Współczesny bal – gdzie się odbywa i kto, według Pana, bierze w nim udział?
Trzeba zacząć od tego, że ten tekst jest współczesny. To jest domena rewelacyjnych tekstów, że one nigdy się nie starzeją. Są rzeczy pisane w danej epoce i jeśli nie dotyczą sedna sprawy: człowieka, Boga, pożądania, pewnych namiętności, to przeminą. Przez chwilę ludzie się nimi zachwycają, a potem nagle wszystko ginie. Dlatego też wzięliśmy ten poemat, bo on dotyka duszy człowieka. Trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy dalej będziemy galopować czy zastanowimy się, w jakiej „lokomotywie” jesteśmy; czy nie tej, która pędzi bez przystanku, bez hamulców, bo ktoś już je zerwał dawno temu. I teraz co? Wyskoczyć się nie da. Można popełnić samobójstwo, ale to jest droga do nikąd. Wiemy, że i tak będzie źle, bo świat się w końcu rozpadnie. Jednak trzeba w tym rozkładzie, w tym burdelu być wobec siebie, wobec tych najbliższych a nawet najdalszych, w porządku. Wtedy można mądrze się bawić. Przecież nie ma co się biczować i pokutować za grzechy całego świata.

Jak dzisiaj można rozumieć poemat Tuwima?

Ten tekst to Apokalipsa, fragment na początku i na końcu jest dosłownie wzięty z widzenia św. Jana. Kiedy się o tym wie, treść poetycka nabiera innego znaczenia. To nie jest żadna satyra na burżuazję, to jest niestety wielka, przejmująca prawda o tym, jacy jesteśmy i w którym kierunku podążamy. Poza tym, ten tekst jest na tyle zakręcony, ażeby go dogłębnie zrozumieć, trzeba przeczytać wiele razy i zawsze odkrywa się coś innego. I to jest właśnie piękne. Przez to nagromadzenie neologizmów czasami nie rozumiemy, o co chodzi. Wtedy spotyka nas coś w życiu i pod wpływem tych sytuacji myślimy: Boże, to jest tak jak w tym tekście! To jest ten moment, kiedy dochodzi do nas, jak cudownie sztuka łączy się z życiem.

I takie jest przesłanie przedstawienia?
Dla mnie najpiękniejszym przesłaniem tego spektaklu jest to, żeby umieć zatrzymać się na chwilę i rozejrzeć, a wtedy trochę mądrzej zaczniemy następny dzień.
Mam nadzieję. Nie zawsze ważne są odpowiedzi, ważne są mądrze stawiane pytania. Jeżeli już się pojawi takie pytanie, to znaczy, że zaczynamy myśleć. Według filozofii dalekowschodniej to nie cel jest istotny, ale droga do niego, czyli podążanie, pewnego rodzaju kształtowanie siebie.

I stawiacie nam, widzom, to pytanie?
Mam nadzieję, że tak. Ale jak ono jest odczytane… Sztuka jest na tyle wieloznaczna, że jest dla każdego zrozumiała w inny sposób. Każdy widz po spektaklu może postawić sobie inne pytanie. Im więcej, tym lepiej. I jeśli będzie on dążyć do znalezienia odpowiedzi na to pytanie, to znaczy, że jest sens robić to dalej.

Tekst Tuwima za jego czasów szokował. Jakie są współczesne reakcje?
Moim zdaniem to daje w mordę. W teatrze najważniejsze jest bezpośrednie doznanie. Widz musi dostać w twarz. Oczywiście nie po chamsku, ale musi być poruszony, obudzony.

Przedstawienie może zatem kogoś obrazić?
Tutaj zacytuję Witkacego. W pewnym jego wierszu jest taki fragment: „kto się za ten wiersz obraża, ten się sam za gówniarza uważa”. Człowieka nie można obrazić.

Czy istnieje związek między Tuwimem a Witkacym? I to nie tylko w nazwie.
Oczywiście, że tak. Gdyby nie istniał, to byśmy tego tekstu nie ruszali. Staramy się zawsze dotykać tematów, które nas dogłębnie interesują. A nie dlatego, że coś jest modne i wszyscy to robią, to my też zaczynamy.

Prawdą jest, że Tuwim staje się modny.
Tak, ale my Bal w operze wystawiliśmy już naprawdę parę lat temu. Tak samo zrobiliśmy Panopticum według innych tekstów Tuwima, znanych i nieznanych. A później rzeczywiście poszło to falą.

