Ale w tej kategorii są też filmy, które zapowiadają się dobrze, które rokują więcej niż średnio, filmy, na które czekam i od których oczekuję więcej niż owej meta-rozrywki. Jestem numerem cztery miał być prawdziwą, czystą rozrywką. Nie chodziło przecież o wielkie święto kina, głębokie przeżycie estetyczne, pochylenie się nad kondycją ludzką. Wystarczyło mi, że pisano o nim, że to Twilight z kosmitami. Potem okazało się, że scenarzystką jest Marti Noxon, odpowiedzialna za wiele dziejowych odcinków serialu Buffy The Vampire Slayer. To, że w filmie na pewno będą jakieś epickie wybuchy, gwarantował fakt, że produkcją zajął się Michael Bay. Już namawiałam znajomych, żeby ko-niecz-nie na ten film ze mną poszli. Dobrze, że mieliśmy ze sobą żelki, bo dzięki temu było się czym zająć w nudnych momentach…które niestety dominowały.

John Smith (Alex Pettyfer) to rzeczywiście Bella Swan z Sagi Zmierzch. Także on przybywając w swojej szarej bluzie z kapturem do deszczowego miasteczka Paradise, komentuje wydarzenia z offu. To nie dokładna replika teen angst spod znaku emo, jak w przypadku Belli, lecz PRAWDZIWE problemy, z którymi musi się zmagać nasz bohater. Bo choć wygląda jak zwyczajny, choć trochę przerośnięty piętnastolatek, tak naprawdę jest kosmitą przybyłym z planety Lorien. Jak sugeruje tytuł, nie jest też jedynym młodocianym obcym, obdarzonym tak zwanymi Dziedzictwami, który ukrywa się na Ziemi. Jego oraz pozostałe Numery (od Jeden do Dziewięć) ścigają bardziej kosmicznie wyglądający kosmici – Mogadorianie. Nazywają się fajnie, ale są bardzo groźni i nie ustaną, dopóki wszystkie Numery po kolei nie zginą.
Pierwsza trójka, mimo że ukrywała się w odległych zakątkach globu, została już dosłownie wywęszona i zlikwidowana. Również John ucieka, ciągle się przeprowadza, a jego Cêpan, czyli opiekun Henri (Timothy Olyphant) bez przerwy usuwa jego zdjęcia z Facebooka, by Mogadorianie nie mogli zlokalizować ich miejsca pobytu. Od klasycznego piętnastolatka bohatera różni jeszcze to, że on naprawdę bardzo, bardzo chce chodzić do szkoły, mimo że jego opiekun uznaje to za bardzo, bardzo zły pomysł. Jednak John stawia na swoim i tam poznaje Sarah (jak zwykle urocza i prześliczna Dianna Agron, czyli Quinn z właśnie wyświetlanego w Polsce serialu Glee). Ona kocha fotografię, robi artystyczne zdjęcia i wkleja je do swego pamiętniczka, okraszając złotymi myślami. Chowa się za aparatem, tak jak Numer Cztery za swoją przybraną maską – Johnem Smithem. Oczywiście zakochują się w sobie. Oczywiście jest to klasyczna miłość nastolatków, oczywiście z męczącym „jej byłym” (dobrze rokujący Jake Abel) w tle. I oczywiście – jest to nudne i wtórne, i mdłe. Ale to jeszcze bez problemu dałoby się znieść, gdyby ów młody romans nie zajmował przesadnie wiele czasu ekranowego. Przypominam, że przyszliśmy oglądać jak dobrzy kosmici walczą ze złymi kosmitami. Reżyser jednak chyba o tym zapomniał, co sprawia, że pierwsza godzina i piętnaście minut Jestem numerem cztery trwa o godzinę za długo. A jest tylko jedna rzecz gorsza od filmu złego: film zły i nudny.



