Kiedy dostałam do ręki „tuż-tuż”, piąty tom wierszy Julii Fiedorczuk, z niedoczekania zaczęłam czytać go w drodze do domu, idąc. Pamiętam, że przez chwilę poczułam się trochę pretensjonalnie – idę i czytam poezję, bufonada na sto dwa, ale wierzcie mi, serce miałam nieskalane manieryzmem, byłam po prostu niecierpliwa, bo Fiedorczuk zwykle pisze w sposób, który długo nie pozwala mi zasnąć.