Oprócz tego, że rewelacyjni są aktorzy, to porywa także muzyka, tempo tego spektaklu. Jak wyglądała praca z muzykami?

Specjalnie jest taka forma spektaklu, że ma on gnać. Stąd też ten cały jazzband, który ryczy cały czas – przez to też, że już dzisiaj niczego nie słyszymy. A Jerzy [Jerzy Chruściński, muzyka – przyp. red.]  to świetny człowiek, profesjonalista. Staramy się każdego przyjmować u nas w teatrze dobrze, żeby poczuł się jak w domu. Jeżeli człowiek czuje się rzeczywiście jak w domu, wtedy jego artystyczna strona bardzo się ujawnia. Co do samej pracy: to trzeba było wiele, wiele rozmów i ćwiczeń, by wyszło to, co wyszło. Później Jerzy zobaczył po trzech latach spektakl, otworzył szeroko oczy i powiedział: „Jaaa”.

No tak, od premiery minęło już ponad sześć lat. Ile czasu zajęły Wam próby, żeby stworzyć tak dynamiczny spektakl?

1,5 miesiąca. Z tym, że w Zakopanem czas płynie inaczej. Nikt się nie spieszy do telewizji, do radia. U nas doba trwa 25 godzin, więc...  Czasami jest potencja, jest siła w grupie i zostajemy całą noc. A czasami patrzmy sobie w oczy „wyjechani” i stwierdzamy, że trzeba porozmawiać albo przespacerować się. To nie jest fabryka śrubek, ja zawsze powtarzam, że nic na siłę. Poza tym, premiera powinna być tak naprawdę pierwszą próbą z publicznością. I tak staramy się myśleć o każdym spektaklu. Niby gram dla widza, a tak naprawdę go nie zauważam. Tutaj jesteśmy jak na patelni. Sam kształt sceny to wymusza; mamy widzów dookoła. I staramy się zajrzeć im w głąb duszy. I to jest piękne, kiedy patrzysz widzowi prosto w oczy i widzisz w nich przerażenie, rozbawienie, czasami łzy. To jest najlepsza nagroda. Bardzo pomaga nam prolog przed spektaklem, kiedy wchodzę pomiędzy widzów, i dokładnie jak my teraz sobie rozmawiamy, patrzę im w oczy, oni się uśmiechają, czasami nerwowo, czasami nie wiedzą, co zrobić. Staram się być ich przyjacielem.

Jaka jest Pana rola w spektaklu?
Szef [reżyser Andrzej Dziuk – przyp. red.] mówi na nią „prorok”. Może i prorok, ale nomenklatura jest rzeczą umowną. To jest taki człowiek, który już to przeżył i chce za wszelką cenę zatrzymać tę lokomotywę, o której mówiłem wcześniej. Im bardziej się nakręca, tym bardziej wie, że ona znowu ruszy. Pewna epoka się skończy, znowu coś wybuchnie. Ale wchodzi w to.

Dziękujemy za rozmowę.


Teatr im. St. I. Witkiewicza w Zakopanem

Julian Tuwim
Bal w operze

reżyseria: Andrzej Dziuk
scenografia i kostiumy: Jan Polewka
choreografia: Grzegorz Suski
asystent reżysera: Jacek Zięba-Jasiński
kostiumy damskie: Anna Wittich-Wrona

występują:
Joanna Banasik, Dorota Ficoń, Adrianna Jerzmanowska, Katarzyna Pietrzyk, Jaga Siemaszko, Andrzej Bienias, Bartłomiej Chowaniec, Krzysztof Łakomik, Krzysztof Wnuk, Marek Wrona
muzyka: Jerzy Chruściński
grają:
Maciej Adamczak – kontrabas
Tomasz Kudyk –trąbka
Marek Olma –perkusja
Jan Pilch – instrumenty perkusyjne
Przemysław Sokół – trąbka
Leszek Szczerba – saksofon



*Nie-taka forma recenzji zawdzięcza swój kształt założeniom „Niezłego Numeru” (dziennik festiwalowy), w którym publikowane były teksty. Zatem o nie-złym teatrze, z innej perspektywy, pół żartem, pół serio, wychwytując to, co oryginalne, nietypowe i niespodziewane.