Smarzowski od samego początku swojej kinowej kariery spotykał się z zarzutami o zbytnią groteskowość i/lub drastyczność swoich obrazów. Zarzutami, dodajmy, zwykle nieuzasadnionymi. W zeszłorocznej
Drogówce pojawiły się już niestety objawy pewnego zmęczenia reżysera, wynikłe, jak mniemam, z jego pracoholizmu. Filmem tym, choć w gruncie rzeczy znakomitym, autor w kilku miejscach popadał bowiem w manieryzm. Nędza i brud zdarzały się nawet tam, gdzie zdarzyć się wcale nie musiały (a raczej nie powinny). Ostatecznie można to jednak było usprawiedliwić tym, że u swoich podstaw film miał przecież satyryczne przejaskrawienie rzeczywistości. Szkoda, że bronić
Pod Mocnym Aniołem nie jest już tak łatwo.