobiografię. Artystka wciela się w różne role, pozuje i improwizuje. Raz przygląda się nago widzowi badawczym wzrokiem, uśmiecha się, raz jest smutna, zamyślona, niepewna. Możliwość fotografowania własnej osoby sprawia jej niesłychaną przyjemność, stając się dla niej „rytuałem podglądania siebie”. Rejestruje efemeryczność indywidualnych uczuć, czynności, zatrzymuje je w kadrze, by nie uleciały w powietrze. Początkowo Kuryluk ten fotograficzny pamiętnik traktowała jako coś niezwykle intymnego. Dopiero upływający czas, który według niej sprawia, że wszystko traci swój intymny charakter, skłonił autorkę do publicznych pokazów swoich fotografii. „Moje autoportrety to już dziś świadectwa epoki i stylu” – podkreśla artystka.

Zupełnie premierową pracą, przygotowaną specjalnie dla Czytelni Sztuki, jest realizacja „Konik”(2011), która stanowi ostatni fragment cyklu „żółtych instalacji”, będący dla autorki zapisem jej przeszłości – dzieciństwa, zabaw, dojrzewania, a także straty. Po śmierci swojej mamy i brata, artystka znalazła wiele pamiątek, których elementy wykorzystuje w swoich pracach. „Konik” wiąże się z osobistymi wspomnieniami. Gdy była mała, zachorowała na serce. Zatroskani rodzice, aby zapewnić jej niezbędny spokój, wysłali 4-letniego wtedy braciszka artystki, Piotrusia, do Gliwic, stąd też nieprzypadkowe wydaje się miejsce jej najnowszej wystawy. Niezwykle wzruszająca instalacja Kuryluk przedstawia na żółtej tkaninie zdjęcie artystki z jej bratem na koniku, po prawej stronie jej mamy, a po lewej babci. Wszystkie postaci złączone są niebieską nicią, która zdaje się w tym przypadku symbolizować obecność, przeznaczenie, złączenie wszystkich etapów ludzkiej egzystencji. „Konik” tym samym wpisuje się w osobistą narrację dotyczącą pamięci miejsca. Nie zabrakło też charakterystycznych dla twórczości artystki bezpośrednich odniesień do sztuki – portret Piotrusia na koniku, niezwykle niewinny i radosny, staje się przeciwieństwem tradycyjnych pomników wodzów i władców, o czym pisze w swoim tekście Ola Wojtkiewicz, kuratorka wystawy.

Twórczość Ewy Kuryluk jest niezwykła. Artystce za pomocą subtelnych środków wyrazu, obojętnie, czy jest to malarstwo, fotografia czy tkanina, udaje się zatrzymać czas, który kształtuje indywidualną tożsamość. W tych stanach krótkotrwałego zawieszenia, artystka precyzyjnie obrysowuje swój cień, którego kształt kreuje za każdym razem sztuka, będąca – tak jak całuny Kuryluk – odbiciem tego, co jest pozornie niemożliwe do uchwycenia przez realną rzeczywistość, a mianowicie wewnętrznego życia.







Ewa Kuryluk, Konik w Gliwicach
7 października- 28 listopada 2011
Czytelnia Sztuki w Gliwicach
Kuratorka: Ola Wojtkiewicz

Fotografie dzięki uprzejmości Czytelni Sztuki w Gliwicach