Sally Mann, fotografka, niedoszła pisarka i poetka, mieszka z rodziną na amerykańskiej prowincji. Choć jej prace wystawiane są w najbardziej nobilitujących nowojorskich galeriach i trafiają do znamienitych kolekcji muzealnych i prywatnych na całym świecie, ona sama – niczym Kant z Królewca – przez lata niespecjalnie rusza się z rodzinnego domu w Lexington w stanie Virginia. Szeroki światowy rozgłos zdobywa (nie bez kontrowersji i otwartej niechęci niektórych środowisk), koncentrując się na fotografowaniu dzieci, głównie trójki własnych. To moment, w którym autorka podpisuje się pod słowami poety Williama Carlosa Williamsa: “lokalne jest jedynym źródłem uniwersalnego”.