Wszystkie te okoliczności sprawiają, że to, co osobiście w filmach o bohaterach obdarzonych supermocami lubię najbardziej, czyli odkrywanie owych mocy i pierwsze nieśmiałe próby demonstrowania ich działania, zostaje okrojone do jakichś 5-7 minut. Scena w szkole, kiedy daje o sobie znać pierwsze Dziedzictwo to mało, zdecydowanie za mało. Kolejna pozycja na liście ulubionych to moment ujawnienia skrywanej w tajemnicy tożsamości. To scena-klasyk, nic nie powinno tu pójść źle. Domyślam się, że polski tłumacz chciał właśnie w tym wyjątkowym momencie zabłysnąć. Jednak kiedy pojawił się polski napis do obowiązkowej w tej sytuacji kwestii What are you? (ang. czym ty jesteś?) czas na chwilę się zatrzymał – Co z ciebie za stwór? z wersji polskiej powinno przejść do legendy i stać się wytyczną dla scenarzystów i tłumaczy. Co zabawne, przyjaciele bohatera ze stoickim spokojem przyjmują do wiadomości fakt, że naprawdę Prawda leży daleko, a agent Mulder i Erich von Däniken nie są takimi znowuż fantastami.

„Co z ciebie za stwór?” to również pytanie, które można zadać całemu filmowi. Zatem: Jestem numerem cztery, co z ciebie za stwór? Powielasz znane i sprawdzone wątki zgodnie ze złotą zasadą „znacie? to posłuchajcie” i chwała ci za to. Ale dlaczego trwając 110 minut, połowę cennego ekranowego czasu poświęcasz na wstęp, który powinien się zamknąć około minuty dwudziestej? Przecież to ma swoje doniosłe konsekwencje dla reszty filmu. To, na co przyszliśmy do kina, czyli sedno, czyli nie ukrywajmy – walki kosmitów w szkole – (wątki znane z Buffy – dziękuję ci, Marti Nixon) i na szkolnym boisku (zaiste spektakularne – dziękuję ci, Michaelu Bay) muszą się streścić w jakimś kwadransie. I dopiero wtedy jest nam dane lepiej zapoznać się z wojowniczą blondynką (Teresa Palmer), która pojawia się już wcześniej i też ma supermoce, co sugeruje, że jest którymś z Numerów. Ale zbyt wiele się nie dowiemy na jej temat, nie popatrzymy też zbyt długo na duet Numerów walczący z Mogadorianami. Bo już dobijamy do setnej minuty filmu, a przecież jeszcze musi nastąpić rozwiązanie akcji, odjazd bohaterów w stronę zachodzącego słońca – to znaczy w kierunku murowanego sequela. Zatem – Jestem numerem cztery, wiedz, że jest z tobą konstrukcyjnie coś nie tak.

Jeszcze kilka słów o obsadzie. Obawiam się, że Alex Pettyfer jest zrobiony z drewna. Gra niezwykle nieprzekonywująco, jakby sam szukał odpowiedzi na pytanie, co z tego filmu za stwór. W odnalezieniu w sobie luzu nie pomaga mu nawet przefarbowanie włosów na blond, który nota bene dominuje na głowach aktorów grających w tym filmie. Jednak wszystko wskazuje na to, że Pettyfer stanowi kolejne ogniwo w łańcuchu młodych aktorów-idoli nastolatek, bo IMDb zapowiada już kolejne filmy z jego udziałem. Pierwszy plan zatem niefortunnie zdominowany jest przez niego, ale sytuację ratują postacie drugoplanowe – świetny Olyphant w roli Henriego oraz momentami zabawny szkolny nerd z zacięciem ufologicznym Sam (Callan McAuliffe). Jednak to pojawiająca się niczym deus ex machina Szóstka kradnie im ten film. Podczas gdy Czwarty wpatruje się tęsknie w dal, ona robi to, co powinna, czyli łoi skóry Mogadorian, wyciągając jedno Dziedzictwo po drugim niczym asy z rękawa.

Będzie sequel. Ciekawość co to będzie za stwór zapewne zwycięży i prawdopodobnie pójdę poznać kolejne Numery. Lecz tym razem przezornie wezmę ze sobą większą paczkę żelków.



Jestem numerem cztery (I am number four)
reżyseria: D.J. Caruso,
scenariusz: Alfred Gough, Miles Millar, Marti Noxon
zdjęcia: Guillermo Navarro
muzyka: Trevor Rabin
grają: Alex Pettyfer, Dianna Agron, Timothy Olyphant, Teresa Palmer i inni
gatunek: sci-fi
kraj: USA
rok: 2011
czas trwania: 110 min
premiera: 18 lutego 2011 r. (Polska i USA)
Forum Film