Instytucja, głównie dzięki pracującej dla fundacji młodej ekipie, jest miejscem przyjaznym artystom początkującym i „nieodkrytym”. Świetna lokalizacja w samym centrum krakowskiego życia, a zarazem pewnego rodzaju intymność, kameralność wewnętrznego dziedzińca kamienicy tworzą klimat iście artystyczny i sprzyjający twórczym działaniom.

Prace aktualnie prezentowane w galerii zdają się współgrać, a wręcz kontynuować ten wspomniany przez mnie intymny charakter. Młoda, jeszcze niezbyt znana artystka Kinga Bella tworzy rzeźby i obrazy, będące odtworzeniem śladów cielesnej obecności. Włosy, bo one stanowią owe ślady, tkwią przyklejone do obiektów o delikatnych, kruchych wręcz kształtach lub wyłaniają się z obrazów w postaci poplątanych kłębów czy wijących się nitek.
Zwieszające się ze stołu, wczepione w ręcznik, czy chustę, spływające w zlewie – wszędzie znaczą ślady bytności kogoś żywego, człowieka. One same – martwe, nawet w momencie ich naturalnego stanu wyrastania z ciała są już martwymi tkankami, pozbawione z nim styczności. Z jednej strony subtelne, delikatne i niewiele znaczące, z innej jednak wciąż uporczywie obecne. Pojedynczo – niemal niezauważalne, w większej ilości irytująco niemożliwe do przeoczenia, może nawet wywołujące wstręt, nieestetyczne.



Pozornie należą do sfery prywatnej, sfery czynności toaletowych, zabiegów pielęgnacyjnych, lecz w rzeczywistości ich wystawianie na pokaz czyni je obiektem publicznego oglądu, oceny. Nasze włosy – naszą wizytówką, oznaką zdrowia i dobrego gustu. Oczywiście, nie wszystkie włosy na naszym ciele są pożądane, części z nich należy się pozbywać, usuwać, ukrywać. A co jeżeli mimo to pojawią się, ukażą w miejscu publicznym?

Właśnie takie pytania zdaje się zadawać Kinga Bella – co będzie, jeśli to, co prywatne stanie się publiczne? Dlaczego nasza cielesność, to, co właściwie buduje naszą widzialną istotę – nasze ciało, wraz ze wszystkimi jego wytworami, ma być czymś nieupublicznionym, wstydliwie ukrywanym? Artystka zbiera te ślady ludzkiego ciała pozostawione nieumyślnie na dnie wanny, w zlewie, czy też zdobyte siłą (skalpy) i próbuje w ten sposób prześledzić mechanizmy pamięci. Artystka twierdzi: ślad jest budulcem tożsamości, jest gestem, przejawia się w działaniu na powierzchni ciała, w materializowaniu egzystencji.

Prace Kingi Belli są opowieścią o cielesności, o jej (nie)istnieniu w sferze publicznej, o zastępowaniu „żywego ducha” przez „martwe litery”, a przede wszystkim o włosach. Swoją drogą, ciekawe, co na to kłębowisko kudłów powiedziałby stojący na niedalekim Placu Wszystkich Świętych Józef Dietl – wielki orędownik walki z tzw. kołtunem polskim.


Kinga Bella, Martwe litery
Galeria Szara Kamienica
Kraków, Rynek Główny 6

wystawa czynna do 20 marca 2011

foto - dzięki uprzejmości Galerii Szarej Kamienicy