Kiedy po raz pierwszy obejrzałem „Dziewczynę z fabryki zapałek”, a później „Leningrad Cowboys jadą do Ameryki”, pomyślałem, że Aki Kaurismäki jest uroczym dziwakiem, który ma swój własny, bardzo z resztą dobry, pomysł na kino. Lata mijały, a reżyser z mniejszym lub większym powodzeniem eksploatował swój charakterystyczny styl, nie zrażając wiernych kinomanów. Jednak jego ostatni film, „Człowiek z Hawru”, poraża dobrotliwą naiwnością tak bardzo, że trudno jest potraktować go poważnie.