Co pożytecznego może zrobić reżyser teatralny z dziełem, które dla jednych stanowi narodową relikwię, dla innych jest koszmarną marą błąkającą się po szkolnych salach, a z punktu widzenia instytucji literatury stanowi usankcjonowany kanon kanonów? Na pewno może zrealizować pretensjonalny spektakl, który w śmiały sposób rozprawi się z romantycznym mitem, wprawiając przy tym w oburzenie jedynie widzów, którzy przestali chodzić do Starego Teatru jeszcze przed Swinarskim. Może też zainscenizować poemat w sposób tradycyjny i przylegający do litery tekstu, skazując się na szyderstwa wszystkich tych, którzy istnienia teatru przed Swinarskim nie dopuszczają w ogóle. Wreszcie: może zająć przestrzeń pomiędzy wskazanymi wyżej strategiami, tak jak to zrobił Mikołaj Grabowski w swoim najnowszym spektaklu, którego premiera odbyła się w ramach czwartej edycji krakowskiego festiwalu teatralnego Boska Komedia.