Oglądając rosyjskie filmy, spodziewamy się najgorszego. Wiemy, że musi się wydarzyć coś, co ściśnie nasze gardła i nadwątli wiarę w ludzkość. Mimo to nie wychodzimy z seansów, ani nie wciskamy pauzy, bo ten rodzaj brutalności przemawia do nas znacznie bardziej niż widowiskowa przemoc filmów amerykańskich. Syberia, Monamour do pewnego stopnia wpisuje się w ten schemat, ale w którymś momencie wybiera rozwiązania zbyt arbitralne, byśmy mogli przyjąć je bezkrytycznie.