Garth Ennis nigdy nie był pisarzem delikatnym. W jego pracach zwykle trup ściele się gęsto, krew tryska aż miło, a wyrazy powszechnie uznawane za niecenzuralne pełnią funkcję przecinków w dialogach. Nieważne, czy pisał akurat o Belfaście, wojnie, miłości, poszukiwaniu Boga, czy odkłamywał jednego z ikonicznych bohaterów Marvela, robiąc z niego owładniętego swoją świętą misją seryjnego mordercę. Autor „Kaznodziei” zawsze walił wprost, nie bawiąc się w żadne półśrodki, subtelności, nie uznając żadnych tematów tabu. Szokował, bulwersował, obrażał, budził kontrowersje, a nierzadko wręcz obrzydzenie, choćby swoim zamiłowaniem do seksualnej perwersji i deformacji ludzkiego ciała.