„WO” znowu prowokują: na okładce numeru z 15 października króluje arystokratyczny portret Maszy Potockiej, rozsiadłej na sofie-tronie Piotra Blamowskiego. „Mężczyzna? W domu nie trzymam” głosi prowokacyjnie podpis. W środku z kolei znajdziemy obszerny wywiad z dyrektorką MOCAKu. Potocka spowiada się w nim z pewnych aspektów życia prywatnego (rodzina, romanse, kuchnia etc.), ogólnie opisuje swoje poglądy na sztukę („Chuligaństwo – kontrolowane i zintelektualizowane – jest konieczne w kontekście sztuki”) i w końcu zarysowuje swoją własną sylwetkę, opisując swój charakter, zwyczaje i poglądy.

Niby wszystko wygląda w porządku. Potocka przedstawia siebie jako jednostkę silną, zdecydowaną i sunącą przez życie niczym czołg. Feministka, która dobrze wie, czego chce i zamiast pytać się innych o zdanie, po prostu wkracza do akcji (np. tworzy muzeum). Jest kobietą wyzwoloną, która nie potrzebuje „drugiej połowy” ponieważ sama jest jednością.

Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że nie jest to taki zły portret – cóż można by mieć przeciwko wyzwolonej i silnej jednostce? W końcu jest to obraz dyrektorki MOCAKu. Tego typu wywiady – przeprowadzane dla „kobiecych” (a może po prostu lifestylowych, nawet jeśli z posmakiem „krytycznym”) pism są częścią polityki instytucji i lepiej, aby obiekt wywiadu był w nich przedstawiony pozytywnie. Sposób, w jaki zostaje zarysowana sylwetka bohatera, jest także pewnym sygnałem, jak działa dana instytucja i jaki jest jej profil. Pytania w stylu „homar czy kiełbasa” lub „fiordy czy Karaiby” nie są tak naprawdę niewinne. Zanim więc przystąpimy do takiego wywiadu, lepiej dwa razy się zastanowić, co warto ujawnić, a co nie.
Wnioskując z wywiadu w "WO", u Potockiej tej refleksji brak.

Żyjemy w kulturze, która uznaje prawo do odkrytej twarzy i otwartych ust, pozwalając z nimi zrobić, co się chce. Natomiast pokazanie odbytu, cipki czy fiutka od razu powoduje oburzenie, obrzydzenie. Ludzie dali się przekabacić pewnym umowom społecznym i uważają za naturalne, że dupa jest schowana, a twarz odkryta. Artyści – którym kultura płaci za to, żeby nie myśleli jak owce – nie poddają się automatycznie niczemu, co niby jest naturalne.

W typowym dla siebie stylu „gawędy do idiotów” Potocka tłumaczy wywrotową rolę sztuki. „Kultura” czyli instytucje kultury, np. MOCAK – płacą tymże artystom za to, aby uwalniali „skrępowany ludek” od ich własnych prowincjonalnych przekonań. W tym kontekście dosyć szokujące jest następne stwierdzenie naszej wyzwolicielki:

Uważam, że nasz język nie jest gotowy na „damszczyznę”. Ciągle kretynka czy idiotka brzmią naturalniej niż premierka. Sam język wyśmiewa tę formę. Premier czy artysta to przede wszystkim ludzie, a nie płci. (…) W kontekście zawodu czy powołania nie ma miejsca na segregacje płciowe. (…) Żyjemy obecnie w nadmiarze rozmaitych correctness. Dopominanie się żeńskich końcówek też jest taką przesadą. Poza tym wydaje mi się, że jest upokarzające także dla kobiet.

Upokarzające to są słowa samej Potockiej. Okazuje się bowiem, że ta wysublimowana propagatorka sztuki, która chce wpływać na umysły „ciemnego ludu” sama tkwi chorobliwych schematach, które każą jej upokarzać własną płeć i waloryzować męskość jako tę sferę, gdzie czai się intelekt. „Uważam, że należy używać form wspólnych, overgenderowych” – dodaje Potocka. Dobrze, ale dlaczego formą wspólną ma być forma męska? Idąc za logiką Potockiej, powinnam zmienić imię na Karol – aby zaakcentować, że ja także jestem CZŁOWIEKIEM, a nie jakimś tam CIAŁEM.

Jeśli Potocka jest feministką (zaprzeszłej fali 0?), to ja faktycznie nazywam się Karol i jestem studentem. Co mam w majtkach? Wstydliwą niespodziankę, którą lepiej się nie chwalić. Jako uczniak, odsyłam dyrektora MOCAKu do lektury pism feministycznych dla klasy pierwszej, ponieważ z jego wypowiedzi jasno wynika, że ich nie zna.

Również stwierdzenie, że „żyjemy dziś w nadmiarze rozmaitych correctess” pokazuje, że Potocka zamiast obserwować, co się wokół niej dzieje, woli powtarzać populistyczne hasła-slogany, godne pustogłowej gimnazjalistki niż dojrzałej kobiety. Ostatnia kampania wyborcza świetnie nam pokazała, jak bardzo jesteśmy zaawansowani w poprawności politycznej. W Polsce poprawność polityczna jest zjawiskiem rzadkim – wolimy epatować chamstwem i przekrzykiwać się nawzajem. Kulturalny dialog, w którym każda ze stron szanuje tą drugą, nie jest naszą narodową specjalnością. Nie jest także specjalnością dyrektorki MOCAKu, która, zapytana o podróże z kobietami, bez pardonu odpowiada:

Uwielbiam moje przyjaciółki, ale nie mogę ich dawkować za dużo. Moim marzeniem są mężczyźni rozmawiający o abstrakcji. Nie lubię rozmów o życiu, a kobiety najczęściej rozmawiają o życiu…


W końcu przychodzi też czas na okrasę:

Moje siostry – jedna artysta, druga ekonomista...


MOCAK, Maurycy Gomulicki, Bibliophilia

Jeśli czegoś brakuje w tym wywiadzie, to pozytywki z grobową muzyczką. Oto bowiem kobieta, która kieruje polityką kulturalną tak ważniej instytucji, jaką jest MOCAK – pozwala sobie na seksistowskie komentarze i używa absurdalnego, anachronicznego języka, którym naraża się tylko na śmieszność. Co gorsza, jest z tego całkowicie dumna i robi to na łamach tak popularnego pisma jak "WO". Świetny dowód na niezwykłą rolę sztuki w kreowaniu nowoczesnego, wyzwolonego ze schematów społeczeństwa. W tym kontekście nie dziwi seksistowska wystawa Gomulickiego w MOCAKu czy anachroniczna „Historia w sztuce”, tak znakomicie skrytykowana przez Wojtka Szymańskiego. Nie można mieć także żadnych nadziei na to, aby to właśnie MOCAK był instytucją wyznaczającą nowoczesne trendy i kształtującą społeczeństwo w duchu tolerancji i otwartości. Jest raczej efektownym ornamentem życia – tego, które kopie w dupę i spycha w błoto.



Karolina Plinta – zła kobieta. Interesuje się sztuką współczesną. Anarchistka i kabotyn. Studiuje historię sztuki i filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracuje z portalem E-SPLOT, od grudnia 2010 roku prowadzi bloga "Sztuka na gorąco" http://sztukanagoraco.blogspot.com/ poświęconego aktualnym wydarzeniom artystycznym w... tam, gdzie akurat przebywa, czyli w Polsce.

Tekst pochodzi z blogu Autorki


Miniatura: Sofa, Piotr Blamowski