Na kolejne tomy "New Avengers" czekam prawie tak, jak na kolejne zeszytówki od Semika. Brianowi Bendisowi, jak mało komu, udało uchwycić się tego samego superbohaterskiego ducha, który w swoich dziełach zaklęli Lee z Kirby`m, Claremont i Byrne, czy spółka Micheline-McFarlane. A same albumy od Muchy pięknie pachną farbą drukarską, co jeszcze pogłębia mój nostalgiczny nastrój. Niestety, niekiedy scenarzysta z Cleveland nie potrafi stanąć na wysokości zadania. Szwankuje wykonanie, na wierzch wychodzi pośpiech. Trzymając się tej metafory ducha, to może i on zostaje zachowany, ale litera wychodzi jakaś taka koślawa.