Doskonale pamiętam, jakim pierdolnięciem był dla mnie pierwszy "Produkt". Jak przez mgłę wspominam dwa poprzednie ciosy. Pierwsze numery "Spider-Mana", w których na kwestiach Hobgoblina (czy też raczej Złowieszczego Trolla) uczyłem się czytać, wprowadziły mnie w świat dymków i kadrów. Drugie uderzenie zostało nieco słabiej wyprowadzone, bo wierną miłością do "Thorgala", znalezionego w pokoju starszego kuzyna, nigdy nie zapałałem. Choć i tak mocno zapisał się w mojej pamięci. Ale dopiero "Produkt" pokazał mi, że komiksy to nie tylko kolorowi superbohaterowie zza Oceanu.